29.06.2012

Gradientowe usta

Były już cieniowane paznokcie, teraz przyszła pora na usta! Błądząc w przestworzach internetu natknęłam się na tutorial Miss Heledore na Wizażu, który prezentuje kontrastowe barwy. Efekt mi się całkiem spodobał i postanowiłam stworzyć coś podobnego, tylko bardziej wyjściowego ;) 



Efekt jest dosyć subtelny, ale chyba widać stopniowanie. W sumie makijaż wygląda jakby się zjadło połowę szminki. Z drugiej strony taki efekt wypełnia wargi i optycznie je powiększa, więc według mnie fajnie to wygląda, pod warunkiem że kolory są do siebie podobne. 


Do wykonania tego makijażu użyłam pędzelka do ust Be Beauty, Pomadki NYX w odcieniu 504 Harmonica, błyszczyka Sephory Cream Lip Stain 05 oraz bezbarwnego błyszczyka Eveline. 


A Wy co o tym sądzicie? 

http://wizaz.pl/Makijaz/Szkola-makijazu/Gradientowe-usta

28.06.2012

Haul ciuchowy

I znowu wyszło licho, bo z początkiem urlopu zabrakło mi czasu na pisanie bloga. Niestety okazało się że w jednym tygodniu wypadł mi pogrzeb i ślub... życie. Jak wiadomo przygotowania ciuchowe zawsze muszą jakieś być, bo jako kobieta dochodzę ciągle do tego samego wniosku, że nie mam w co się ubrać -.-.
W ten sposób zaczął się mój dziki pęd po sklepach, zatem wrzucam swoje zdobycze ;) 


Równowaga musi być, czyli szpile Marks&Spencer, baleriny na lekkim koturnie CCC (które zryły moje stopy do żywego sic!) oraz fioletowe trampki Deichmann <3



Kilka ciuchów: spodnie Reserved i Cubus, bluzka zielona Marks&Spencer oraz dwie bluzki F&F (marka Tesco). Muszę Wam powiedzieć że F&F mnie pozytywnie zaskoczyło, mają fajne wzory i kroje, duży wybór (także rozmiarowy)  i przystępne ceny. Będę tam na pewno wracać!


Trochę biżu: kolczyki Parfois; wypełniacz koka, gumka do włosów i naszyjnik H&M :) I jeszcze mega niespodzianka od mojego przyszłego: 


Nie ukrywam, trochę mu jęczałam że potrzebuję nowe pstrykadło ;) A to wypatrzyłam dzięki Marysi. Mam nadzieję, że sprawdzi się u mnie tak samo dobrze i liczę na to, że będzie lepiej łapał kolor niż mój wysłużony Canon. 
A na koniec moja cicia, która ostatnio upodobała sobie leżenie w doniczce z koprem... chociaż ona jest zadowolona ;) 


20.06.2012

Antyperspiranty

Wspominałam Wam już o swojej przygodzie z blokerami KLIK. Po tym jak zupełnie je odstawiłam miałam wrażenie, ze moja gospodarka wodna została zachwiana, bo potliwość powróciła i to ze zdwojoną siłą. Postanowiłam przeczekać ten intensywny okres przy pomocy antyperspirantu z Vichy.

Niestety nie należy on do najtańszych produktów, ale udało mi się jakiś czas temu kupić go w Super Pharm za 12zł KLIK (normalna cena to około 35zł). 

I dopiero z perspektywy czasu jestem w stanie stwierdzić, że on naprawdę działa! Wiecie na pewno jak to jest: na początku wydaje się, że nic się nie zmienia, a dopiero jak kosmetyk się skończy i zacznie stosować się inny, okazuje się że poprzedni był genialny. I takiego olśnienia doznałam w przypadku kulki od Vichy. 

Odpowiadał mi jego subtelny zapach i kremowo-żelowa konsystencja. Szybko się wchłaniał i dawał uczucie świeżości przez cały dzień, a także ograniczył pocenie. Dzięki wydajności pozwolił mi długo cieszyć się tym komfortem. I najważniejsze, że jego zapach był na tyle subtelny, że nie kolidował z perfumami i  w żaden sposób nie był męczący. 

Po skończeniu Vichy zdecydowałam się na zakup antyperspirantu firmy Flos-lek, który także miał gwarantować suchość przez wiele godzin. Kupiłam go na Allegro za około 12zł. Już od samego początku nie przypadło mi do gustu jego chwiejne opakowanie. 

Ma dziwny kształt nakrętki (przez co utrudnione jest postawienie go do góry dnem, aby całkowicie zużyć) i jest wąski na dole. Nie wiem po co takie udziwnienia, ale mnie to bardzo irytowało, bo ciągle mi się przewracał. Na to można przymknąć oko, ale już konsystencja i zapach to poważny minus tego produktu. Zapach dosyć męczący, wyczuwalny przez cały dzień. Zupełnie mi się nie spodobał, na tyle że musiałam go odstawić na jakiś czas. Natomiast konsystencją przypominał mleczko, tylko nie wiedzieć czemu bardzo długo się wchłaniał, co rano przed wyjściem do pracy staje się bardzo irytujące. 

Działanie natomiast było znikome. Po tym jak pomógł Vichy, Flos-lek wszystko zniweczył i potliwość wróciła do stanu pierwotnego. Oprócz maskowania zapachu niestety w moim przypadku nie zrobił nic więcej. Według mnie miano atyperspirant to gruba przesada, bo jak dla mnie to zwykły dezodorant. 

Z tego powodu czyham cały czas na dobrą promocję Vichy i pędzę-lecę kupować większy zapas, a na razie pozostaję wierna kryształowi KLIK

A Wy macie już swojego faworyta w tej kwestii?


18.06.2012

Letni typ

Lakier China Glaze I wanna Lei Ya kupiłam w zeszłym roku na stronie Alphanailstylist.pl . Wydał mi się idealnym odcieniem na lato. Soczysty róż z domieszką koralu, oprószony srebrnym shimmerem. Mógłby być po prostu kremowy, ale drobinki w żaden sposób nie ujmują mu uroku. Na paznokciach są ledwo widoczne. 



Ogólnie bardzo lubię lakiery tej firmy. Odpowiada mi ich konsystencja i całkiem szeroki pędzelek, kryją też dosyć dobrze, bo z reguły wystarczają dwie warstwy. Tak też jest w przypadku tego egzemplarza. Standardowo nie wiem jak jest z trwałością, ponieważ używam topa Seche Vite.



To mój zdecydowany faworyt na cieplejsze dni :) A Wasz jaki jest? 

16.06.2012

Rachu ciachu i po strachu!

W okresie letnim, kiedy nadchodzi pora częstego pokazywania nóg, mój depilator idzie w odstawkę. Nie mam cierpliwości do dokładnej depilacji, więc wybieram mój niezawodny zestaw do golenia  w postaci maszynki Venus Gillette oraz brzoskwiniowego żelu Isana. Dzięki nim jest zdecydowanie szybciej i efektywniej!


Żel ma przyjemny owocowy zapach, który ulatnia się zaraz po spłukaniu. Jest bardzo wydajny,bo niewielka jego ilość wystarczy do pokrycia większej powierzchni ciała. Z konsystencji żelowej zmienia się w piankę i bardzo dobrze rozprowadza się na skórze. Jedynym minusem może być dozownik, który po pobraniu produktu samoczynnie wypuszcza go dalej. Z tego powodu trzeba mieć się na baczności i wycisnąć mniej, a później pobrać to, co samo wyjdzie. Poza tym drobnym mankamentem, gorąco polecam żelik, ponieważ niewiele kosztuje (około 6zł, a nawet 3,50 w promocji), a zdecydowanie ułatwia maszynce pracę. Skóra  jest po nim przyjemnie miękka i bez podrażnień. Dostępny oczywiście w każdym Rossmannie, tak samo jak maszynka Venus Simply 3 Plus Gillette, którą także można kupić za około 6zł.


Długo trwały moje poszukiwania dobrej, jednorazowej maszynki. Używałam wielu, dopóki nie sięgnęłam po Gillette i tak zostałam wierna tej marce do dzisiaj. Podoba mi się to, że posiada trzy nożyki, które w porównaniu do maszynek innych firm są ostre, a także nawilżający pasek. Świetnie sprawuje się też ze zwykłym mydłem, bez użycia pianki. Golarka stała się moją faworytką także ze względu na ruchomą i zdejmowaną główkę oraz wyprofilowany kształt rączki. Dobrze leży w dłoni, dzięki czemu gładko sunie po skórze i bez problemu dopasowuje się do kształtu ciała.


Możliwość zdjęcia ostrza, pozwala na jego dokładne umycie i wypłukanie po zabiegu, co przedłuża jego trwałość, a także pozwala zachować należytą higienę. Ja dodatkowo na wszelki wypadek odkażam ją jeszcze alkoholem w sprayu. Dzięki tym czynnościom wystarcza mi na bardzo długo i nie skłamię jeśli napiszę, że używam jej nawet kwartał. 

Oba produkty są niedrogie, a ich łączna cena nie powinna przekroczyć 12zł. Przyznacie, że to niewiele jak na tak dobry zestaw. Warto sprawdzić na własnej skórze :) 

14.06.2012

malinLove

Moje uwielbienie dla zapachu malinowego w kosmetykach nie zna granic! Jak tylko jakiś wypatrzę muszę   koniecznie powąchać, a jak przypadnie mi do gustu- kupić. Uwielbiam wody toaletowe, szampony, peelingi, balsamy,  żele pod prysznic i wszystko inne co malinowe. 


Jakiś czas temu pisałam Wam o peelingach z tą nutą KLIK , a teraz nadeszła pora na mydło do rąk Original Source Raspberry & Vanilla oraz płukankę octową Eclat Radiance z Yves Rocher .

Najbliższa ideałowi jest malinowa płukanka YR. Wystarczy wypłukać nią włosy tuż po umyciu, aby cały dzień wokół głowy unosiła się przyjemna woń. Od razu Wam się przyznam, że nie będę w ogóle obiektywna w stosunku do tego kosmetyku. Nie ważne czy działa, czy nie! Istotny jest sam zapach, który fantastycznie nastraja przez cały dzień. 

Teoretycznie powinna nabłyszczać włosy, ale nie jestem w stanie tego potwierdzić. Taki proces ciężko jest mi zauważyć, więc nie wiem czy działa. Jednak jako produkt całkowicie naturalny na pewno nikomu nie zaszkodzi. Cena niestety może zniechęcić do zakupów, ponieważ za flakonik 150 ml życzą sobie 25zł. Dlatego warto przyczaić się na promocję w Yves Rocher i kupić ją ze znaczną zniżką, czy to przez sklep online, czy wysyłkowo lub stacjonarnie. Mi często udaje się kupić ją za połowę ceny.
Jeżeli chodzi o samą aplikację, to nie należy ona do najłatwiejszych. Płukanka to praktycznie woda, która bardzo słabo się pieni. Zwykła butelka z gwintem nie ułatwia aplikacji, dlatego polecam ją przelać do innego opakowania z rozpylaczem. Dzięki temu można ją równomiernie rozprowadzić na włosach, nie roniąc ani jednej drogocennej kropelki. Płukanka w żaden sposób nie obciąża włosów, za to subtelnie je wygładza. Jeżeli jesteście fankami malin, to gorąco polecam, a jeżeli chciałybyście spróbować czegoś tańszego, to ostatnio wypatrzyłam identyczny produkt marki Marion.

Natomiast na kosmetyk Original Source  wersji waniliowo- malinowej, polowałam od dłuższego czasu. W zamyśle miałam zakup żelu pod prysznic, ale ciągle nie mogłam go trafić, więc ostatecznie skusiłam się na mydło do rąk. I ku mojej uciesze dobrze zrobiłam! Gdybym miała nim myć całe ciało, niechybnie dostałabym mdłości. Ma fajny zapach, który od razu skojarzył mi się z lizakami Chupa-Chups, ale tylko wtedy kiedy jest dozowany w małych ilościach. Dodatkowo długo nie utrzymywał się na dłoniach, co dla niektórych będzie plusem,a dla innych minusem.
Samo mydło średnio się pieni i nie przypadło mi do gustu. Miałam po nim uczucie niedomycia i bardziej przypominało mi żel pod prysznic. Zużywałam je bardzo długo, bo wolałam sięgnąć po tradycyjną kostkę, więc nie jestem w stanie określić jego wydajności. Sądzę, że gdybym używała go za każdym razem, szybko by się skończyło. Raczej więcej po nie nie sięgnę.

Mimo wszystko dalej będę szukać swoich malinowych ulubieńców :) A może jesteście w stanie mi coś polecić?

11.06.2012

Zawsze pod ręką

Niby nic, ale bez tych trzech rzeczy nie mogę obejść się w przeciągu dnia. W domu już ich tak ambitnie nie używam, ale  w pracy mam je zawsze pod ręką!


Balsamu do ust Carmex, chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Już nie raz Wam o nim ględziłam na blogu. Wystarczy kliknąć KLIK, aby upewnić się jak często :) Moim obecnym faworytem jest wersja w sztyfcie, czyli Moisture Plus Pink, nadająca ustom subtelny różowy odcień. Dodatkowo obłędnie  pachnie i świetnie nawilża. W pracy, gdzie dużo się rozmawia staje się kosmetykiem numer jeden!

Natomiast cytrynowe masełko do skórek Burt's Bees  to dla mnie w tym momencie produkt doraźny. Odkąd zaczęłam co wieczór stosować maść Hud Salva KLIK, skórkowy problem całkowicie zniknął. Jednak masełko z przyzwyczajenia noszę w torebce i od czasu do czasu sięgam po nie, kiedy czuję nadmierne przesuszenie. Pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ.



Ostatnią rzeczą bez której nie mogę się obejść jest bibułka matująca. Przy mojej przetłuszczającej się cerze pomaga mi w usunięciu nadmiaru sebum. Dla tych co nie wiedzą jak jej używać: wystarczy przyłożyć do nosa, brody czy czoła i docisnąć. Bibułka wchłonie całą tłustą warstewkę i pozostawi zmatowioną skórę. Jedna sztuka w zupełności wystarcza mi na zmatowienie twarzy w strefie T. 
Moimi zdecydowanymi faworytami są bibułki z Essence, które były dostępne wraz z edycją limitowaną Return to Paradise. Mają najlepsze opakowanie, spośród wszystkich bibułek jakich miałam okazję używać! Bez problemu wyciąga się jedną sztukę, bez żadnego rwania czy rozwarstwiania. Jeżeli znacie podobne bibułki, tylko bezpośrednio u nas dostępne, dajcie mi koniecznie znać!




A co do samej pracy to ostatnio mam ciężki okres. Mój dzień jest na tyle intensywny, że w domu mam ochotę tylko na czytanie, słuchanie muzyki albo oglądanie filmów czy ulubionych seriali. Skończyłam czytać dwa tomy Igrzysk śmierci Suzanne Collins i na tyle mnie wynudziły, że sięgnęłam po prozę Trudi Canavan. Najpierw zrobiłam sobie przedsmak i sięgnęłam po opowiadania, a później dopiero zdecydowałam się na pierwszy tom trylogii Czarnego Maga. Po przeczytaniu 40% muszę przyznać, że nie był to dobry wybór. Styl pisarki pozostawia wiele do życzenia, a fabuła na razie niczym nie zaskakuje. Liczę na to, że akcja szybko się rozwinie, bo w innym wypadku chyba daruję sobie dalszą lekturę. 
Za to nareszcie na ekrany wrócił serial "Czysta Krew", który bardzo lubię i polecam. Wczoraj ukazał się pierwszy odcinek piątego sezonu i zaraz pozwolę go sobie obejrzeć :) 

Pozdrawiam!


4.06.2012

Bilans

Nadeszła ta chwila, czyli zakupowe podsumowanie maja. Do mojej kosmetyczki dołączyło troszkę nowości. Część była wypatrzona na blogach, inna część polecana była przez Was w komentarzach i na Twitterze . Same niezbędne perełki ;)


Zoom:

  • Zoya w odcieniu Neeka, dorwana na Allegro. Prawie ideał ;)

  • Diamentowy utwardzacz Wibo

  • Kolejny flakonik Incanto Bloom Salvatore Ferragamo- kupiony za pół ceny dzięki kuponowi z Rossmanna


  • Żel do brwi Celia, Tusz do rzęs Max Factor masterpiece, Serum do rzęs Eveline Cosmetics


  • Migdałowy krem do rąk Isana, Maseczka Active Sensitive Yves Rocher


  • Cienie Loreal z serii Color Appeal


  • Maska mleczna do włosów Mila - cały litr!


  • Bonus: po porządkach toaletki znalazłam nieużywany jeszcze pędzel do rozcierania marki No 7


 A na koniec nie pozostało mi nic innego jak przyłączyć się do akcji Belloleum . Doszłam do wniosku, że w czerwcu przyda mi się post kosmetyczny, dlatego postaram się "przeżyć za 50zł". Będzie ciężko, bo  już je wydałam na czerwcowego Glossy Boxa ;) 
Trzymajcie za mnie kciuki! 

2.06.2012

bling bling!

Naszło mnie ostatnio na chłodne fiolety. Główną rolę gra lakier z zeszłorocznej kolekcji Fruit Coktail marki Virtual, o numerze 143 Berry&Milk. Wykończenie kremowe, bez żadnych drobinek. Natomiast drugoplanową rolę gra lakier China Glaze Grape Juice, ze srebrnymi migotami. 




Nie ukrywam, że mam słabość do lakierów China Glaze, chociaż w swoim dorobku mam ich niewiele. Bardzo lubię je za jakość i pędzelek, mogłabym pomarudzić na temat trwałości, ale od czego jest Seche Vite ;) Natomiast o Virtualu możecie poczytać TUTAJ






Uwielbiam to połączenie! Kolory fanie do siebie pasują i coś się dzieje na pazurach. Z drugiej strony nie jest zbyt infantylnie czy kiczowato :P 
A Wam jak się podoba?

1.06.2012

Pot-STOP!

Chyba każdy z nas poczuł już przedsmak letnich temperatur. Lato już nie długo w pełni, więc postanowiłam podzielić się swoim spostrzeżeniami na temat blokerów. W gorącym okresie nie ma nic bardziej wprawiającego  mnie w dyskomfort niż mokre plamy na ubraniu czy zapach potu. Jest to naturalne i nieuniknione, jednak trzeba myśleć nie tylko o sobie, ale także o otoczeniu ;) Niby naturalne, a później można się naciąć na taką fotę w necie:

http://www.papilot.pl
Opisywałam Wam już jak sprawował się u mnie Antidral, ale później nastąpiła jeszcze przygoda z Etiaxilem oraz blokerem z Ziaji.

Jeżeli chodzi o Etiaxil to wybrałam dla siebie łagodniejszą wersję dla wrażliwców. Kupiłam go na Allegro za połowę normalnej aptecznej ceny, czyli zapłaciłam około 20 zł. 
Pierwsze co mi się nasuwa, aby opisać Wam ten kosmetyk to: skończył się zanim zaczął działać. Pojemność 12,5 ml to według mnie zdecydowanie za mało, aby mógł  ograniczyć wydzielanie potu. Wydajność w porównaniu do ceny jest zupełnie nieadekwatna. 
Faktycznie był łagodniejszy od Antidrala, nie odczułam po nim żadnych przykrych dolegliwości. Nie podrażniał skóry ani nie czułam swędzenia, ale nie dawał tak spektakularnych efektów. Konsystencję miał bardzo przyjemną , dosyć lekką i szybko się wchłaniał. Zapach neutralny, chociaż czasami dało się wyczuć chemię i alkohol.  
Polecałabym go osobom zaczynającym swoją przygodę z tego typu produktami. W tym wypadku można dostrzec zalety małej pojemności, bo jeżeli się nie sprawdzi to szybko można go zużyć i zapomnieć. Poza tym jak wspomniałam jest naprawdę łagodny, więc nie zrazi nikogo intensywnym pieczeniem i zaczerwienieniem. 
Skład: Alcohol Denat., Aluminum Lactate, Aluminum Chloride, Cyclopentasiloxane, Glyceryl Stearate, Cetyl Palmitate, Hydrogenated Microcristalline Wax, Hydrogenated Castor Oil 

Bloker z Ziaji natomiast skusił mnie swoją przystępną ceną. Za opakowanie 60 ml zapłaciłam około 6zł. Często też można w Rossmannie kupić go  o wiele taniej. Stosunek ceny do jakości jest zadziwiający. Naprawdę działa i to nawet całkiem nieźle. Minusem jest natomiast zapach, który według mnie jest dosyć nieprzyjemny i chemiczny, a wspomnę że według producenta jest to produkt  bezzapachowy. Za to nie zawiera alkoholu, barwników i parabenów, a sam skład jest imponująco prosty:
Aqua, Aluminium Chloride, Glycerin, Hydroxyethylcellulose, Potassium Sorbate.
Ten produkt także mnie nie podrażnił, ale następnego dnia po aplikacji zaczynałam czuć lekkie swędzenie. Jednak dolegliwość całkowicie ustępowała po umyciu pach i raczej się nie pojawiała w przeciągu dnia. 
Uważam, że jest to kosmetyk godny uwagi i polecenia, jeżeli jesteście zdeterminowane aby go używać mimo tego, że śmierdzi. Poza tym jego dostępność i cena na pewno są konkurencyjne. 

Moje stosowanie blokerów musiałam jednak odstawić. Mimo zachowania przepisowych odstępów czasu w użytkowaniu, po jakimś okresie zaczęły mi szkodzić. Nie była to żadna zewnętrzna zmiana na skórze, tylko przeszywające i kłujące bóle pod pachami. Szybko zorientowałam się, że to właśnie blokery są tego przyczyną i całkowicie je odstawiłam. Objawy natychmiast ustąpiły i dzisiaj stosując antyperspiranty w ogóle nie mam tego typu dolegliwości, za to powrócił mój pierwotny problem, o którym wspominałam przy recenzji Antidrala. Jak widać wszystkiego nie można mieć i trzeba nauczyć się z tym żyć.
Bardzo pomocny okazał się w tym przypadku Crystal, czyli ałun. Mimo tego, że nie zawsze mogę na nim polegać, to jednak nie powoduje niszczenia moich ubrań i jest naturalny, więc nie szkodzi w żaden sposób.

Polecam stosowanie blokerów, ale tylko na specjalne okazje ;) 

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).