29.06.2015

Mini zakupy // SEPHORA, LANCOME, MARC JACOBS


Przychodzi taki dzień w życiu kobiety kiedy nie potrafi, po prostu nie może się oprzeć i musi sobie coś kupić. Tak po prostu, bez okazji i powodu. Taką zachcianką jest moje mini zamówienie z Sephory. Do wczoraj trwały dni VIP, które upoważniały posiadaczy czarnej karty do zniżki -20% na całe zakupy. 

Odkąd perfumeria wprowadziła do sprzedaży kosmetyki Marca Jacobs'a wiedziałam, że na pewno na coś się skuszę. Zdecydowałam się na Magic Marc'er, czyli precyzyjny eyeliner /recenzja/. Po pierwszej aplikacji jestem pod dużym wrażeniem! Kreskę maluje się bajecznie łatwo, kolor jest nasycony, a liner już przy delikatnym dociśnięciu do powieki pozostawia po sobie ślad. Wróżę nam świetlaną przyszłość.

Chciałam jeszcze zamówić cień w sztyfcie MJ, ale odcienie które najbardziej mnie interesowały zostały wykupione. Ostatecznie wybrałam nowość Lancome Ombre Hypnose Stylo w odcieniu #03 Taupe Quartz, czyli szarość połączoną z brązem. Bardzo przypomina mi cień Mushroom Urban Decay /klik/. Posiada jedwabistą konsystencję, która gładko i równomiernie rozprowadza się na powiece. Jest dosyć dobrze napigmentowany i prawdopodobnie będzie najbardziej trwałym cieniem jaki posiadam. Swatch zastygł dosyć szybko i żeby go zmyć musiałam wspomóc się płynem do demakijażu, bo nawilżana chusteczka nie dała sobie rady. Zobaczymy jak sprawdzi się na moich powiekach, które są bardzo wymagające.



Skusiłam się jeszcze na małą kosmetyczkę do torebki marki Sephora. W środku były literki do spersonalizowania napisu, które po wielu próbach udało mi się jako tako równo przykleić. Jak widzicie zakupy były bardzo zachowawcze, bez szaleństw. Natomiast na Instagramie /klik/ pokazywałam jeszcze kilka nowości pochodzących ze współprac, więc zajrzyjcie jeśli czujecie się zainteresowani. 

26.06.2015

EMPTY // NUXE, TRESEMME, THE BODY SHOP, ISANA, YVES ROCHER


Tak jak pisałam w poprzednim poście /klik/ mam do pokazania jeszcze kilka kosmetyków, które udało mi się ostatnio zużyć. Niektóre doczekały się pełnej recenzji, więc jeśli Was coś bardziej zainteresuje, to zachęcam do przeczytania. 

Już dawno nie miałam tak dobrego kremu. Zazwyczaj na noc używam La Roche Posay Duo [+] /recenzja/, ale postanowiłam zdradzić go na jakiś czas z Nuxe i moja cera była z tej decyzji bardzo zadowolona. Ogólnie przerwy w stosowaniu Duo są jak najbardziej wskazane, więc cieszę się że znalazłam zastępstwo (chociaż działanie ma zupełnie inne). Krem świetnie nawilżał, ujędrniał i wygładzał. Planuję do niego wrócić jak tylko skończę obecne mazidła. 

Bardzo fajny produkt do ochrony włosów przed szkodliwym wpływem prostownicy lub suszarki. Poręczny atomizer rozpylał równomierną mgiełkę, przez co spray okazał się bardzo wydajny. Dzięki niemu moje włosy stały się bardziej lśniące, więc w przyszłości pewnie do niego wrócę. Przyjemnie pachniał owocami.

DOVE Silky Dry - Dezodorant
Zazwyczaj nie używam takich kosmetyków, ale dostałam w zestawie.  Tak jak większość kosmetyków tej firmy pachniał bardzo przyjemnie oraz delikatnie. Dawał mi pełną ochronę przez cały dzień, więc byłam z niego zadowolona. Jednak wolę antyperspiranty w żelu lub kulce, dlatego nie planuję powrotu.

GARNIER Fructis - Odżywka wzmacniająca do włosów
Używałam z tej serii szamponu /recenzja/ i byłam z niego bardzo zadowolona, więc spróbowałam również odżywki. Niestety okazała się o wiele słabsza w działaniu i nie widziałam tak dobrych efektów, jakie dawał mi szampon. Więcej nie kupię, ale jeśli posiadacie włosy bez objętości to zastanówcie się nad szamponem. 



Żałuję że się już skończyło, bo miało świetne właściwości pielęgnujące oraz cudowny migdałowy zapach. Nie jest co prawda typowo letni, ale wieczory są chłodne, więc lubiłam przed snem otulić się jego słodyczą. Jesienią na pewno kupię kolejny egzemplarz. 

YVES ROCHER Jardins de Monde- Kawowy żel pod prysznic
Zawsze kiedy robię zakupy na stronie YR wrzucam do koszyka. Zapach kawy jest po prostu obłędny, a poranny prysznic staje się niezwykle przyjemny, nawet po kiepskiej nocy. Poza tym dobrze myje, a pianka jaką tworzy jest sztywna i nie spływa tak szybko. Wracam do niego regularnie.

YVES ROCHER Pur Bleuet - Płyn do demakijażu oczu wrażliwych
To był mały koszmar. Płyn dostałam od mamy, bo kupiła taniej w duecie, ale nigdy więcej po niego nie sięgnę. Koszmarnie zmywał makijaż, rozmazywał kosmetyki wokół oczu i musiałam zużyć kilka wacików zanim doczyściłam powieki. Strata czasu i pieniędzy.


REF. 445 Volume Shampoo - Szampon dodający włosom objętości
Moje włosy potrzebują objętości, więc zazwyczaj sięgam po tego typu szampony. Wybrałam tę miniaturkę w Joy Boxie /klik/. Nie słyszałam o marce wcześniej, więc kupiłam w ciemno. Generalnie nie polecam, ponieważ nie zauważyłam większej różnicy przy regularnym stosowaniu i na dodatek powodował szybsze przetłuszczanie.

ALVERDE Wildrose - Mydło w kostce
Naturalne mydło, stworzone na bazie olejków roślinnych bez syntetycznych środków konserwujących. Było fajne, dobrze się pieniło, a skóra dłoni nie była wysuszona. Ze względu na zapach oraz dostępność wolę jednak różane z Alterry /klik/.

ISANA Professional - Zmywacz do paznokci bez acetonu
Opakowanie z pompką to jedyna zaleta tego produktu. Owszem, zmywał lakier z paznokci, ale nie robił tego tak dobrze jak wersja migdałowa Isany. Poza tym wysuszał skórki, więc cieszę się że już dobił dna.

NEUTRAL - Antyperspirant /recenzja/
Zużyłam już drugie opakowanie i chciałam kupić kolejne. W Rossmannie niestety nie został po nim nawet ślad, w ogóle znikły wszystkie produkty Neutral. Ponoć został wycofany, ale nie wiem czy tylko z moich pobliskich drogerii, czy w ogóle. Szkoda, bo miał fajny prosty skład, działał dobrze i był tani.

ISANA - Mydło w żelu z ekstraktem z limonki
Wiosenna edycja limitowana, która bardzo przypadła mi do gustu ze względu na zapach. Przyjemny, orzeźwiający, idealny na cieplejsze dni. Mydło dobrze oczyszczało nie wysuszając dłoni.

Używaliście któregoś z tych produktów? Co o nim sądzicie?

25.06.2015

Black Pearl // CHANEL Le Vernis #513


Nie wiem jak to się dzieje, ale większość lakierów które posiadam nie pojawiło się jeszcze na blogu. Postanowiłam więc publikować jednego posta tygodniowo i prezentować Wam prawdziwe perełki. Na początek pokażę prawdziwą czarną perłę od Chanel, czyli Black Pearl #513. W tym momencie to chyba mój jedyny lakier selektywnej marki, ale nie wykluczam kolejnych egzemplarzy. 

Ciężko go zdefiniować, ponieważ kolor jest bardzo złożony i niepowtarzalny. Posiada grafitową bazę z zielonym, srebrnym i niebieskim shimmerem, co daje metaliczne wykończenie o ciemnozielonym kolorze. Dzięki takiemu miksowi wygląda inaczej w zależności od padającego światła. Najbardziej podoba mi się na zdjęciu poniżej, kiedy jest bardzo ciemny i jednolity. Niestety ciężko uzyskać taki efekt, ze względu na wykończenie - pomimo starań widoczne są smugi. Do pełnego krycia wymaga dwóch warstw, które bardzo szybko wysychają. Konsystencja jest wodnista, ale nie rozlewa się na skórki. Pędzelek natomiast jest cienki, jednak nie przysporzył mi większych problemów podczas malowania.


Słabą stroną Black Pearl jest trwałość, ponieważ dosyć szybko ściera się na końcach paznokci. Jednak jest na tyle oryginalny, że wybaczam mu to małe niedociągnięcie. Niestety został wycofany ze sprzedaży, więc raczej nie jest już dostępny. Lubicie takie kolory? 

24.06.2015

Masło migdałowe // THE BODY SHOP Almond Body Butter


Uwielbiam masła do ciała The Body Shop, więc bardzo ucieszyłam się kiedy otrzymałam w prezencie jedno od Koainki z bloga My Vanity Case. Doskonale zna moje upodobania, bo wybrała dla mnie wersję migdałową której jeszcze nie używałam. Z tego co wiem nie jest dostępne w stałej sprzedaży i pojawia się sezonowo, ale poprawcie mnie jeśli się mylę. Zapach totalnie mnie oczarował i umilał cały pielęgnacyjny proces. Oszczędzałam je używając od czasu do czasu, ale zawsze przychodzi ta chwila kiedy trzeba się rozstać. Kilka dni temu wydobyłam z opakowania ostatnią porcję, dlatego postanowiłam wspomnieć o nim na blogu, bo naprawdę jest tego warte.

Opakowanie tradycyjnie jest plastikowe i zawiera 200 ml produktu. Z tego co pamiętam kosztuje 69 zł, ale często można kupić za połowę ceny. Dedykowane jest dla osób ze skórą normalną lub suchą. Moja dodatkowo jest wrażliwa i bardzo podatna na przesuszenia oraz otarcia, więc potrzebuje sporego nawilżenia.  Masło zawiera regenerujący i wygładzający olejek ze słodkich migdałów, masło kakaowe i masło shea. Ma dosyć treściwą konsystencję, ale jest lżejsze w porównaniu do masła kokosowego /recenzja/ tej samej firmy. Gładko rozsmarowuje się na skórze i tak naprawdę wystarczy niewielka ilość do jednorazowej aplikacji. Przez to staje się pioruńsko wydajne, co w tym przypadku okazało się zaletą. Dosyć szybko się wchłania i pozostawia po sobie delikatny film, jeśli użyjemy go z umiarem. W większej ilości pozostawia tłustą warstwę, dlatego lepiej nakładać je 'lekką ręką'. Uwierzcie mi, że tyle w zupełności wystarczy, aby skóra otrzymała solidną dawkę nawilżenia. Zawsze stosowałam je na noc, więc nie tylko otulało mnie do snu bajecznym zapachem, ale też regenerowało podrażnioną skórę. Po przebudzeniu czułam się niezwykle komfortowo, przesuszenia znikały, ciało w dotyku było miękkie oraz gładkie i subtelnie pachniało migdałami. Nie używałam go regularnie, więc nie wiem czy taki stan utrzymałby się dłużej. Wiem natomiast że nie miałam problemu do następnego kremowania. 

Podsumowując jest to kolejne masło z The Body Shop, które polubiłam ze względu na zapach oraz działanie. W sumie jeszcze żadne mnie nie rozczarowało, ale wszystkich jeszcze nie miałam ;) Jakie są Wasze ulubione?

22.06.2015

LIGHT TAUPE // KIKO WATER EYESHADOW #227


Naprawdę powinnam mieć zakaz kupowania kosmetyków w odcieniu taupe! Na swoją obronę muszę napisać, że cień marki Kiko #227 wybrałam nieświadomie. To znaczy kolor mi się niezwykle spodobał, ale na opakowaniu nie ma zamieszczonej nazwy. Dopiero po sprawdzeniu na stronie producenta okazało się, że jest to Light Taupe. Potwierdza to tylko jakim uwielbieniem darzę ten kolor i dlaczego maniakalnie kupuję różne wariacje tego samego odcienia ;) 

Propozycja Kiko okazała się bardzo oryginalna i w takim wydaniu nie miałam jeszcze tego koloru. Jak zwykle mamy tu połączenie szarości oraz beżu o satynowym wykończeniu z drobnym shimmerem. Cień dodatkowo opalizuje na fioletowo, co dodaje mu uroku i tworzy na powiece wielowymiarowy efekt. Wbrew pozorom Light Taupe jest dosyć chłodny i na pewno nie będzie każdemu pasował. Idealnie komponuje się z drugim cieniem Kiko który posiadam, czyli Taupe #228 /recenzja/



Opakowanie jest tradycyjne, czyli solidna plastikowa kasetka z lusterkiem. Zawiera 3 g produktu i kosztuje około 40 zł. Z tego co pamiętam sama upolowałam go znacznie taniej w sklepie stacjonarnym (można też online). 
Jakość jest doskonała i godna polecenia. Cienie z tej serii można nakładać na mokro, dzięki czemu nabierają wyrazistości. Osobiście nie próbowałam ze względu na wieczny brak czasu przy porannym makijażu. Konsystencję ma miękką, lekko kremową, ale się nie osypuje. Z łatwością nabiera się na pędzel oraz rozciera na powiece. Posiada świetną pigmentację i nie blaknie w ciągu dnia. Nie wiem jak jest z trwałością, ponieważ zawsze stosuję bazę pod cienie. W duecie z 'Put a lid on it' firmy The Balm /recenzja/ trzyma się nienagannie przez cały dzień i nie zbiera w załamaniu powieki. 
Jestem z niego ogromnie zadowolona, więc szczerze polecam jeśli lubicie takie odcienie. 

20.06.2015

Balsamy do ust // NUXE, BATH&BODY WORKS, CARMEX, KORRES



Jeszcze kilka miesięcy temu zarzekałam się, że nie kupię żadnego balsamu do ust zapakowanego w słoiczek. Dzisiaj  mam aż cztery ;) Dlaczego wcześniej się przed nimi tak wzbraniałam? Głównie ze względu na formę, której mogę używać tylko w domu lub pracy. Aplikacja balsamu palcami nie jest higieniczna i poza domem przyprawia mnie o dyskomfort. Bardzo chciałam spróbować osławionego balsamu firmy Nuxe i tak naprawdę od niego wszystko się zaczęło.

NUXE Reve de Miel /recenzja/
Okazał się cudownym kosmetykiem o wspaniałym działaniu. Ma postać gęstej maści, ale łatwo nabiera się na palce i gładko rozprowadza na ustach. Najczęściej nakładam go grubszą warstwą przed pójściem spać. Rano moje usta są nawilżone, miękkie i zregenerowane. Nawet kiedy są mocno spierzchnięte czy pojawiają się suche skórki, to balsam Nuxe w ciągu nocy wszystko niweluje. Nie jest komadogenny, więc mam również gwarancję że nie pojawią mi się zaskórniki wokół ust. Jestem z niego ogromnie zadowolona.

CARMEX Classic Moisturising Lip Balm
Jak dla mnie niezastąpiony i ciągle przewija się w mojej kosmetyczce. Dostępny w tylu różnych wariantach, że naprawdę jest w czym wybierać. Ostatnio jednak postawiłam na klasyczną wersję w słoiczku o tradycyjnym zapachu, czyli waniliowym z nutą mentolu. Przynosi prawdziwe ukojenie moim ustom i dzięki niemu pozbyłam się na dobre opryszczki. Odkąd go stosuję praktycznie się nie pojawia. Dodatkowo jest świetnym inhalatorem podczas męczącej alergii, a nakładany przy skrzydełkach nosa chroni przed suchymi skórkami. Czasami nakładam go też na skórki wokół paznokci, więc jak widać mam dla niego wiele zastosowań ;)

C.O. BIGELOW (BATH & BODY WORKS) Rose Salve
Balsam kupiłam jakiś czas temu w Bath & Body Works. Posiada lekką, wazelinową konsystencję, która gładko sunie po ustach, pozostawiając transparentną powłoczkę. Zapach przypomina mi różane nadzienie, które doskonale pamiętam z babcinych pączków. Niezwykle apetyczny, chociaż bezsmakowy! Sam produkt natomiast wygląda niepozornie, ale posiada właściwości lecznicze. Używam go tylko do ust, jednak producent zaleca aplikację na każdy kawałek skóry, który wymaga natychmiastowej regeneracji oraz nawilżenia (np kolana, łokcie, skórki wokół paznokci itd). Jednak szkoda mi go tak marnotrawić, bo wolę zjeść ;)

KORRES Lip Butter Pomegranate
Bardzo fajny produkt do pracy. Lekko koloryzuje usta, dając naturalny efekt. W zasadzie częściej używam go jako typowej pomadki, niż kosmetyku pielęgnacyjnego. Utrzymuje się dosyć długo, zwłaszcza kiedy nie spożywam posiłków, a nawet jeśli, to znika bardzo równomiernie, nie pozostawiając po sobie śladu. Natomiast w roli masełka nawilżającego nie sprawdza się jakoś wybitnie. Polubiłam Korres, bo nie wysusza i ładnie koloryzuje, ale nie jest to kosmetyk niezastąpiony.

Lubicie balsamy w słoiczku? Jakiego obecnie używacie?

18.06.2015

RAIN RAIN GO AWAY // RIMMEL 60 seconds super shine by Rita Ora #498



Zakochałam się w tym kolorze od pierwszego wejrzenia. Jeśli czytacie bloga od dłuższego czasu, to pewnie wiecie, że mam słabość do koloru taupe. 'Rain Rain' jest jego jaśniejszym odpowiednikiem, łączącym w sobie beż, szarość oraz fiolet. Posiada kremowe wykończenie i nie zawiera żadnych drobinek. Całość prezentuje się elegancko i kobieco, pasuje do każdej kreacji oraz okazji. Jak dla mnie ideał, również pod względem jakości.

Nie pierwszy raz napiszę, że seria 60 seconds jest moją ulubioną z drogeryjnej oferty. Są po prostu rewelacyjne i do tego tanie, dlatego posiadam sporo kolorów. Posiadają szeroki pędzelek, który bardzo ułatwia malowanie. Wystarczy jedno maźnięcie i niemal cała płytka jest pokryta emalią. Akurat ten odcień dla uzyskania jednolitego efektu (przy dłuższych paznokciach) wymaga dwóch cienkich warstw. Nie smuży i nie bąbelkuje, nie rozlewa się na skórki, a wszystko dzięki lekko kremowej konsystencji. Maluje się nim bajecznie łatwo, a manicure zajmuje dosłownie chwilę. Kolejną zaletą jest wysychanie, ponieważ już po 15 minutach lakier jest całkowicie twardy i nie podatny na odkształcenia. Utrzymuje się bardzo długo, nie powstają odpryski, ale mniej więcej po trzech dniach zaczyna się ścierać. Wystarczy dołożyć jedną warstwę i bez problemu przetrwa jeszcze kilka dni, jeśli mamy kryzysową sytuację. Zmywa się bardzo łatwo i nie barwi płytki. 

Ma w sobie wiele uroku i całkowicie zyskał moją sympatię. Waszą też?

17.06.2015

Płyn micelarny BIODERMA Sensibio H2O


Płyn micelarny Sensibio marki Bioderma jest jednym z najpopularniejszych kosmetyków do oczyszczania twarzy. Osobiście uważam że jest niezastąpiony i wracam do niego regularnie, mimo że dostępnych jest mnóstwo tańszych odpowiedników, jak na przykład drogeryjny płyn micelarny marki Garnier /recenzja/ albo Ideal Soft marki L'Oreal /recenzja/. Oba produkty są świetne i dobrze zmywają makijaż, ale według mnie to co oferuje Bioderma jest po prostu lepsze.


Niby zwykła woda bez zapachu, a z łatwością usuwa nawet wodoodporny tusz czy eyeliner, bez rozmazywania go wokół oczu. Wystarczy przyłożyć płatek do powieki, odczekać kilka sekund i wszystko zostanie usunięte. Bardzo dokładnie rozpuszcza makijaż i nie tworzy drobinek, które później dostają się do oczu. W ogóle nie podrażnia i dzięki temu, że ma postać zwykłej wody nie tworzy mgły oraz nie pozostawia po sobie odczuwalnej warstwy, jak to jest w przypadku płynów dwufazowych. Skutecznie usuwa również makijaż z twarzy, zanieczyszczenia i sebum. Nie pozostawia lepkiej warstwy, nie pieni się na twarzy i nie wymaga spłukiwania. Pozostawia po sobie bardzo komfortowe uczucie, skóra jest nawilżona i ukojona, więc z powodzeniem zastępuje również tonik. W pełni zgadzam się ze zdaniem producenta - 'oczyszcza jak mydło, reaguje jak woda, neutralizuje jak tonik, nawilża jak mleczko'. Ogólnie jest to produkt wielozadaniowy, dedykowany osobom ze skórą wrażliwą, ale nawet przy mojej mieszanej sprawdza się doskonale. 

Posiada proste w obsłudze opakowanie. Otwiera i zamyka się bez problemu, nic samoczynnie nie wycieka i dozuje odpowiednią ilość. Minusem może okazać się cena, bo 250 ml kosztuje około 40 zł. Dostępna jest też wersja podróżna 100 ml i gabarytowa - 500 ml. Jednak tutaj muszę nadmienić, że płyn jest bardzo wydajny i nawet średnia pojemność starcza na długo. Wszystko zależy od makijażu jaki nosimy. 

Marka posiada w ofercie jeszcze kilka innych płynów micelarnych, ale Sensibio upodobałam sobie najbardziej. Ma bardzo dobry wpływ na moją mieszaną cerę i pomaga mi ją dobrze oczyścić, co przy skłonności do zaskórników jest sporym wyzwaniem. Według mnie jest to najlepszy micel i szczerze mówiąc nie miałam do tej pory lepszego. 
Zainteresowanych odsyłam jeszcze do filmiku jednej z moich ulubionych wizażystek i youtuberek - Lisy Eldridge, w którym pokazuje swój rytuał demakijażu z płynem Biodermy w roli głównej /klik/.

15.06.2015

EMPTY // BIODERMA, ALPHA-H, PAT&RUB, CLARINS, ORGANIQUE, BUMBLE&BUMBLE


Ostatni post z zużytymi kosmetykami pojawił się w marcu, więc najwyższa pora pokazać kolejne puste opakowania. Trochę się tego uzbierało, dlatego postanowiłam podzielić całość na dwie części. Poza tym miałam małym problem z kartą SD. Na szczęście na You Tubie znalazłam bardzo praktyczny filmik, który pomógł mi odzyskać zdjęcia. Jeśli będziecie mieć podobny problem, szczerze Wam polecam tutoriale na YT. To niesamowite ile przydatnych rzeczy można tam znaleźć. 

Genialny produkt, o bardzo prostym i naturalnym składzie do mycia ciała oraz twarzy. Mydło głównie stosowałam w tym drugim celu i nie mogłam uwierzyć jak dobrze oczyszcza, bez podrażniania czy wysuszania skóry. Nie udało mi się zużyć w terminie, więc w przyszłości kupię mniejsze opakowanie.

Moja cera już za nim tęskni i żałuję, że zdecydowałam się na zakup innego kosmetyku o podobnym działaniu. Tonik Aplha- H na chwilę obecną jest według mnie niezastąpiony, bo w cudowny sposób poprawia elastyczność, nawilżenie oraz koloryt cery. Może i nie jest tani, ale bardzo wydajny.

BIODERMA Sebium - Płyn micelarny dla cery mieszanej
Moją ulubioną wersją jest Sensibio, ale z racji posiadania cery mieszanej postanowiłam dać szansę Sebium. Płyn świetnie radził sobie z makijażem twarzy, niestety nie jest przeznaczony do oczu dlatego więcej się nie skuszę.

Serum niestety nie sprostało moim oczekiwaniom. Na pewno nie zaszkodziło, ale też nie odnotowałam korzystnego działania. Zniechęcił mnie też dziwny zapach, który uprzykrzał poranną pielęgnację. Do dzisiaj go pamiętam...


LIRENE Lactima - Płyn do higieny intymnej
Kolejny zużyty płyn Lirene, tym razem z rumiankiem. Co prawda nie lubię tego zapachu, ale w tym przypadku był nienachalny, więc do przeżycia/zużycia. Spodobała mi się jego konsystencja, wygodny dozownik oraz działanie.

BAYLIS & HARDING - Mydło do rąk Vintage Rose
Polubiłam to mydło ze względu na piękny oraz subtelny zapach świeżo ściętych kwiatów. Zachwycał mnie przy każdym myciu dłoni. A tak poza tym mydło skutecznie oczyszczało i nie wysuszało skóry, więc spełniło się w swojej roli. 

ISANA Freches Früchtchen Duschgel - Żel pod prysznic
Edycja limitowana, więc pewnie nie jest już dostępny. Pachniał całkiem przyjemnie, ale bez wyrazu. Nie przypadł mi jakoś szczególnie do gustu, więc nawet gdybym miała taką możliwość, nie kupiłabym go ponownie. Żel jak żel.


Nie przypasował mi ze względu na kolor, zbieranie się w zmarszczkach oraz kiepskie właściwości rozświetlające. Cieszę się, że nie zapłaciłam za niego pełnej ceny, bo naprawdę nie był tego warty. Miał przynajmniej ładne i solidne opakowanie.

Najlepszy top coat! Ma swoje minusy jak intensywny zapach, szybkie gęstnienie oraz obkurczanie lakieru, ale tylko Seche wysusza lakier w mgnieniu oka, pięknie nabłyszcza i utrwala manicure. Odkąd jestem wierna lakierom marki Essie, wolę jednak stosować bazę oraz utwardzacz z ich oferty, więc szybko do SV nie wrócę.

CLARINS Instant Eye Make - Up Remover - Dwufazowy płyn do demakijażu oczu
Miniaturkę  otrzymałam jako gratis do zakupów. Byłam do niej sceptycznie nastawiona, bo poprzedni płyn do demakijażu Clarins jakiego miałam okazję używać okazał się beznadziejny. W tym przypadku było zupełnie inaczej. Ta wersja jest zdecydowanie lepsza i dokładnie oraz szybko usuwa makijaż.

BUMBLE & BUMBLE Hairdresser's invisible oil primer
Kolejny kosmetyk tej marki, który mnie zainteresował. Ponieważ nie należy do najtańszych zainwestowałam w miniaturkę i po jej zużyciu już wiem, że zdecyduję się na pełnowymiarowe opakowanie. Obecnie używam podobnego sprayu z serii Thickening i też jestem zadowolona z działania.

CLARINS Eye Revive Beauty Flash - Krem pod oczy
Krem okazał się dosyć lekki, ale dawał przyzwoite nawilżenie. Doskonały pod makijaż, łatwo się wchłania i nie roluje. Dobrze współpracował z korektorem i rozświetlaczem. Nie wiem czy kupię pełnowymiarowe opakowanie, bo nie widziałam większej różnicy między nim a Tołpa Biały Hibiskus 30+ /klik/ .  

12.06.2015

Tusz do rzęs // RIMMEL Wonder'full Mascara


Jakiś czas temu marka Rimmel stworzyła według mnie tusz idealny - Sexy Curves mascara /recenzja/, dlatego zawsze z zainteresowaniem przyglądam się ich nowinkom, w nadziei że stworzą coś podobnego (o ile nie lepszego). Wonder'full zwrócił moją uwagę ze względu na silikonową szczoteczkę oraz formułę wzbogaconą o olejek arganowy. Ponieważ od dawna przestałam bawić się stosowanie odżywek do rzęs (te tanie zawierają olej rycynowy, który zaczął mnie uczulać, a drogie są za drogie i przynoszą więcej szkód niż pożytku), to takie rozwiązanie wydało mi się świetnym pomysłem. Podczas używania tego tuszu faktycznie moje rzęsy stały się mocniejsze, przestały wypadać i zauważyłam, że są po prostu długie. Jednak zawsze znajdzie się jakaś wada, a Wonder'full niestety nie jest ich pozbawiony. 


Zacznijmy od efektu jaki pozostawia na rzęsach, czyli bardzo naturalnego. Zwłaszcza na początku, kiedy konsystencja jest wodnista. Później jest trochę lepiej, ale w dalszym ciągu nie dało się uzyskać dobrego podkręcenia, pogrubienia czy wydłużenia. Po prostu rzęsy pozostawały bez zmian i były jedynie przyciemnione. Po jakimś czasie zaczął się osypywać, co całkowicie go zdyskwalifikowało w dalszym stosowaniu. 

Kolejną wadą okazała się szczoteczka. Nie jest może dużych rozmiarów i wydaje się fajnie wyprofilowana, a mimo to podkreślanie dolnych rzęs było prawdziwym wyzwaniem. Głównie za sprawą czubka, na którym brakuje wypustek i zawsze po otwarciu zbierał się nadmiar produktu. Nie było dnia, żebym nie musiała poprawiać makijażu na dolnej powiece, bo niemal za każdym razem pozostawała mi plama tuszu. Z górnymi rzęsami na szczęście nie miałam problemów i nawet były ładnie rozczesane oraz rozdzielone.


Wydajność oceniam na korzyść, ponieważ cały czas jest wilgotny i ważny przez rok od otwarcia. Zmywa się bez problemu, nie drażniąc oczu. Opakowanie również jest przyjemne, estetyczne oraz wygodne w używaniu. Zawsze dokręca się do końca, co chyba jest sekretem przedłużonej trwałości. Niestety nie jest to tusz stworzony dla mnie. Mimo że widocznie poprawił kondycję rzęs, to delikatny efekt oraz problematyczna szczoteczka nie pozwalają mi zaliczyć go do grona ulubieńców. 

10.06.2015

beGlossy by Hebe // GOSH, BANDI, PHYTO, PUREDERM, SHEFOOT, PROSALON


BeGlossy we współpracy z Hebe stworzyło limitowane pudełko z okazji czwartych urodzin drogerii. Hebe cenię sobie za fajny program lojalnościowy, przystępne ceny oraz zróżnicowaną ofertę, od tanich kosmetyków po perfumy i dermokosmetyki. Byłam bardzo ciekawa jaka będzie zawartość pudełka i kiedy dostałam możliwość przetestowania, od razu przystałam na propozycję. 


Całość prezentuje się tradycyjnie, czyli jest sporo kuponów zniżkowych, broszurek informacyjnych, a nawet naklejki. Wszystko dobrze i solidnie zapakowane, przewiązane charakterystyczną wstążką. Pudełko kosztuje 49 zł i zawiera sześć kosmetyków - trzy pełnowymiarowe i trzy miniaturki oraz kolczyki (zapomniałam uwiecznić na zdjęciu). 

GOSH Velvet Touch Lipstick Pomadka do ust - miałam z  tej serii inny odcień /klik/ i miło ją wspominam. Kolor oraz nasycenie w porządku, ale potrafi wysuszyć usta. Tym razem trafił do mnie nr 151 Lady Luck, który okazał się koralowym różem z delikatnym shimmerem. Niestety nie pasuje mi, ale tak to już bywa z pomadkami z boxów.
SHEFOOT Serum regeneracyjne do stóp - krem do suchych, zniszczonych oraz popękanych stóp. Nie sprawdzę czy faktycznie działa, ponieważ moje pięty są w dobrej formie, ale jestem ciekawa czy okażę się lepszy od drogeryjnych kremów. 
PUREDERM Plastry na zniszczone pięty - marketingowcy zadbali, żebyśmy mieli tego lata zadbane stopy ;) Jeśli się nie mylę to z tej firmy mam również skarpetki złuszczające, ale do dzisiaj ich nie użyłam. Muszę w końcu zebrać się na odwagę.
PROSALON Maska do włosów Argan Oil - kosmetyków do włosów nigdy za wiele. Marki nie znam i nic o niej nie słyszałam, ale moje włosy lubią olejek arganowy w kosmetykach, więc mam nadzieję że będą zadowolone.
PHYTO Phytokeratine Maska regenerująca do włosów - przywracająca objętość, blask i elastyczność. Kosmetyk, który najbardziej mi się spodobał. Od dawna chciałam spróbować produktów tej marki i cieszę się, że będę miała ku temu okazję.
BANDI Krem multiaktywny i energetyzujący do twarzy - ma za zadanie odżywić i zregenerować skórę, do tego uelastycznić, wygładzić oraz zapobiec powstawaniu zmarszczek. Nie mam dobrych doświadczeń z kremami Bandi, ale skłaniam się żeby dać mu szansę.



Przed otrzymaniem przesyłki nie miałam wglądu w zawartość, więc nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Okazało się, że część z produktów znam, natomiast reszta jest dla mnie nowością. Najbardziej ucieszyłam się z maski do włosów firmy Phyto, ponieważ jest to kosmetyk który sama chciałam kupić. Pozostałe natomiast wypróbuję, ale co do zawartości mam mieszane uczucia. Liczyłam na lepsze zróżnicowanie oraz większą atrakcyjność pełnowymiarowych produktów. Przypomniało mi się dlaczego sama zrezygnowałam z subskrypcji tego typu pudełek. A jak Wy oceniacie zawartość? 

8.06.2015

Ulubieńcy maja // TARTE, BUMBLE & BUMBLE, THE BODY SHOP, JOSIE MARAN, NALGENE


Znowu mnie troszkę nie było, więc na początek kilka słów wyjaśnienia. Na pewno nie porzucam blogowania, ostatnio po prostu moje hobby zeszło na  dalszy plan, ze względu na bardzo intensywny tryb pracy oraz remont mieszkania. Blogowanie jest czasochłonne, ale mam nadzieję że czerwiec okaże się łaskawszy i będę mogła publikować regularnie. Co do moich ulubieńców tradycyjnie pokażę kilka wybranych kosmetyków, które wywarły na mnie największe wrażenie. Każdy z nich to dla mnie nowość. 


TARTE Amazonian Clay 12-Hour Full Coverage Foundation SPF 15 #Ivory
Nasza początkowa współpraca nie była zbyt udana, ponieważ podkreśla suche skórki, które z racji mieszanej cery pojawiają mi się na policzkach. Do aplikacji najlepszy okazał się pędzel typu duo-fiber (skunks), bo dzięki niemu fluid najlepiej stapia się z cerą. Bardzo przypomina mi mineralny podkład w musie Bourjois Mineral Matte /recenzja/, który przed wycofaniem ze sprzedaży należał do moich ulubieńców. Tarte jednak okazał się zdecydowanie lepszy! Kolor jest idealnie dopasowany do mojej karnacji, krycie można bez problemu budować bez ciężkiego efektu, zakrywa wszelkie niedoskonałości, trzyma mat w strefie T, prawdopodobnie nie jest komadogenny (to się jeszcze okaże) i ogólnie nie widać, żebym miała na sobie podkład. Na dzień dzisiejszy jestem zachwycona i mam cichą nadzieję, że tak już pozostanie.


JOSIE MARAN Coconut Watercolor Eyeshadow #Polynesian Purple
Nasłuchałam się tyle dobrego na zagranicznych kanałach You Tube, że sama musiałam się przekonać o fenomenie tych cieni. Wybrałam zgaszony fiolet, który na żywo okazał się jeszcze ładniejszy, metaliczny, ale bez bazarowego efektu. Jest bardzo trwały! Nie muszę utrwalać go sypkim cieniem ani używać bazy. Bez problemu się rozciera więc intensywność można stopniować według upodobania - od bardziej naturalnego po mocny. Prawdziwa rewolucja w moim makijażu. Chętnie przygarnęłabym jeszcze dwa inne kolory, więc będę musiała rozważyć zakup. Zapomniałam jeszcze dodać, że stworzony jest na bazie wody kokosowej i oleju arganowego, więc oprócz ładnego koloru dodatkowo pielęgnuje delikatną skórę powiek.


BUMBLE & BUMBLE Thickening Spray 
Z tej serii opisywałam już szampon oraz odżywkę /recenzja/ , z których byłam bardzo zadowolona. Z resztą z każdym nowym kosmetykiem coraz bardziej przekonuję się do marki. Głównym zadaniem sprayu jest dodanie włosom objętości, co czyni bardzo dobrze. Dodatkowo przedłuża ich świeżość oraz pomaga przy stylizacji, a co najważniejsze nie wysusza. Nareszcie spray, który nie robi siana na głowie. Kolejne zalety to przyjemny owocowy zapach (wyczuwam ananasa) i spora wydajność. 


THE BODY SHOP Vitamin E Mgiełka do twarzy
Polubiłam od pierwszego użycia! W porównaniu do innych mgiełek mam wrażenie, że lepiej nawilża moją twarz i szybciej przynosi ukojenie. Podczas ostatniego upalnego weekendu miałam ją stale pod ręką. Podoba mi się, że nie trzeba jej wycierać, dzięki czemu jest wygodniejsza w aplikacji. Atomizer równomiernie i delikatnie rozpyla produkt, tworząc prawdziwą mgiełkę a nie zimny prysznic. Natomiast zapach całkowicie mnie zniewolił, subtelny i niezwykle przyjemny. Jestem ciekawa pozostałych kosmetyków z tej serii, więc dajcie znać na co warto zwrócić uwagę.

NALGENE Butelka 0,75 l
Co prawda nie jest to kosmetyk, ale skórę pielęgnujemy również przez to co jemy, a ta butelka w końcu ułatwiła mi spożywanie smoothie w pracy. Długo szukałam czegoś odpowiedniego, co będzie w rozsądnej cenie, z odpowiednim dozownikiem i okaże się trwałe. Wszelkie moje oczekiwania spełniła marka Nalgene. Butelkę kupiłam na Allegro za niecałe 40 zł (plus wysyłka). Na dzień dzisiejszy sprawdza się bardzo dobrze. Nie chłonie zapachu, domywa się bez problemu (chociaż najlepiej od razu po spożyciu opłukać w ciepłej wodzie), zamknięcie jest szczelne, więc bez obaw przenoszę ją w każdej pozycji. Jestem zadowolona i dzięki niej ograniczyłam picie kawy na rzecz zdrowszych koktajli warzywno-owocowych. 

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).