26.11.2013

Rozgrzewający balsam do stóp / Pat&Rub

Nie spodziewałam się, że krem do stóp kiedykolwiek mnie zaskoczy. Nie traktuję tej sfery pielęgnacyjnej nad wyraz pieczołowicie. Po prostu od czasu do czasu kupię jakiś dedykowany kosmetyk, a najczęściej używam po prostu kremu do rąk. Dopiero rozgrzewający balsam do stóp Pat& Rub uświadomił mi jak bardzo się myliłam. 


Tak! Można mieć jeszcze bardziej miękkie i nawilżone pięty! Mimo tego, że moje nie należą do mocno przesuszonych i nie mam też problemu z ich pękaniem. Balsam początkowo potraktowałam jako przyjemnie pachnące smarowidełko. Wydał mi się idealny na obecny jesienno-zimowy okres, dzięki mieszance imbiru, cynamonu i goździków. Pachnie niezwykle korzennie, z wybijającą się ostatnią nutą, ale w żaden sposób nie przytłacza. Bardzo umila wieczorny rytuał! 


Ma bardzo lekką konsystencję. Stałą, bo nie spływa z dłoni, ale też trochę piankową, bo gładko się rozsmarowuje i momentalnie wchłania. Sądziłam, że taki delikates nic nie zdziała na moich stopach, które przecież były w dobrej kondycji. Balsam jednak pokazał co potrafi! Już po pierwszej wieczornej aplikacji, rano było wielkie wow! Czułam go jeszcze na stopach w postaci zastygniętej otulającej warstewki. Nie była ona jednak ani tłusta, ani klejąca. Pięty za to były bardzo miękkie i gładkie. Regularne stosowanie poprawiło niesamowicie ich kondycję, co jest istotne po całym dniu w cieplejszym i niewentylowanym obuwiu.


Nie zauważyłam niestety rozgrzewającego efektu, ale jakoś specjalnie mi na nim nie zależało. Oprócz działania oraz zapachu, spodobało mi się jeszcze opakowanie, które ułatwia aplikację. Na dodatek jest typu airless, czyli zużywa się równomiernie do samego końca i widać ile jeszcze zostało. Co do wydajności to używam już prawie miesiąc i widzę, że wystarczy mi jeszcze na dwa tygodnie. 


Zdaję sobie sprawę, że nie każdy jest w stanie wydać 39zł za 100ml kremu do stóp. Mimo tego jeżeli będziecie mieć okazję warto spróbować. Osobiście na pewno będę wracać do tego kosmetyku.

 - Produkt wegański, nietestowany na zwierzętach.

24.11.2013

Nowości mineralne oraz wyprzedażowe zdobycze | Lily Lolo, Rossmann

W poście Lily...putki wspominałam, że rośnie moje zainteresowanie kosmetykami mineralnymi. Oczywiście wszystko wynika z rodzaju mojej cery, która ma wybitną tendencję do zanieczyszczeń. Aby poprawić jej stan i zapobiec powstawaniu nowych niespodzianek zrobiłam zakupy na Costasy.pl i kupiłam podkład oraz puder wykańczający Lily Lolo. 


Swojego wyboru dokonałam na podstawie tabeli dostępnej na stronie. Finalnie okazało się, że odcień Candy Cane jest dla mnie zbyt żółty. Nie mogę nim uzyskać kryjącego efektu, ponieważ wygląda na mojej buzi dziwnie. Dlatego kiedy otrzymałam propozycję współpracy z marką, zdecydowałam się na odcień Blondie, który ma być neutralny.  Tak samo zamiast pełnego wymiaru wykańczającego pudru Translucent Silk, wybrałam wersję matującą czyli Flawless Matte.


Poza tym do zrecenzowania otrzymałam korektor na zaczerwienienia Blush Away, który ma mi pomóc ukryć wszelkie obecne przebarwienia oraz róż mineralny w kolorze Candy Girl. Ma chłodny, jasno- różowy odcień, więc będzie dawał przyjemny dziewczęcy rumieniec. Nie mogło też zabraknąć rozświetlacza Star Dust. Nie tylko sprawdzi się na kościach policzkowych czy przy makijażu oczu, ale już kombinuje nad wymieszaniem odrobiny z podkładem. 


Wybrałam jeszcze bazę pod cienie z korektorem Prime Focus oraz cienie prasowane Shrinking Violet (bo jak wiecie sypanych nie lubię, za dużo zabawy). Poza tym jako szminkomaniaczka musiałam spróbować naturalnej pomadki, która nie tylko daje intensywny kolor i kremowe wykończenie, ale też pielęgnuje usta. Najbardziej zainteresowała mnie Romantic Rose, bo ma przyjemny różowy odcień, taki trochę złamany brązem. Do całości dołączył jeszcze Baby Buki, czyli miniaturka typowego kabuki- pędzla do nakładania minerałów. Jeszcze go nie używałam, ale już czuję, że ma niesamowicie miękkie oraz elastyczne włosie. Do podkładu chyba będzie za mały, ale do aplikacji różu na policzkach powinien sprawdzić się idealnie.


Nie mogło też zabraknąć kosmetyków z Rossmannowej wyprzedaży. Już wcześniej Wam wspomniałam, że na pewno skorzystam z -40% na kolorówkę. W planach miałam zakup rozświetlającego korektora pod oczy L'Oreal z serii Lumi Magique. Natomiast brokat Wibo nr 169 trafił do koszyka nadliczbowo, ale kosztował tylko 3 zł i nie mogłam mu się absolutnie oprzeć. 


W tym miesiącu nie planuję już żadnych kosmetycznych nowości, więc muszę przyznać, że całkiem dobrze wywiązuję się z danej sobie obietnicy. Nie szaleję na zakupach, tylko skupiam się na tym co najbardziej mi się podoba. Oby tak dalej! A jak jest z Wami? I dajcie znać, jeżeli któryś z tych produktów już mieliście ;) 

23.11.2013

Niebieskość idealna | Mary Kay Tempting Teal

Nie lubię koloru niebieskiego. Toleruję go tylko w niektórych odcieniach i takim jest właśnie "teal". Może wynika to z tego że lubię zielony, a właśnie ta niebieskość jest nim złamana. Dodatkowo jest odpowiednio ciemna, więc zyskuje moją całkowitą aprobatę. Tak samo jak lakier Mary Kay w odcieniu Tempting Teal z zeszłorocznej kolekcji Hollywood Mystique Holiday.


Swój egzemplarz otrzymałam na spotkaniu blogerek i od razu zyskał moje uznanie. Bardzo podobny kolor mam z OPI, czyli Ski Teal Drop (może zrobię porównanie w wolnej chwili), co powinno też tłumaczyć dlaczego tak bardzo mi się podoba ;) Chociaż Tempting Teal ma w sobie więcej niebieskości.
Opakowanie ma bardzo przyjazne i praktyczne, tak samo pędzelek. Dobrze rozprowadza się przy jego pomocy emalię, a dzięki wygodnemu kształtowi całkiem szybko. Do równomiernego pokrycia wystarczy jedna grubsza warstwa, ale w obawie przed bąbelkowaniem nałożyłam dwie cieńsze. Baza w tym przypadku jest podstawą, przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ zafarbował mi lekko skórki. Lepiej dmuchać na zimne i położyć pod nim bazę lub ulubioną odżywkę.


Konsystencję ma przyjemnie kremową, czyli taką jak lubię. Pozostawia błyszczące wykończenie, więc możecie podziwiać go bez top coatu. Minusem jest wysychanie oraz trwałość, dlatego w przyszłości będę używać go w połączeniu z Seche Vite. Niestety dosyć szybko pościerały mi się końcówki, ale przynajmniej nie pojawił się żaden odprysk. 


To mój pierwszy kontakt z kosmetykami Mary Kay i muszę przyznać, że dzięki temu lakierowi mam ochotę poznać pozostały asortyment firmy. Lakier jest całkiem przyjemny w odbiorze i współpracy. Przypuszczam, że już nie jest dostępny, ponieważ nie widzę go na stronie producenta. Mam jeszcze jeden w zanadrzu, więc jestem ciekawa czy wypadnie tak samo dobrze. Znacie tę firmę? Coś polecacie? 

22.11.2013

Odżywki z olejkami / BALEA, YVES ROCHER



Do mojej kosmetyczki ostatnio trafiły dwie odżywki z domieszką różnych olejków. Lubię pielęgnować włosy czystymi mieszankami, jednak czasem mam lenia i wizja wieczornego smarowania mnie zniechęca. Taka odżywka nie zastąpi typowego olejowania, ale dzięki niej będę miała spokojne sumienie, że w miarę dbam o swoje włosy. Tylko jeszcze trzeba trafić na taką, która się sprawdzi ;)

Balea Professional,Oil Repair Spulung
Kupiłam ją podczas urlopu w czeskim DMie i już wtedy docierały do mnie słuchy, że jest świetna. Kosztowała niewiele, bo w przeliczeniu na złotówki około 10zł za tubkę o pojemności 200ml. Nie wiedziałam co ma robić i teoretycznie kupiłam ją w ciemno, ponieważ ani języka niemieckiego, ani czeskiego nie znam (chociaż ten drugi pozwala się wielu rzeczy domyślić). Dopiero w internecie wyczytałam, że jest dedykowana włosom suchym i zniszczonym. Moje co prawda takie nie są, ale i tak zauważyłam jej rewelacyjny wpływ! 
Oprócz pięknego zapachu, który unosi się z moich włosów przez cały dzień,  ma też bardzo przyjemną i lekką konsystencję. Łatwo się aplikuje i nie spływa z włosów czy dłoni, za to z opakowania do ostatniej kropelki. Nie wiem czy to olejek arganowy, czy inne składniki (pantenol, gliceryna, kompleks z białka pszenicy) mają taki zbawienny wpływ na moją czuprynę, ale działa fenomenalnie.
Nie tylko dobrze wygładza włosy i końcówki, ale też całkiem nieźle nawilża, a przy tym nie obciąża. Rozczesują się bez problemu i nie plączą, jak to mają w zwyczaju. Dodatkowo stają się błyszczące i jedwabiście miękkie, czego ostatnio nie byłam w stanie uzyskać inną odżywką.
Wiem, że nie jest bezpośrednio u nas dostępna, nad czym sama ubolewam, ale warto dopłacić za koszty wysyłki, żeby jej spróbować :)


Yves Rocher, Nutri-Repair Conditioner
Bardziej rozpoznawalna jest pod hasłem "odbudowująca odżywka do włosów bardzo suchych i kręconych". Ta dla odmiany zawiera olejek jojoba oraz migdałowy. Ma mniejszą pojemność (150ml), ale za nią też zapłaciłam około 10 zł (a może dostałam gratis? już nie pamiętam). Zaznaczę na wstępie, że nie dorównuje tej z Balea, ale też spisuję się całkiem dobrze. Ma tak samo przyjemny zapach (obie pachną migdałem) i konsystencję. Zauważyłam jednak dziwną cechę- zaraz po spłukaniu mokre włosy są szorstkie. Przypomina mi to efekt po używaniu olejku na bazie parafiny. Z tym że po wysuszeniu, całkowicie to mija, włosy po niej są lejące i gładkie, ale nie tak jedwabiste. Jest po prostu trochę słabszym zamiennikiem Balei z olejkiem arganowym, czyli słabiej pachnie i daje połowiczny efekt. Mimo wszystko warto jej spróbować, szczególnie że można kupić od ręki :)


Oba kosmetyki nie zawierają silikonów, barwników i parabenów. Nie stosowałam ich na skórę głowy, w obawie o nadmierne przetłuszczenie, tylko na długość. Jako typowe emolientowe odżywki spisały się rewelacyjnie i mimo tego, że ta z Yves Rocher okazała się trochę słabsza, to depcze po piętach tej z Balea ;) 

21.11.2013

Shine! | Bourjois 26 Beige democrachic

Nie tak dawno marka Bourjois wprowadziła cztery pomadki z serii Shine Edition. Mają nie tylko nadawać połysk, jak sama nazwa wskazuje, ale też dodatkowo pielęgnować usta oraz intensywnie je  koloryzować. Wszystkie są ładnie i solidnie wykonane. Każda ma też inną kolorystykę zewnętrzną opakowania. Na spotkaniu blogerek otrzymałam seledynową (jest jeszcze żółta, niebieska oraz koralowa), czyli nr 26 o nazwie Beige Democrachic.


Pod tą nazwą kryje się beżowy odcień, nafaszerowany drobnym brokacikiem, który na szczęście nie jest wyczuwalny na ustach. Kolor jest praktycznie niewidoczny, więc w tym przypadku producent nie przesadził z pigmentacją. Daje delikatny odcień, bardzo lekko koloryzuje, a przy ciemniejszych ustach będzie praktycznie niewidoczna. Owszem, dodaje blasku, jednak nie wynika to z nabłyszczającej faktury (jest kremowa), tylko z drobinek. Nie do końca jestem z tego zadowolona, bo nie jest to jakiś spektakularny efekt. W ramach wytłumaczenia napiszę, że nie lubię formuły błyszczyków, z tego powodu szukając nabłyszczającej pomadki zawiodłabym się na Bourjois.


Jeżeli chodzi o inne aspekty, to na plus muszę jej zaliczyć brak smaku oraz zapachu. Da się delikatnie wyczuć typową pomadkową woń, ale trzeba być bardzo dociekliwym osobnikiem ;) Nie utrzymuje się długo, bardzo szybko znika. Z tym nawilżeniem też nie jest znakomicie, ponieważ moje usta są po niej bardziej spierzchnięte niż przed aplikacją. Troszkę mnie to dziwi, ponieważ jest wzbogacona o pielęgnacyjne składniki, a u mnie działa wręcz odwrotnie.


Zawiodłam się na tej pomadce tak samo jak na balmach L'Oreal. W sumie, to nie widzę większej różnicy między nią a 518 Tender Mauve (oprócz koloru), z tym że Bourjois kosztuje prawie 50 zł ;) Trafiło mi się kolejne niezobowiązujące smarowidełko. Szkoda, że lepiej nie pielęgnuje, bo wtedy z większą chęcią sięgałabym po nią w pracy.  Mieliście doświadczenie z innymi kolorami? Ciekawi mnie czy też nie dają wyrazistego koloru...

19.11.2013

Makijaż | Catrice Liquid Metal; Petrol Pan

Przy recenzji cieni Liquid Metal marki Catrice obiecałam pokazać jak prezentują się na powiekach. Zdjęcia niestety są robione przy sztucznym świetle, ale to chyba każdy mi wybaczy zerkając za okno ;) Po więcej szczegółów na tema samego kosmetyku zapraszam do pełnej recenzji, dzisiaj będzie tylko prezentacja "naoczna". 


Na ruchomej powiece wylądował cień Catrice, w załamaniu brąz MUA, kącik wewnętrzny i łuk brwiowy rozświetliłam białym cieniem MUA. Mimo tego że Petrol Pan powinien mieć z nazwy wykończenie metaliczne dla mnie jest to zwykła perła. Widać to z resztą w porównaniu z pozostałymi cieniami, które mają takie wykończenie. Dodam, że Catrice nakładałam na mokro, natomiast cienie MUA bez dodatku wody. Nie widzę między nimi różnicy, stąd moje duże rozczarowanie serią Liquid Metal. 


Na twarzy natomiast mam najnowszy podkład Lirene Ideale Glam&Matt Duo Effect. Jest to fluid rozświetlająco-matujący z SPF 15. Dostałam próbkę w ulotce z Super-Pharm i mimo tego, że jest odcień 02 (trochę za ciemny i zbyt pomarańczowy), postanowiłam go wypróbować. Bardzo podoba mi się jego wykończenie, daje efekt prawdziwego glow, czyli zdrowej promiennej skóry. Mimo tego że mam mieszaną cerę, wygląda to bardzo naturalnie i do tego dobrze kryje. Mam chyba ochotę na pełnowymiarowy kosmetyk, pod warunkiem że odcień 01 lepiej dopasuje się do mojej cery. Wybaczcie jakość zdjęcia, robiłam je telefonem ;) 


Wiem, że to nowość, ale może ktoś z Was już próbował i jest w stanie mi napisać o nim coś więcej. Pierwsze wrażenie mam bardzo pozytywne, ale wiadomo że wszystko wychodzi z czasem. No i napiszcie co sądzicie o cieniach Catrice :) 

18.11.2013

Mini tusz | Clinique Bottom Lash Mascara

Zawsze zarzekałam się, że nie kupię tuszu droższego niż 50 zł. No i stało się, bo jakiś czas temu skusiłam się w Sephorze na tusz Cliniqua, czyli Bottom Lash Mascara. Na dodatek na mini wersję, czyli raptem 2 ml za całe 69 zł ;) Szokujące prawda? Ale sama idea maskary do dolnych rzęs wydała mi się bardzo pomysłowa.


Ileż to razy zdarzyło mi się przecierać powiekę patyczkiem z płynem do makijażu, bo znowu wielka szczota od tradycyjnego tuszu maznęła mi nie tylko rzęsy, ale też dolną powiekę. Znacie to? Dlatego chciałam położyć temu kres i spróbować malować się mini szczoteczką. I to był strzał w dziesiątkę, bo w końcu każda moja pojedyncza rzęsa była podkreślona. Przy tym nie było żadnych grudek czy owadzich nóżek. Wszystkie włoski były pokryte jednolicie i równomiernie. Nie wystąpiło też żadne podrażnienie czy uczulenie, ale wiadomo że jest to kwestia indywidualna.



Producent sugeruje, że tusz można zmyć samą wodą. Nie sprawdzałam tego, bo nie odczuwałam potrzeby, standardowo zmywałam oczy preparatem do demakijażu. Jednak chciałam zwrócić uwagę na istotną kwestię- teoretycznie rozpuszcza go woda, ale mimo moich łzawiących oczu trzymał się idealnie, bez żadnych odbić. Czego nie mogę napisać np o tuszu  Max Factor Clump Defy, który miał być trwały, a spływał momentalnie. 
Clinique dopiero pod koniec opakowania, kiedy już zaczął podsychać trochę się kruszył. Tak samo z resztą było z inną maskarą tej marki, mianowicie z High Impact Curling Mascara. Chyba te w srebrnych opakowaniach tak mają ;)


Obecnie wysechł mi już doszczętnie, ale zachowam sobie samą szczoteczkę. Jest to świetny i bardzo pomocny gadżet, ale ze względu na cenę nie zagości w mojej kosmetyczce na stałe. Miałam taką fanaberię, spróbowałam i pora się pożegnać.

16.11.2013

Woda do demakijażu | Yves Rocher Pur Bleuet

Kolejny raz marka Yves Rocher robi psikusa. Raz już nazwała krem pianką [klik], a teraz żel wodą :) Nie wiem czy tak lubią zaskakiwać swoich konsumentów, czy to taki chwyt marketingowy, ale jak widać ja się skusiłam. Oczywiście przed zakupem poczytałam trochę o Wodzie do demakijażu twarzy i oczu Pur Bleuet. Zainteresowała mnie na tyle, że postanowiłam się  przekonać co to jest na własnej skórze.


I faktycznie wodą ciężko to nazwać. Pur Bleuet ma konsystencję bardzo płynnego żelu. Taka formuła wydaje się być idealna do demakijażu zarówno oczu, jak i twarzy. Można ją wylać na bawełniany płatek lub na dłonie. Preferuję użycie wacika, szczególnie przy przemywaniu powiek. I tutaj taki mały niuans, ponieważ bardzo szybko się wchłania, więc trzeba wylać trochę więcej, aby dobrze go zwilżyć. Zmniejsza to niestety wydajność płynu, zwłaszcza jeżeli używa się go też do przecierania twarzy.


Demakijaż oczu przy jego pomocy jest bezproblemowy, płyn doskonale rozpuszcza wszelkie tusze czy linery. Jednak potrafi podrażnić, kiedy dostanie się do oczu. Moje nie należą do wrażliwych i używałam już różnych kosmetyków. Mogę tylko przypuszczać, że winny jest składnik umieszczony zaraz na drugim miejscu w składzie-Methylpropanediol. To on z reguły odpowiada za lekkie podrażnienie błon śluzowych oczu. Zrobiłam małe rozeznanie i z tego co zaobserwowałam niestety działa tak na większość użytkowników.


Natomiast do zmywania kosmetyków z twarzy sprawdził się zadziwiająco dobrze. Od razu muszę zaznaczyć, że tego typu oczyszczanie przebiega u mnie dwu etapowo. Najpierw ściągam makijaż przy pomocy opisywanej wody, a później przemywam twarz żelem Vichy Normaderm. Dzięki temu mam gwarancję, że wszystko co miałam na buźce zostało usunięte. Także w tym pierwszym etapie Pur Bleuet spisuje się bardzo dobrze, a widzę to po zużytych wacikach ;) Zapach jest średni, ale nie utrzymuje się długo na twarzy.


Co do wydajności, to w moim odczuciu jest ona średnia. Jedno opakowanie, czyli butelka o pojemności 200ml służyła mi miesiąc (o dziwo na naklejce jest napisane 125ml). Wodę stosowałam tylko przy wieczornych zabiegach pielęgnacyjnych, zużywając średnio około 5 płatków (po jednym na oko, trzy na twarz). Wiadomo że z tym u każdego bywa różnie, szczególnie jeśli nosi się makijaż wodoodporny.


Reasumując mam na temat Pur Bleuet letnie uczucia. Całkiem przyjemnie usuwa makijaż, ale wydajność i ewentualne podrażnienia nie zachęcają mnie do ponownego zakupu. Najbardziej spodobała mi się sama formuła, która sprawdziła się zadziwiająco dobrze. Ciekawe czy jakaś inna firma ma coś podobnego w swojej ofercie... 

14.11.2013

Lubię Biedronkę :)

Kiedy nie wydaję pieniędzy na kosmetyki wydaję je na rzeczy do domu :P Lubię  sezonowo dekorować swoje mieszkanie, a najbardziej cieszę się kiedy uda mi się upolować coś fajnego i taniego. Często buszuję w Pepco, Home&You, Empiku czy Tchibo w poszukiwaniu ładnych i niedrogich dodatków. Ostatnio bardzo spodobała mi się przedświąteczna oferta Biedronki.


Wypatrzyłam w niej urocze poszewki na poduszki po 8zł za sztukę. Spodobały mi się czerwone w białe wzory oraz szare z reniferami, które idealnie będą pasować do wystroju mojego salonu. Uznacie pewnie, że to za wcześnie, jednak ja zawsze wolę wszystko mieć zorganizowane przed czasem (prezenty też ;). Dlatego tam gdzie narzekają, że już pojawiają się ozdoby świąteczne, ja zacieram łapki :D


Do poszewek były też dostępne kocyki, ale w małym formacie, więc odpuściłam ich zakup. Wzięłam za to podkolanówki. Ciepłe, długie i na dodatek w urocze wzory. Jedyne 9zł za parę. Żal było nie wziąć, szczególnie że zima tuż tuż, a do wysokich butów będą jak znalazł.


Na koniec coś dla duszy, czyli książka! Ostatnio większość czytam na Kindle, ale tej pozycji nie mogłam odpuścić, bo jest iście oryginalna. Mianowicie ukraińscy pisarze stworzyli antologię osadzoną w wiedźmińskim świecie. Prawdziwy rarytas, tak samo jak nowa powieść samego Sapkowskiego, którą kupiłam w dniu premiery. Listopad obrodził mi w ciekawe biblioteczne pozycje :) A żeby dobrze się czytało, świeca zapachowa do kompletu. Tym razem Brise z limitowanej edycji o zapachu słodkich pieczonych kasztanów (też 9 zł).

I właśnie za to lubię Biedronkę, która stale zaskakuje mnie swoją różnorodnością oferowanych produktów.  Skusiliście się na coś?

13.11.2013

Szufladki na pomadki | Moja kolekcja

Jakiś czas temu kupiłam akrylowe szufladki w Jysku. Skusiłam się bo były przecenione na 25 zł i uznałam, że mogą fajnie prezentować się na toaletce. Początkowo kupiłam je z myślą o kolczykach, ale szybko się rozmyśliłam i nie miałam już pomysłu jak je zaaranżować. I tak sobie przeleżały w pudełku, dopóki nie poczułam ochoty na zmiany w toaletce.



Uznałam że przezroczyste szufladki sprawdzą się idealnie do przechowywania pomadek, kredek i błyszczyków. Widzę praktycznie każdy odcień, więc wiem gdzie co leży i szukanie danego koloru nie zajmuje mi zbyt wiele czasu. Jest to bardzo praktyczne i przydatne, szczególnie kiedy ma się kilka pomadek jednej marki (np jak ja NYXa). Dodatkowo rozmiar okazał się idealny, aby przechowywać na nich chusteczki higieniczne.


W sumie organizer posiada 4 szuflady, dwie większe i dwie mniejsze. Pomieścił praktycznie całą moją kolekcję (nie liczę tutaj pomadek z torebki czy tych, których używam w pracy), więc muszę uznać go za całkiem pojemny. 


Organizer wygląda całkiem elegancko i jest funkcjonalny, więc uważam go za dobry zakup. Mam jeszcze inne pojemniczki z akrylu, więc jeżeli jesteście zainteresowani, to obejrzyjcie: pojemnik na patyczki, mobilny organizer, stojak na pomadki (który przeszedł na chwilową emeryturę :P)

12.11.2013

Lightowe serum / YVES ROCHER Hydra Vegetal


Zawsze interesują mnie nowinki, a jeszcze jak usłyszę pozytywną opinię, to już muszę spróbować. Tak było w przypadku Koncentratu nawilżającego Hydra Vegetal marki Yves Rocher. Do zakupu namówiła mnie Strilinga, a że wypatrzyłam go za pół ceny, to od razu powędrował do wirtualnego koszyka. Normalna niestety zniechęca, bo 72 zł za 30 ml to jednak sporo.
Za 35 zł otrzymałam solidne szklane opakowanie z bardzo funkcjonalną pompką. Miła odmiana po pipecie z Elixiru 7.9, która szczerze mnie irytowała. Pompka działa bez zarzutu i bez problemu można odmierzyć tyle kosmetyku, ile się potrzebuje. Nie zacięła mi się ani razu, a do tego ma jeszcze kapelusik na dzióbek. Wszystko estetyczne i bardzo higieniczne,a dodatkowo utrzymane w pastelowej tonacji. Cieszy oko!


Koncentrat ma bardzo lekką żelową konsystencję. Po rozsmarowaniu wydaje się trochę wodnista, ale dzięki temu momentalnie wchłania się do matu, nie pozostawiając żadnej warstewki. I tak jak gąbka wchłania wodę i pęcznieje, tak samo moja cera od razu staje się nawilżona oraz wygładzona, napompowana od środka. Szczególnie kiedy używam go w duecie razem z kremem. Efekt jest bardzo dobry, niezależnie czy używam go dwa razy dziennie czy raz. Z reguły stosuję na noc, ponieważ rano wolę matujące kosmetyki. Chociaż zdarzało mi się używać koncentratu solo pod podkład i też spisał się bardzo dobrze. Czasami używałam go tylko na policzki, ponieważ mam cerę mieszaną. Niezależnie od tego nie wzmagał przetłuszczania się w strefie T.


Jestem z tego produktu szczerze zadowolona. Zapach też przypadł mi do gustu, bardzo świeży, ogórkowo-melonowy. Zazwyczaj wolę bezwonne kosmetyki do twarzy, ale ten jest taki nienachalny i ożywczy, że miło się go stosuje. Dodatkowo jest wydajny, bo niewielka ilość wystarcza do jednorazowej aplikacji (mi zostało jeszcze 2/3 opakowania, po ponad miesiącu smarowania). Jeśli Wasza skóra potrzebuje zastrzyku nawilżenia to uważam, że warto spróbować. Tylko polecam czyhać na promocję ;) 

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).