31.12.2013

OSTATNIE DENKO / Uriage; Isana; Vichy; Alverde; Yves Rocher

Nadeszła chwila na kosmetyczne pożegnanie. Nie byle jakie, bo ostatnie w tym roku! Nie wiem dlaczego, ale sądziłam że będzie większe, bardziej spektakularne. Może nie jest tego tak dużo, ale ważne że mam już za sobą i w większości powrotu nie planuję. O czym mowa? 


Żel pod prysznic Original Source Orange&Liquorice - czyli zeszłoroczna edycja limitowana. Zużycie tego żelu dało mi też do myślenia, że mam zbyt duże zapasy tego typu kosmetyków :P Marzy mi się jednak wersja kokosowa, ale na razie poszukiwania kończą się fiaskiem. Ogólnie bardzo lubię produkty tej marki, bo dobrze pielęgnują i zaskakują ciekawymi kompozycjami zapachowymi. W tym przypadku było tak samo. 
Odżywka do włosów z amarantusem Alverde [klik] - niestety też została wycofana, nad czym bardzo ubolewam. Sprawdziła się pod każdym względem i na moich włosach działała cuda. Wszystko co dobre, szybko się kończy :] Po więcej szczegółów zajrzyjcie do pełnej recenzji. 
Balsam do ciała z olejkiem arganowym Isana - kolejny niepozornie wyglądający kosmetyk tej marki, a w rzeczywistości bardzo dobry nawilżacz za niewielkie pieniądze. Przyjemnie i nienachalnie pachnie, a dzięki lekkiej konsystencji mleczka szybko się wchłania.  Do tego pielęgnuje skórę, szybko staje się miękka, sprężysta i ukojona. Powrót w  tym przypadku gwarantowany :) 


Odżywka do rzęs Eveline 3 w 1 [klik] - byłam z niej bardzo zadowolona :) W sumie to nie skończyła się, a przeterminowała, co świadczy o jej wydajności. Najpierw stosowałam jako serum na noc, później zaczęłam używać jej jako bazy pod tusz. W obu przypadkach spisała się doskonale, na tyle że na pewno jeszcze do niej wrócę. 
Koncentrat nawilżający Hydra Vegetal Yves Rocher [klik] - przyjemne serum, które pomaga lepiej nawilżyć skórę. Bardzo lekkie, więc sprawdza się także pod makijaż. Szybko widać efekty, chociaż po zaprzestaniu stosowania nie są one długoterminowe. Będę tęsknić, ale powrotu na razie nie planuję. 
Krem rozświetlający do twarzy Inositol Vegetal Yves Rocher [klik] - nie tak dawno pisałam peany na jego temat, a okazało się że został wycofany. Wielka szkoda, bo okazał się dobrym zamiennikiem również wycofanego kremu Vichy Aqualia Antiox. Mam już wyzwanie na przyszły rok- znaleźć dobry krem rozświetlający, który zastąpi mi oba wspomniane. Sugestie mile widziane ;) 


Mydło w kostce z masłem shea o zapachu wanilii marki Dove - jak wiecie moim ulubionymi są te z Alterry i chyba nadal nimi pozostaną. Dawno nie miałam już żadnego z Dove, a dzięki temu egzemplarzowi przypomniałam sobie dlaczego. Otóż momentalnie znika, bardzo szybko się rozpuszcza brudząc non stop mydelniczkę. Zapach utrzymuje się bardzo długo na dłoniach, co też uważam za minus. Oczywiście jest całkiem przyjemny, ale nie lubię go czuć np przy posiłku. Znalazłam dla niego inne zastosowanie. Okazało się dobre do mycia pędzli. Szybko usuwa pozostałości po kosmetykach i dodatkowo zmiękcza włosie, ale specjalnie nie będę kupować go do tego celu. 
Antyperspirant w kulce Vichy [klik] - najlepszy z najlepszych :) Daje mi całkowite uczucie komfortu, więc non stop gości w mojej kosmetyczce. Ta wersja ma neutralny zapach, więc nie kłóci się z perfumami.
Masło do ciała o zapachu mandarynek z jogurtem Wellness & Beauty - ubóstwiam za zapach. Dosyć orzeźwiający przez cytrusową woń, ale z maślaną nutą. Poezja! Walory pielęgnacyjne też są bardzo dobre, do tego szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstwy. Polecam spróbować :)


Woda termalna Uriage [klik] - kolejne zużyte opakowanie to chyba najlepsza rekomendacja :) Trzyma moją cerę w ryzach, dobrze nawilża i nie trzeba jej osuszać (jest izotoniczna). Jeżeli jeszcze nie mieliście to błąd ;) Dołączcie nowe postanowienie na przyszły rok- zakup Uriage :) 
Woda do demakijażu Pur Bleuet Yves Rocher [klik] - ciekawy produkt o lekko żelowej konsystencji. Całkiem dobrze zmywał makijaż twarzy i oczu, tylko przy regularnym stosowaniu zaczął podrażniać mi oczy. Z tego powodu nie kupię go ponownie. 
Antybakteryjny żel do twarzy AA Therapy [klik] - całkiem przyjemny kosmetyk. Wydajny, bezzapachowy i typowy. Niestety nie dostrzegłam żadnych zmian przy jego stosowaniu, więc drugiej szansy nie dostanie. 

Oby w przyszłym roku było lepiej ;) A jak tam u Was? 
_______________________________________________________________________________________________________________

29.12.2013

NATURALNIE ŚWIETNY / Lily Lolo, korektor Blush Away

Mój pierwszy kontakt z korektorem mineralnym został zwieńczony sukcesem. Na początku podchodziłam do niego sceptycznie, bo nie sądziłam że taki proszek może cokolwiek pomóc. Na dodatek w suchej formie, która w niczym nie przypomina tych tradycyjnych. Jak widać dobrze jest przekonać się na własnej skórze, bo niepozorny Blush Away marki Lily Lolo zmienił zupełnie moje podejście do sprawy. 


Nie wiem czy pamiętacie, ale po ostatniej przygodzie z Catrice [klik] przybyło mi sporo niedoskonałości. Muszę mu jednak oddać honor, bo krył dobrze. Tylko co z tego, skoro powodował kolejny wysyp i dzięki jego działaniu miałam ciągle coś do ukrycia. Zależy mi na zdrowej skórze, więc zaraz poszedł w odstawkę. Sądziłam że nic mu nie dorówna. Na szczęście okazało się, że naturalny kosmetyk też potrafi dobrze zakryć zaczerwienienia i nie trzeba nakładać tłustych, parafinowych kamuflaży.


Blush Away ma stonowany zielony kolor, który neutralizuje oraz wyrównuje koloryt cery. Przy roztarciu ten odcień całkowicie znika, zmieniając się w beżowy, idealnie stapiający się z cerą. Sprawdza się nie tylko przy pojedynczych wypryskach, ale też na pozostałych partiach twarzy. Ma matowe wykończenie, więc nie nadaje się tylko na przesuszone miejsca. A tak poza tym jest wielozadaniowy i stosuję go na wiele sposobów:
  • Na mokro, czyli zwilżonym pędzelkiem nakładam kilka cienkich warstw bezpośrednio na pojedyncze punkty. Dzięki takiej technice najbardziej czerwone miejsca stają się mniej widoczne.
  • Na sucho wklepuję pędzelkiem języczkowym na większe partie (np przy skrzydełkach nosa i pod nim, gdzie naturalnie mam ciemniejszy odcień oraz nieliczne naczynka), po czym zwilżam wodą termalną, dla ujednolicenia efektu. Czasami w ten sposób aplikuję bezpośrednio na podkład. Wbrew pozorom świetnie się z nim stapia i nie odcina od reszty makijażu.
  • Na sucho przy pomocy dużego pędzla (najlepiej flat-topem), czyli kiedy potrzebuję zakryć lekko różowe policzki. Czasami robię to pod podkład ale częściej nakładam jako puder wykańczający. Dzięki temu efekt jest bardziej naturalny. 

Konsystencja tego kosmetyku nie jest sucha i pyląca, tylko lekko wilgotna. Przy wysypywaniu na zakrętkę nie leci jak piasek, tylko wypada w małych grudkach. Rozciera się bez problemu pod włosiem pędzla, ponieważ jest bardzo drobno zmielony. Taka formuła pozwala na dokładne i równomierne nałożenie korektora, niezależnie czy potrzebujemy cienką warstwę, czy grubszą. 
Kolejną pozytywną cechą tego produktu jest jego wydajność. Niewielka ilość w zupełności wystarczy do zniwelowania koloru. Niby to tylko 4 g, jednak coś mi się wydaje, że jeszcze długo mi posłuży ;) 


Bardzo pomocny do jego aplikacji okazał się pędzel do korektora marki Lily Lolo. Wykonany jest z bardzo sprężystego, syntetycznego włosia, co ułatwia nakładanie takiego kosmetyku. Dobrze się domywa przy pomocy zwykłego mydła i po kąpieli wraca do pierwotnego kształtu. Nie pochłania zbyt dużo kosmetyku i to co nabieram pędzlem, ląduje w wybranym miejscu na twarzy, a nie ginie w czeluściach włosia. Jeżeli nie macie podobnego w swoim zbiorku, to koniecznie rozważcie jego zakup przy zamawianiu korektora mineralnego. 


Podsumowując jestem ogromnie zadowolona pędzla jak i samego kosmetyku. Dzięki jego naturalnemu składowi zagoiły mi się wszystkie dotychczasowe wypryski. Teraz pozostało mi już tylko ukrywanie przebarwień, co jest o wiele łatwiejsze z Blush Away. Na dodatek nadaje się na wszystkie partie twarzy i ładnie stapia z podkładem ( nie tylko mineralnym ;). Dziękuję sklepowi Costasy.pl, że mogłam przekonać się o tym osobiście, bo dla mnie jest to nie lada odkrycie! 
Używaliście już tego typu korektorów, czy nadal trzymacie się tradycyjnych? 

28.12.2013

TRÓJKA NAJLEPSZA? / Urban Decay Naked 3

Od dawien dawna jestem miłośniczką cieni Urban Decay. Kiedy tylko doszły mnie słuchy, że komponują trzecią paletę z serii Naked, wiedziałam że będzie moja. Do najtańszych nie należy, bo zapłaciłam za nią około 160 zł  (chyba ze zniżką) na lookfantastic.com w przedsprzedaży, ale było warto. Oczywiście z małymi niuansami, bo ideałem nie jest, ale o tym będzie w dalszej części posta ;) 


Tak jak Naked 2 ma metalowe opakowanie z lusterkiem. I całe szczęście, bo N1 przez swoje materiałowe etui szybko się wyciera. W tym przypadku jest solidnie, z gwarancją że żaden cień nie ulegnie przypadkowemu uszkodzeniu. W porównaniu do pozostałych ma przewagę różowych odcieni. Wykończenia są różne: matowe, perłowe oraz metaliczne. Paletka standardowo zawiera 12 cieni po 1,3g każdy. 


Przychodzi zapakowana w kartonik. W środku znajduje się "książeczka" z czterem próbkami bazy pod cienie: Original, Eden (matowa), Sin (błyszcząca z shimmerem), Anti-aging. Trochę mnie to rozczarowało, ponieważ wcześniej była dołączana miniaturka bazy (N1), a w N2 mini błyszczyk. Natomiast w Smoked była pełnowymiarowa kredka i mała baza, więc poniekąd czuję się zawiedziona jeżeli chodzi o trójkę. 
Otrzymujemy również pędzelek do makijażu oczu Crease&Shadow Brush. Jest wykonany z włosia syntetycznego i jedna strona służy do rozcierania (płaski puchacz), a druga do aplikacji cieni (języczkowy). 


Jakość cieni jest naprawdę zadowalająca. Osobiście uważam je za jedne z lepszych, ponieważ świetnie się rozcierają, aplikują i ładnie łączą z innymi markami. Metaliczne trochę się osypują, ponieważ są z brokatem. Mimo tego nie przysparzają większych trudności przy nakładaniu. 


Strange to matowy beż z różowymi tonami. Dust ma metaliczne wykończenie z drobinami i jest bardzo migoczącym różem. Burnout ma brzoskwiniowo- różowe tony, bardziej ciepłe i perłowe. Limit to matowy pudrowy róż. Buzz jest kolejnym różowym metalikiem w palecie, nafaszerowanym brokatem. Trick za to jest miedziany ze złotym shimmerem. 


Nooner to mat w ciepłym kolorze różowo-brązowym. Liar natomiast jest błyszczącym odcieniem mauve. Factory to ciepły perłowy brąz, a Mugshot (mój faworyt) to typowy satin taupe (bardzo podobny do tego z MAC). Darkside ciężko określić, bo też jest to odcień taupe, ale bardziej ciemny i zimny z perłowym wykończeniem. Blackeart jest ciemnym, brązowym matem z brokatem, który mieni się na czerwono. I jako jedyny mat w palecie zawiera drobiny. 
Wszystkie kolory cieni są nowe i nie można ich znaleźć w pozostałym asortymencie Urban Decay. 


I jeszcze porównanie do Naked 2 ( na górze):


Spodziewałam się trochę chłodniejszej kolorystyki, jednak ponownie marka stworzyła ciepłą. Pomimo tego paleta jest na tyle zrównoważona, że bez problemu mogę ją dostosować do swojej chłodnej karnacji. Odkąd przyszła używam jej codziennie i dochodzę do wniosku, że jej zakup był dobrą decyzją. To już czwarta w mojej kolekcji, ale jestem pewna, że nie ostatnia ;)


Co o niej sądzicie? Podoba Wam się ta kolorystyka, wybralibyście ją dla siebie? Dajcie znać w komentarzach!
_______________________________________________________________________________________________________________

27.12.2013

GRUDNIOWE ZDOBYCZE / Pat&Rub; Lirene; Urban Decay; L'Oreal; Yankee Candle; Essie

Miał być kosmetyczny odwyk, a wyszło jak zawsze ;) Obiecywałam sobie wstrzemięźliwość, a tymczasem trochę dostałam, trochę kupiłam i na dodatek zrealizowałam całkowicie wish-listę. Eh! Tak to już bywa, szczególnie jak się ma "słabą silną wolę" :P


W listopadowym poście pod tytułem Chciejstwa [klik] wyznaczyłam kilka rzeczy, na których mi zależało. Przede wszystkim była to nowa paleta Urban Decay Naked 3. Co zabawne listonosz dostarczył ją w samą Wigilię, więc radocha była ogromna. Można by rzec, że to był prezent ode mnie dla mnie. Po żmudnych poszukiwaniach udało mi się też kupić lakier Essie The lace is on. Nie było łatwo, bo nagle przestał być dostępny. Trafiłam wersję profesjonalną z czego nie jestem do końca szczęśliwa, ale ten kolor wynagradza mi wszelkie niedogodności. Poza tym dostałam pilocik do aparatu i świeczkę Bath&Body Works o zapachu Dark Kiss. Wszystkie punkty z listy zostały odhaczone :) 


Skusiłam się też na kilka nowych zapachów z Yankee Candle, takich jak: Salted Caramel, Merry Marshmallow, Cinnamon Stick, Vanilla Satin, Paradise Spice oraz Christmas Memories. To będzie bardzo aromatyczny zimowy okres. 


Prawie mi się udało ograniczyć do kilku kosmetyków. Skończył się zmywacz do paznokci, więc sięgnęłam ponownie po migdałową Isanę. Wróciłam też do sprawdzonego kremu La Roche Posay Effaclar Duo. Kolejny raz przekonałam się, że nie ma sobie równych. Oliwkę myjącą Lipikar dostałam gratis do zakupów w Super-Pharm. Niezbędne okazało się też różane mydło Royale Bouquet w żelu.


Złożyłam też zamówienie na stronie Pat&Rub. Bardzo chciałam spróbować serii otulającej, a nie wiedziałam czy będzie dostępna w przyszłym roku. Obecnie jest limitowana, więc kiedy tylko ponownie pojawiła się w sklepie internetowym, od razu wrzuciłam do koszyka peeling i krem do rąk. Nie było tylko masła do ciała, ale może jeszcze uda mi się trafić je w Sephorze. Poza tym dokupiłam balsam do stóp, ale tym razem wybrałam wersję relaksującą z kokosem i trawą cytrynową. Gratis dostałam wybraną przez siebie próbkę oraz uroczą kartkę z życzeniami.


 Od Lirene wraz z życzeniami otrzymałam bransoletkę oraz balsam rozświetlający Rubin Charm.


Z L'Oreal dotarła do mnie najnowsza maska do włosów Elseve Fibralogy, a z Garniera krem na noc Wrinkle Smoother 35+ i nowy micel Skin Naturals dla skóry wrażliwej


W międzyczasie dzięki Hexxanie doszła też paczuszka z UK. Zależało mi na nowym jajku do makijażu z Real Techniquesszczotce do włosów z naturalnego włosia Denman (moja Rossmannowa For Your Beauty wyzionęła ducha) oraz lakier Rimmel w odcieniu Rose Libertine. Reszta to dary od kochanej Asi :* 


Jeszcze tylko kosmetyki spod choinki i już koniec ;) 


Z tego powodu obecne zniżki w Super-Pharm (-40%), Marionnaud (-30%), Phenome (-25%), Sephorze (-25%) zupełnie mnie nie interesują. Mam dość na przyszły, a nawet następny miesiąc. Oby tym razem udało się wytrwać w postanowieniu ;) A jak u Was, planujecie poszaleć na wyprzedażach? 
_______________________________________________________________________________________________________________

26.12.2013

CZERWIEŃ OD ŚWIĘTA / Essie Scarlett O'Hara

Nie jestem fanką czerwieni i nigdy za tym kolorem nie przepadałam. Nigdy jakoś specjalnie mi się nie podobał i nie lubię go nosić. Ale od wielkiego święta, czyli raz w roku trafia na moje paznokcie. Mam tylko jeden lakier w tym kolorze - Essie Scarlett O'Hara.


Tak jak bohaterka "Przeminęło z wiatrem" jest charakterny. Przy pierwszej warstwie wygląda lekko malinowo, ale druga nadaje mu głębi i odcień staje się prawdziwie rubinowy. Dodatkowo ma czerwony shimmer, więc pięknie migocze odbijając światło. 


Jakość niestety nie jest najlepsza, bo już po jednym dniu zaczęły ścierać się końcówki. Konsystencja jest lekko wodnista, więc wymaga nawet trzech cienkich warstw lub dwóch hojniejszych. Niestety lekko smuży, więc widać pociągnięcia pędzlem. Najlepiej nałożyć na niego warstwę lakieru do poprawek i ten efekt zniknie. Moja wersja ma też cienki pędzelek, za którym nie przepadam. Zdecydowanie wolę wersję europejską, która ma więcej włosia i lepiej dozuje lakier. 


Jak już wspomniałam nie jest to kolor za którym przepadam, ale Scarlett ma coś w sobie i z tego powodu był to pierwszy lakier Essie w moim zbiorku. Czerwień idealna na święta :)
A co u Was gościło na paznokciach? 
_______________________________________________________________________________________________________________

24.12.2013

ŚWIĄTECZNIE :)

Choinka ubrana? Pierogi ulepione? Prezenty zapakowane? U mnie już tak, dlatego znalazłam chwilę na bloga. Dzisiaj nie będzie kosmetycznie, tylko świątecznie. Tego roku jakoś wyjątkowo naszło mnie na ozdabianie mieszkania. Mało tego postanowiłam nawet sama zapakować prezenty, co było dla mnie nie lada wyczynem. Sądziłam, że mam do tego dwie lewe ręce, ale nie wyszło tak najgorzej. Poza tym stworzyłam kilka stroików z tego co miałam pod ręką. Jeżeli jesteście ciekawi co z tego wyszło to zapraszam do oglądania :)


"Na tapczanie leży leń..."  ;) Koty to mają rajskie życie.


Stroik z gałązek i kilku bombek :)


Stroik z samych bombek i koszyczka po kosmetykach :)


Stroik z kilku gałązek w słoiku z kokardką:


 W sypialni też nie mogło zabraknąć choinkowego aromatu:


Ćwiekowane goździkami pomarańcze :


Kontrola jakości ;)



Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko takiemu małemu offtopwi ;) Obecnie nie mam głowy do kosmetycznych postów, ale obiecuję, że wkrótce pokażę swoje nowości. Sporo się ostatnio tego uzbierało, więc będzie co oglądać :)  A tymczasem chciałam Wam życzyć zdrowych i spokojnych Świąt, pełnych miłości i rodzinnej atmosfery oraz kosmetycznych prezentów :)  Buziaki :* :* :* 

20.12.2013

MIODZIO! / Anida krem do rąk i paznokci

Krem do rąk marki Anida kupiłam już jakiś czas temu i z tego co widzę firma zdążyła zmienić opakowanie. Różnią się niewiele, a zawartość pozostała ta sama, więc postanowiłam go pokrótce opisać. W sumie nie ma nad czym się rozwodzić, bo krem jest po prostu świetny. 


Moja wersja jest z woskiem pszczelim i olejem makadamia. Kupiłam go w Super-Pharm za 5,49 i z tego co się dowiedziałam, to przepłaciłam ;) Można go kupić o wiele taniej, jednak dla mnie jest trudno dostępny i kiedy tylko zobaczyłam, wrzuciłam do koszyka. Słyszałam o nim tyle dobrego, że cena nie wydała mi się wygórowana. I dobrze zrobiłam, bo jestem z niego zadowolona.


Nie potrafię sklasyfikować zapachu, ale jest przepiękny. Na pewno nie pachnie miodkiem, tylko bardziej perfumowym aromatem, takim eleganckim. Na dłoniach jest jeszcze długo wyczuwalny po aplikacji. Szybko się wchłania, bez rolowania, dzięki przyjemnej konsystencji. Nie pozostawia też lepkiej warstwy. Nie wzmaga u mnie potliwości dłoni i co najważniejsze podczas mycia nie czuję, żeby się spłukiwał.
Stosuję go tylko raz- wieczorem i nie odczuwam potrzeby, aby robić to częściej. Dłonie są nawilżone, miękkie i odpowiednio wypielęgnowane. Skórki również, jednak cudownego wpływu na paznokcie nie odnotowałam. Smarowałam nim też stopy (a jakże!) i tu było przyzwoicie. 


Podzieliłam zachwyty osób, które mi go polecały. To naprawdę dobry kosmetyk za niewielkie pieniądze. Będę do niego wracać, tylko następnym razem zaopatrzę się w Drogerii Natura, gdzie podobno można go dostać w niższej cenie. Kto miał? Ręka w górę ;) 
_______________________________________________________________________________________________________________

19.12.2013

TU DZIEJE SIĘ MAGIA! / Wibo Express Growth nr 169

Ostatnio bardzo zwracam uwagę na to, jakie lakiery wybieram do swojej "kolekcji". Skończyło się kupowanie na łapu-capu, zaczął się świadomy wybór. Oświeciło mnie kiedy robiłam porządki w swoich zbiorach i kilka egzemplarzy poleciało do kosza. Postanowiłam wybierać tylko takie lakiery, które są naprawdę niepowtarzalne i będą sprawiać mi radość podczas noszenia. Takim właśnie okazał się Wibo nr 169 Express Growth


Kupiłam go podczas promocji w Rossmannie -40%, dzięki czemu zapłaciłam za niego raptem 3 zł. Dobry deal, szczególnie że trafiło mi się prawdziwe cudo! Ciężki do zdefiniowania, ale w przybliżeniu mogę go opisać tak: fuksjowo- złote rozświetlające glassflecki, zatopione w ciemno-różowej, transparentnej bazie :D Na paznokciach wygląda magicznie, przykuwając spojrzenia swoim mieniącym różowo-złotym blaskiem! I pasuje do mojego sweterka z F&F, chociaż w duecie raczej ich u mnie nie zobaczycie (co za dużo, to niezdrowo).


W technicznych kwestiach już nie jest tak różowo. Otóż wymaga 3-4 cienkich warstw dla przyzwoitego krycia. Dosyć szybko wysycha, więc aplikacja nie nastręcza większych problemów. Konsystencja jest dosyć wodnista, ale nie rozlewa się na skórkach. Trwałość niestety nie jest zachwycająca, ponieważ ściera się następnego dnia. Ale można dołożyć kolejną warstwę (która pogłębi również kolor) i manicure jak nowy. Nie odpryskuje, więc można tak ciągnąć przez tydzień ;)


Większość poleca go do layeringu (czyli nakładania na bazowy kolor), jednak mi podoba się w wersji solo. Uwielbiam na niego patrzeć i podziwiać migoczące drobinki. Ktoś jeszcze podziela mój zachwyt?
_______________________________________________________________________________________________________________

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).