29.03.2013

Kosmy z UK / MAC, ILLAMASQUA, JOHN FRIEDA, ZOEVA, BATISTE

Kolejny raz dzięki uprzejmości blogowej koleżanki Marty, udało mi się złowić kilka kosmów z UK. Część jest dostępna w naszym kraju, ale ceny są nieporównywalne. Poza tym u nas też ciężko dostać w MACu limitowane produkty, zaraz się rozchodzą i pozostaje obejść się smakiem. Tak samo jest z pędzlami, albo ja mam takiego pecha, że co zajrzę do salonu to nie ma ;) W każdym razie dzięki Marcie stałam się w końcu szczęśliwą posiadaczką pudru Mineralize Skinfinish w odcieniu Lightscapade oraz pędzla 217. 


Tak samo było z kosmetykami John Frieda. U nas 40 zł za sztukę, a w UK trzy sztuki za 50 zł. Chociaż w Hebe ostatnio natknęłam się na bardzo podobną promocję i teraz żałuję, że się na nią nie skusiłam. Na razie mam maskę, szampon i odżywkę. 


Skoro już jesteśmy przy włosach to nie mogło zabraknąć suchych szamponów Batiste. Z nimi była większa przygoda, ponieważ Royal Mail cofnął paczkę. Przepisy im się zmieniły i nie wysyłają tego typu produktów za granicę. Oczywiście później okazało się, że marka wchodzi na rynek polski, więc już nie będę musiała kombinować z ich ściąganiem ;) 


Nie mogło też zabraknąć kolejnych pędzli z Zoevy. Jestem z dotychczasowych tak bardzo zadowolona, że ciągle powiększam ich gromadkę. Tym razem zdecydowałam się na małego fla topa 122, kuleczkę 230 oraz mini pędzel do linera 312. Z wyprzedaży wybrałam jeszcze eyeliner Moonless Night i konturówkę do ust Rose au lait. 


I na koniec Illamasqua, która mnie bardzo intryguje. Na próbę wybrałam lakier do paznokci w obłędnym kolorze Baptiste, kredkę do ciała Peace oraz cień w kremie Phenomena.


Moje lista życzeń mocno się skróciła i mam nadzieję, że kosmy spełnią moje oczekiwania. Mieliście z nimi jakieś doświadczenia?

26.03.2013

Oczarowana / HYDROLAT OCZAROWY BIOCHEMIA URODY

Wrzucając do koszyka na stronie Biochemii Urody hydrolat oczarowy nie sądziłam, że okaże się tak świetnym produktem. Z reguły podchodzę sceptycznie do tego typu kosmetyków, bo co może niby zdziałać wyciąg z jakiegoś zielska? Otóż może i to całkiem wiele!


Do zakupu skusił mnie ten opis:
Hydrolat oczarowy, stosowany na skórę działa ściągająco, antybakteryjnie, łagodząco, promuje gojenie i regenerację podrażnionej skóry, odświeża,zmniejsza zaczerwienienie i drobne wybroczyny , wzmacnia i zwęża naczynka, reguluje pracę gruczołów łojowych, zmniejszając produkcję sebum, wspomaga walkę z wolnymi rodnikami i przedwczesnymi oznakami starzenia. Hydrolat oczarowy jest polecany dla cery naczynkowej, zaczerwienionej, podrażnionej, tłustej, trądzikowej, dojrzałej i zniszczonej.

Za 200ml zapłaciłam około 18zł, czyli cena całkowicie akceptowalna w porównaniu do ogólnodostępnych miceli czy toników. Przy okazji zamówiłam też atomizer 50ml po to , żeby nie tracić drogocennego płynu i zamiast wylewać go na wacik, bezpośrednio psikać na twarz. Zapach nie przypadł mi do gustu. W moim odczuciu nie pachnie "przyjemnie ziołowo" jak sugeruje producent, ale po dłuższym stosowaniu niestety człowiek jest w stanie się do tego aromatu przyzwyczaić. Produktu wystarcza na bardzo długo. Tę butlę wykończyłam w ponad trzy miesiące codziennego stosowania, rano i wieczorem! 


Zanim zaczęłam stosować hydrolat tu i ówdzie pojawiały mi się drobne wypryski oraz przebarwienia. Miałam też problem z nadmiarem wydzielanego sebum na nosie. Jak już możecie się domyślać ten kosmetyk pozwolił mi się uporać ze wszystkimi dręczącymi mnie problemami.  Zauważyłam nawet, że już po kilku pierwszych aplikacjach istniejące pryszcze wysuszyły się i zniwelowały do zera. A później było już tylko lepiej, bo praktycznie nie było mowy o nowych. Hydrolat działa też ściągająco i czuć to od razu po aplikacji. Jest to pewien dyskomfort, ale dzięki temu strefa T nie błyszczy się. 
Jestem naprawdę oczarowana tym produktem. Poprawił kondycję mojej cery, dzięki prostemu składowi nie zapchał jej (co nawet czasami potrafiły pseudo-micele, którym do składu producenci dorzucają glicerynę), a cera była ukojona, jednolita i bez niespodzianek. W mojej pielęgnacji zagości na stałe, tylko tym razem korci mnie wypróbowanie jakiegoś innego. Może podpowiecie mi, po jaki mam teraz sięgnąć?

 - Produkt wegański, nietestowany na zwierzętach.

25.03.2013

Arganowe cuda / MARION Odżywka z olejkiem arganowym, JOANNA Argan Oil Serum na końcówki

Ostatnio olejek arganowy stał się bardzo modnym dodatkiem do wszelakiego rodzaju kosmetyków. Producenci chyba sądzą, że oprócz świetnych właściwości ma magiczną moc przyciągania i dodają go do wszystkiego, co jak sądzę ma nas skłonić do zakupu. Nie miałam żadnego produktu do ciała ani twarzy z jego domieszką, jednak stałam się posiadaczką dwóch pielęgnacji do włosów.


Ultralekka odżywka z olejkiem arganowym Marion ma zapewnić aż 7 efektów! Przywrócić połysk, zregenerować i wygładzić, ułatwić rozczesywanie, wzmocnić, nawilżyć, chronić przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych. Olejek znajduje się dopiero na siódmym miejscu w składzie, ale jest! Buteleczka ma pojemność 120 ml i jej cena waha się od 6 do 8zł. Produkt nie jest łatwo dostępny, swój upolowałam na Allegro. 


Jest to typowa dwufazowa odżywka do włosów, dosyć oleista. Przyjemnie pachnie i dzięki atomizerowi bardzo dobrze i łatwo rozprowadza się na włosach. Muszę go naprawdę pochwalić, bo ma równomierny i szeroki rozprysk, tworzący mgiełkę która bez problemu pokrywa większą część włosów. 
Samo działanie mogę określić jako dobre. Nie da się jej przedawkować (to także zasługa psiukacza ;)), włosy się nie sklejają i nie są obciążone.  Moje nie należą do  bardzo zniszczonych, ale zależy mi na ich elastyczności i ochronie. Stan końcówek w trakcie stosowania nie polepszył się, ale i nie pogorszył. Za to odżywka bardzo pomogła mi przy codziennym suszeniu i układaniu. Końcówki nie plątały się i dobrze układały w miękkie pukle. Po zużyciu całego opakowania mogę tylko stwierdzić że na pewno sięgnę po następne, bo rewelacyjnie sprawdza się przy porannej pielęgnacji, resztę obietnic można wrzucić między bajki ;)


Serum na końcówki Argan Oil Joanna otrzymałam od Oli :* . Jest to nowość na rynku i z tej serii dostępne są  jeszcze: odżywka, szampon, maseczka, dwufazowa odżywka i eliksir. Serum ma postać lekkiej emulsji i umieszczone zostało w niewielkiej tubce, która zawiera 50 g produktu i kosztuje około 6 zł. Olejek arganowy jest na 11 miejscu w składzie. Mimo lekkiej konsystencji ciężko równomiernie rozprowadzić na włosach. Efektem tego są nieestetyczne, posklejane strąki,. Oprócz tego serum potrafi nieźle obciążyć i początkowo byłam bardzo zniesmaczona tym faktem. Do porannej pielęgnacji zupełnie się nie sprawdziło, więc zaczęłam stosować je na noc. Wcierałam je w długość i zaplatałam warkocz, a rano zmywałam podczas porannego prysznica. Okazało się to świetnym patentem, bo włosy były miękkie, elastyczne, wygładzone i dobrze się układały. Czyli serum sprawdziło się lepiej w roli maski, niż produktu do "stylizacji". Może kiedyś jeszcze się skuszę, ale z ich całej gamy bardzo zainteresowała mnie odżywka dwufazowa. Przypomina mi tę z Marion i spróbuję jej na pewno. 


Oba produkty zawierają silikony, jednak zaliczają się one do lotnych, które odparowują po jakimś czasie. Moim włosom taka dawka zupełnie nie przeszkadza, ponieważ i tak myję je codziennie. A co z olejkiem arganowym? Sądzę że w tego typu produktach ma znikomy wpływ na  włosy i nic nie zastąpi prawdziwego olejowania, bez którego ja nie wyobrażam już sobie pielęgnacji włosów. Za to oba kosmetyki pomogły mi ujarzmić końcówki i odpowiednio je zabezpieczyć :) A Wy macie już swoich faworytów w tej kwestii?

23.03.2013

Delicatessen / LA COLORS Vibrant Violet, Cocktail

Lubuję się w neutralnych lakierach do paznokci z odrobiną brokatu. Taki manicure wygląda bardzo elegancko, subtelnie, ale potrafi też przykuć spojrzenie. Wykonanie banalnie proste, a efekt piorunujący :) Tym razem chciałam Wam zaprezentować mój ulubiony duet z LA Colors, który gości na moich paznokciach bardzo często :) 


Lakier LA Colors Vibrant Violet to pudrowy róż z bardzo delikatnym, czerwonym shimmerem. Na paznokciach drobiny widoczne są tylko w słońcu, ale są na tyle małe że praktycznie niewidoczne i tylko uważny obserwator je dostrzeże. Sama konsystencja lakieru jest wodnista, jednak bez problemu pokrywa płytkę już po dwóch warstwach. Minusem jak dla mnie jest wąski pędzelek, ale nie nastręcza większych problemów podczas malowania. 


Natomiast lakier LA Colors Cocktail to jasno różowy brokat, zatopiony w bezbarwnej bazie. Pochodzi z kolekcji Color Craze i kupiłam go na Cherry Culture, z resztą tak jak poprzednika. Ogólnie są dobrej jakości, a na dodatek tanie, dlatego przy okazji zakupów na stronie zawsze jakiś wpada do koszyka. Gama jest ogromna, a cena (5zł) i promocje tym bardziej zachęcają do zakupu. 


Razem prezentują się idealnie:



Lubicie takie delikatesy? 
Podrzucam linki do jeszcze kilku moich ulubionych połączeń lakierowych:


22.03.2013

Trzy maty / INGLOT 358, 560, 353

Na pewno znacie to żenujące pytanie "co zabralibyście ze sobą na bezludną wyspę"? Gdybym miała wybierać wśród wszystkich cieni jakie mam, byłaby to właśnie trójka cieni z Inglota. Mój zbiorek jest naprawdę spory, ale po te cienie sięgam praktycznie codziennie i nie wyobrażam sobie bez nich mojego makijażu.


Pamiętacie jeszcze te małe Inglotowe kasetki? Zostawiłam sobie kilka, bo są świetnej jakości, 
solidne i mają lusterko, co jak wiecie rzadko się zdarza.


Najjaśniejszy cień, to typowy matowy beż o numerze 353, imitujący odcień skóry. Idealny do rozcierania granic cieni, rozjaśniania łuku brwiowego czy wewnętrznego kącika, a także do utrwalania korektora pod oczami. Typowy "must have" każdej kobiety. 
Cień 358 to matowy fiolet, złamany szarością. Bardzo oryginalny i za to go uwielbiam. Poza tym jeżeli czytacie już dłuższy czas mojego bloga, to wiecie że lubuję się w tego typu odcieniach. Nie spotkałam się z podobnym kolorem wśród asortymentu innych marek, dlatego na wszelki wypadek mam go też w większym rozmiarze (tak na zapas). Jak widzicie dobiłam już dna, bo 358 to moja asekuracja, kiedy nie mam pomysłu na makijaż. Nakładam go na ruchomą powiekę, trochę na dolną linię, kreska linerem i makijaż gotowy.
Chłodny odcień brązu 560 to cień do brwi, który mam stosunkowo niedługo. Jego wybór to był strzał w dziesiątkę, bo idealnie komponuje się z moim naturalnym kolorem. Używam go codziennie, ale dodatkowo utrwalam woskiem lub żelem. 


Szkoda, że Inglot wycofuje okrągłe wkłady. Kiedy te cienie mi się skończą, paletkę będę musiała zapełnić inną marką. Mam nadzieję, że chociaż moich ulubionych kolorów nie usuną ze swojej oferty. Wpisujcie  numery swoich faworytów, bo mam zamiar dokupić ostatnie okrągłe sztuki, dopóki nie znikną już całkowicie z salonów Inglota. 

21.03.2013

Wokół oczu / EVA NATURA Herbal Garden Dwufazowy płyn, ORIFLAME Wonder Lash Mascara

Moje poszukiwania tuszu idealnego ciągle trwają. Miałam nadzieję, że okaże się nim Wonder Lash Mascara z Oriflame, jednak mimo dobrego początku, zawiódł mnie na sam koniec. Ponieważ nie mam dostępu do żadnej konsultantki, kupiłam go na Allegro w całkiem przyzwoitej cenie 13zł (włącznie z kosztami wysyłki). Z tego co widziałam w katalogu jest dwa razy droższy, ale jak wiadomo często są promocje. 

Wybrałam go ze względu na fajnie wyprofilowaną, silikonową szczoteczkę. Świetnie sprawdza się w moim przypadku, ponieważ pozwala mi dotrzeć nawet do najmniejszej rzęsy, dobrze je rozczesać i rozdzielić. Podoba mi się też prostota opakowania, klasyczna i elegancka. Jeżeli chodzi o zawartość to początkowo tusz był zbyt wodnisty, więc pozwoliłam mu trochę leżakować w szufladzie. Kiedy sięgnęłam po niego ponownie było całkiem nieźle, ale krótko. Konsystencja szybko zmieniła się w bardzo smolistą, która wręcz oblepiała rzęsy. Nie lubię takiego intensywnego efektu. Na dodatek przy demakijażu miałam problem ze zmyciem całości, bo wszystko się mazało i czerniło. Ostatecznie musiałam sięgnąć po tłustą dwufazę, aby dobrze oczyścić rzęsy. Za to nie osypywał się, nie podrażnił mi oczu i nie tworzył grudek. Jednak w moich oczach pozostaje kolejnym przeciętniakiem ze zmarnowanymi możliwościami. Z resztą nie rozpaczam, bo znalazłam lepszego następcę i cieszę się, że przygodę z Wonder Ori mam już za sobą ;)


Żeby pozbyć się tego cuda z oczu, kupiłam w Rossmannie płyn dwufazowy Eva Natura  z ekstraktem z zioła świetlika. To jest dopiero tłuścioszek! Tłuste oczka osiadają nawet na buteleczce, więc to samo jest na skórze- pozostawia oleisty film. Niby producent pisze, że nie trzeba go spłukiwać, ale ja nie wyobrażam sobie pozostawienia tej warstwy na sobie.  Mimo tego bardzo dobrze zmywa makijaż i z Wonderem poradził sobie  świetnie. Od dzisiaj będzie to mój kosmetyk do zadań specjalnych, bo na co dzień wolę lżejszą formę w postaci micela. Ogromny plus dla Pollena Eva, że nie umieściła w nim niebieskiego barwnika, który po dłuższym stosowaniu potrafi uczulić. Poza tym płyn nie podrażnił mnie, nie powodował pieczenia, suchości czy łzawienia. Polubiłam go za świetne działanie i wydajność, na pewno będę do niego wracać.  A Wy co o nich sądzicie?

19.03.2013

Jak przedłużyć trwałość eyelinera? / DIY

Wadą eyelinerów w żelu jest ich wysychanie. Nie robią tego ze złośliwości, a raczej z naturalnej predyspozycji, szczególnie kiedy przyczynia się do tego czynnik ludzki. Często zdarza się nie dokręcić w pośpiechu słoiczka, albo zrobić kreskę i odstawić niezamknięty liner na 10 minut, dopóki nie skończy się całego makijażu. Też tak robiłam, dlatego moje linery już po kwartale pękały i coraz bardziej traciły swoją wilgotną konsystencję. Robiły się twarde i nieprzyjemne w aplikacji, a zainwestowane pieniądze lądowały w koszu. Dlatego postanowiłam temu zaradzić!


Nieocenionym sprzymierzeńcem w walce z wysychaniem okazała się zwykła taśma teflonowa do uszczelniania rur.  Kosztuje około 5 zł, ale założę się że każda z Was ma taką w domu (zapytajcie faceta). Tak naprawdę sprawdzi się przy każdym kosmetyku, który chcecie zabezpieczyć. Możecie użyć jej także do lakierów, tuszy, błyszczyków, róży w kremie czy jeszcze czegoś innego. Taśma idealnie przywiera do gwintu, dzięki czemu nie ma możliwości, żeby do środka dostało się jakieś powietrze. Zabezpiecza idealnie, a wystarczą 2-3 warstwy dla pewnej ochrony. Więcej nie radzę, bo mogą pojawić się problemy przy zakręcaniu, ale jeżeli nałożycie za dużo możecie ją odkręcić i uciąć nadmiar. 


Tak zabezpieczony liner na pewno będzie służył Wam długo i wiernie. Dzięki temu mój z Bobbi Brown przeszedł samego siebie i używałam go rok dłużej niż powinnam. Niby był po terminie, ale nic złego się nie działo, więc nie widziałam problemu w jego użytkowaniu, skoro konsystencja była dobra. Pozwoliło mi to zużyć go praktycznie do końca, dzięki temu "koszty się zamortyzowały", jak ja to mam w zwyczaju mówić ;) 
Istotną kwestią jest także odkładanie otwartego linera do góry nogami podczas rysowania kresek. To także przyczynia się do lepszego zabezpieczenia kosmetyku, bo blat odcina dopływ powietrza.


Jak wiecie z poprzedniego posta sprawiłam sobie nowy liner z MACa i mam nadzieję, że będzie służył mi tak długo jak ten z Bobbi Brown. Dajcie znać czy znałyście te sposoby i czy będziecie z nich korzystać :) 

15.03.2013

Na zdrowie i na pocieszenie / OPI Anti-Bleak & Party in my cabana, MAC FLUIDLINE Blitz&Glitz, MAC Mineralize Blush Dainty

Miało być dzisiaj zupełnie o czym innym, miałam też fajne plany na weekend. Niestety wszystko wzięło w łeb, bo dopadło mnie choróbsko. Sądziłam że chociaż w tym roku uda mi się wykpić, ale jak zawsze w  okresie wiosenno- zimowym mi się nie udało ( ta pogoda jakaś dziwna teraz). W ten sposób urwałam się wcześniej z pracy, a że musiałam kupić sobie piguły to czemu nie miałam tego zrobić w galerii? A skoro byłam już w centrum handlowym, to przecież mogłam zajrzeć też do MACa, co nie? :P 


Mam nadzieję, że kiedy przejdzie mi gorączka i się ocknę, róż mineralny w odcieniu Dainty nadal będzie dla mnie trafnym wyborem ;)  Liner w żelu Blitz&Glitz ma zastąpić mojego obecnego, dogorywającego faworyta z Bobbi Brown. Poza tym płyn do pędzli, który jest mi niezbędny, a pod względem pojemności i jakości wypada lepiej od tego z Sephory. 
Kiedy już się doczłapałam do domu, czekała mnie następna niespodzianka w skrzynce. Na tygodniu kliknęłam na Allegro dwa lakiery z OPI. Od dłuższego czasu szukałam fajnego , głębokiego fioleto- różu. Jeden nawet pokazywałam Wam na Facebooku, ale okazało się że w rzeczywistości wygląda inaczej. Przechodząc do meritum zdecydowałam się na Anti-Bleak, a żeby nie było mu smutno podróżować dorzuciłam Party in my cabana :) Na żywo wyglądają jeszcze lepiej i już nie mogę się doczekać kiedy miną mi dreszcze i będę w stanie nimi pomalować paznokcie :P


Leki zaczynają działać, więc pozwolicie że osunę się na poduchy. Mam zamiar nadrobić seriale i wygrzewać  się z moim czarnym termoforkiem. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej i życzę Wam dużo zdrowia :* 

13.03.2013

Zdrapka od Essence / NAIL ART PEEL OFF BASE COAT

Wiecie że lubię brokat na paznokciach? Daje niesamowity efekt migoczących drobinek, które fajnie odbijają światło. Problem zaczyna się przy zmywaniu, kiedy idzie w zaparte i za nic nie chce zejść z płytki paznokcia. Przyczepia się jak przysłowiowy rzep psiego ogona. Sądziłam, że już na zawsze będę musiała pogodzić się z myślą, że nie ma na niego lepszego sposobu niż waciki i folia aluminiowa (dla tych co nie wiedzą- palec z nasączonym w zmywaczu wacikiem owijamy folią. Po chwili wszystko samo schodzi, ale trzeba się trochę pobawić przy owijaniu  palców).


Z pomocą przyszła marka Essence, która wyprodukowała bazę peel-off, czyli taką do zdrapania. Płytkę paznokcia wystarczy pokryć grupą warstwą preparatu i poczekać aż wyschnie. Cały proces jest widoczny gołym okiem, bo z mlecznego koloru zmienia się w transparentny.  Magic!


Kiedy wyschnie wystarczy nałożyć brokat, cieszyć się nim przez następne kilka dni i jeszcze bardziej szczerzyć, kiedy nadejdzie dzień jego usunięcia. Wszystko elegancko schodzi! Baza tworzy jakby silikonową powłoczkę, dzięki czemu brokat nie przykleja się bezpośrednio do paznokcia. Coś tam zawsze zostanie na płytce, ale są to tylko resztki lakieru, które tradycyjnie schodzą przy użyciu zmywacza. 


Sądziłam, że zdrapka Essence skróci trwałość noszonego lakieru, ale na szczęście skończyło się tylko na obawach. Nie ma też negatywnego wpływu na płytkę paznokcia. Reasumując baza Peel-off to genialny wynalazek, bardzo pomocny i wygodny w użyciu. Na dodatek kosztuje tylko 11 zł. Pomysłodawcy przyznałabym nagrodę Nobla, a fankom migotek polecam spróbować!

11.03.2013

Pudło wędruje do...

Nadeszła ta chwila! Pora ogłosić do kogo powędruje pudło, jednak za nim do tego przejdziemy chciałam Wam podziękować za czynny udział nie tylko w konkursie, ale także na moim blogu :) Jest mi niezmiernie miło, że tutaj zaglądacie i komentujecie. Nie przedłużając...


Dagmarka

Serdecznie Ci gratuluję :* 

10.03.2013

Wielbię HEBE! / CATRICE, MAX FACTOR CLUMP DEFY, REVLON, BELL

Kolejny raz Hebe skusiło mnie zniżką -40% na wybrane marki. Przyznam, że jest to dosyć uciążliwe, jeździć co drugi dzień, żeby z niej skorzystać, ale mimo wszystko opłaca się. Akcja cały czas trwa i możecie się jeszcze załapać: 11 marca - L'oreal, 12 marca – Astor, 13 marca – Maybelline.


Podczas dnia Max Factor w moje ręce wpadła nowość tej marki-  maskara Clump Defy za 30zł. Poza tym wyszłam jeszcze z  maską z proteinami mlecznymi Kallos Latte za 5,50 oraz odżywką do rzęs z Bell z nowej serii HYPOAllergenic za 10zł. Ten ostatni kosmetyk mogłam mieć taniej dwa dni później, ale nie chciało mi się jechać, więc machnęłam ręką. Szczególnie, że miałam jeszcze wrócić następnego dnia, żeby skorzystać ze zniżki na markę Revlon. Już od dawna rozmyślałam nad zakupem kredki do ust Just Bitten Kissable Balm Stain. Kiedy dojechałam po pracy wybór był znikomy, bo została tylko 005 Crush Beguin. Dzięki Hebe kupiłam ją za 30 zł, a dzięki kuponowi -10zł, który dostałam z okazji Dnia Kobiet kredkę Catrice Eye Stylist dostałam gratis. 


Bardzo polubiłam drogerię Hebe za szeroki asortyment także z dermokosmetykami, wyeksponowany towar, który jest uporządkowany i zawsze z ceną. Podoba mi się też, że ochroniarz kulturalnie wita mnie w drzwiach i nie śledzi mnie między półkami, obserwując każdy mój ruch. Ekspedientki są uprzejme i pomocne, nie ma też problemu z ich znalezieniem ;) Hebe proponuje też bardzo fajne zniżki i kartę lojalnościową. Dzięki newsletterowi jestem na bieżąco z wszelkimi promocjami.


Co sądzicie o Hebe? Też skorzystaliście z tej promocji, a może dopiero się wybieracie? Dajcie znać w komentarzach :)

9.03.2013

Kolorowe kredki / NYX Lipliner Pencil 831 MAUVE, 858 NUDE PINK, 810 NATURAL, 850 NECTAR, 02 NECTAR

Miłośniczką kredek do oczu byłam od zawsze, natomiast tych do ust stałam się całkiem niedawno. Używam ich nie tylko do obrysowywanie konturu, ale także noszę zamiast pomadki. Dają przyjemne matowe wykończenie i cechują się dłuższą trwałością od pomadki. Ostatnio skusiłam się na 5 nowych marki NYX, czy było warto? 


Zdecydowałam się na 4 kolory w standardowej formie, czyli kredce do zatemperowania oraz na jedną automatyczną (czy jak kto woli wykręcaną). Wybierałam raczej naturalne kolory, takie które idealnie sprawdzą się przy codziennym makijażu:




Prezentacja na ustach:

SAUTE

  • 810 Natural- dosyć sucha konsystencja, ale za to bardzo trwała. Kolor to przyjemny, matowy odcień brązu, złamanego różem. Najciemniejszy kolor z całej mojej kolekcji.

  • 831 Mauve- określiłabym jako matowy róż złamany brązem, czyli odwrotnie niż w przypadku Natural. Jest od niej jaśniejsza.

  • 858 Nude Pink- to przyjemny matowy, jasny róż, który uwielbiam w połączeniu z błyszczykiem. 

  • 850 Nectar - ma wykończenie perłowe, o miedziano- różowym kolorze. Bardzo przyjemnie prezentuje się na ustach i nosiłabym ją solo, gdyby miała bardziej kremową konsystencję.

  • 02 Nectar- ale w automacie. Dobrze zrobiłam, że zamówiłam ją w tym odcieniu! W porównaniu do zwykłej kredki 850 Nectar, ta jest bardziej kremowa i ma intensywniejszy kolor. Figurują pod tą samą nazwą, ale odcień zdecydowanie się różni- ma więcej różu. Zakochałam się w tym kolorze i niesamowicie wygląda na ustach. Nosze ją solo, bo wszelkie dodatki zepsułyby ten efekt. 


Chciałam przy okazji polecić Wam temperówki z For Your Beauty, które dostępne są w Rossmannie. Długo szukałam odpowiednio ostrych i temperujących też te większe kredki. Mam starszą wersję i nowszą, obie sprawdzają się bardzo dobrze, a przy tym są niedrogie. 



Typowe konturówki marki NYX nie zrobiły na mnie dużego wrażenia. Nie różnią się od innych dostępnych na naszym rynku. Cieszę się że udało mi kupić je w okazyjnej cenie na Cherry Culture, bo dwudziestu złotych według mnie nie są warte. Natomiast 5 zł to dla nich adekwatna cena. Następnym razem skuszę się wyłącznie na automatyczną wersję. Są droższe i o mniejszej gramaturze, ale zdecydowanie lepszej jakości. Wam też polecam przyjrzeć się im bliżej :) 
Używacie w ogóle konturówek do ust, czy uważacie za zbędny gadżet?

7.03.2013

mini mini vol 1 // SANOFLORE, L'OCCITANE, GALENIC, RIVAL DE LOOP

Lubię otrzymywać miniaturki zamiast próbek. Pozwalają dokładniej poznać kosmetyk i wystarczają na więcej niż jedną aplikację. Najczęściej kupuję je sama,szkoda że sporadycznie dostaję jako gratis do zakupów. Chciałam podzielić się z Wami spostrzeżeniami po wykończeniu kilku mini kosmetyków. Wiadomo, że nie jest to pełna recenzja tylko zarys. Jednak każda wystarczyła mi na około tydzień czy dwa użytkowania, a po takim okresie ma się już jakiś pogląd na temat produktu. Z drugiej strony robię to bardziej dla siebie, żeby zapisać na co zwrócić uwagę w przyszłości. Niniejszym otwieram cykl mini mini, czyli mini produkty, mini recenzje ;D

  • Sanoflore lekki miodowy krem do twarzy (Miel Nourricier)- stosowałam go rano pod makijaż, dzięki lekkiej żelowej konsystencji świetnie się sprawdził w tym celu. Przy aplikacji miał dziwną właściwość pienienia się, jednak  szybko się wchłaniał. Pozostawiał na twarzy dziwne uczucie jakby skóra pod jego warstwą się pociła. Czasami czułam coś podobnego przy bazie pod makijaż, nie sądziłam że kremy też tak potrafią. Zapach początkowo wydał mi się dosyć intensywny i długo utrzymywał się na skórze, jednak po jakimś czasie się do niego przyzwyczaiłam. Jak nazwa wskazuje kremik woniał miodem. Nie jestem zwolenniczką, więc zachwytu mojego nie wzbudził. Producent trafnie określił też jego działanie, bo jest to po prostu lekki krem, dający średnie nawilżenie. Nie jest dla mnie wart 60zł, które trzeba zapłacić za pełnowymiarowe opakowanie ;)
  • L'occitane krem do stóp z 15% masła shea- lawendowy zapach kremu skutecznie mnie do niego zniechęcił. Bardzo intensywny, dla mojego powonienia wręcz ostry. Warto było jednak się pomęczyć dla efektu miękkich i dobrze nawilżonych pięt. Czułam po prostu jego cudowne działanie, zupełnie inne niż kosmetyków z drogeryjnych marek. Cena niestety także odstrasza (90zł za 150ml), ale od czego są promocje (ostatnio nawet o jednej wspominałam na facebooku -była bardzo korzystna). Jeżeli L'occitane ma inną wersję zapachową kupię na pewno przy najbliższej okazji!
  • L'occitane krem do rąk z 20% masła shea- zdecydowanie przyjemniej pachnie niż jego odpowiednik do stóp, tak kremowo. Ma dosyć gęstą konsystencję i pozostawia lepką warstwę, więc stosowałam go tylko na noc. Działanie natomiast było tak samo dobre jak w przypadku kremu do stóp. Coś niesamowitego, nawilżona i ukojona skóra zaraz po aplikacji. Wbrew pozorom wydajny,  bo odrobina wystarczała do rozprowadzenia na całych dłoniach. Bardzo spodobały mi się też opakowania, bo wbrew pozorom dobrze wyciskało mi się z nich kosmetyk. Kremy w plastikowej tubie zasysają dużo powietrza i trzeba z nich nieźle wyciskać, szczególnie przy wykańczaniu kosmetyku. W przypadku L'occitane krem  można wycisnąć jak maść, do samego końca. Później pozostaje tylko rozciąć, żeby nie stracić cennej zawartości. Kupię na pewno przy dobrym promo. 
  • Galenic żelowy olejek do demakijażu twarzy i oczu na bazie olejku arganowego (Huile Gelifiee Demaquillante Visage et Yeux)- używałam tylko do demakijażu oczu  i w tej kwestii sprawdził się wyśmienicie! Używanie go na sucho z tradycyjnymi wacikami to pomyłka, sprawdzał się tylko w połączeniu z wodą. Okazał się bardzo wydajny, bo dwie krople w zupełności wystarczały do rozpuszczenia makijażu oczu. Świetnie wszystko oczyszczał, a dzięki wodzie nie pozostawała tłusta warstewka. Bardzo mi się spodobała taka forma pielęgnacji, bo była szybka, dokładna i obyłam się bez wacików. Pełnowymiarowe opakowanie 125 ml kosztuje około 60 zł, ale na pewno skuszę się na nie w przyszłości. Przypuszczam, że olejek arganowy zawarty w składzie, miałby zbawienny wpływ na rzęsy przy dłuższym stosowaniu. Dodatkowo pięknie pachnie :)
  • Rival de Loop Pianka oczyszczająca z trawą cytrynową i imbirem - kupiłam ją w Rossmannie tak naprawdę dla opakowania, które jest wielokrotnego użytku. Ma świetny spieniacz i miałam zamiar wykorzystać je do rozcieńczania szamponu. Na tym chyba kończą się pozytywne strony pianki, bo tak naprawdę nie zauważyłam po niej dogłębnego oczyszczenia. Tego typu kosmetyków używam do demakijażu twarzy i niestety nie radziła sobie w tej kwestii. Była bardzo delikatna i chyba lepiej sprawdziłaby się przy suchej cerze czy normalnej, niż mojej mieszanej. Jak dla mnie to takie "nic", jeżeli kupię ponownie to tylko dla kolejnego opakowania.
  • Yves Rocher Tusz pogrubiający do rzęs Sexy Pulp - jego szczoteczka bardzo przypomina mi recenzowany przeze mnie już Volume Deploye [KLIK]. Bardzo włochata, ale dzięki temu idealnie rozczesywała rzęsy. Konsystencja świetna, idealnie lekka, szybko wysychająca bez grudek i osypywania. Nie zauważyłam żadnego pogrubienia, serio! Gdybym kupiła go  w tym celu to bym się bardzo zawiodła. Za to przyjemnie podkręca się nim rzęsy. Jest to dobry tusz dający naturalny efekt, ale nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie, bo szukam czegoś lepszego.
 Jestem ciekawa czy coś mieliście z tych kosmetyków i czy chociaż trochę mamy zbieżne opinie na ich temat . Dajcie znać!

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).