29.06.2013

Ciężko odmówić... / YVES ROCHER PROMOCJA

Wiecie, ze lubię promocje, a jak jeszcze trafi się taka co ciacha ceny na pół, to pewniakiem złożę zamówienie. W ten sposób zostałam skuszona przez Yves Rocher. Ale nie myślcie sobie, że wybór kosmetyków był przypadkowy. Jeżeli chodzi o tę markę zawsze mam upatrzone jakieś kosmetyki i czekam tylko na rozsądną obniżkę cen ( bo jak wszyscy wiemy w regularnych nie opłaca się u nich kupować ;)


I w końcu doczekałam się Happy Hours! Teoretycznie zaoszczędziłam połowę, bo za wszystko zapłaciłam 50% mniej. Jednak jak to ostatnio mówią w mądrej reklamie: zaoszczędziłeś tyle ile masz na koncie :D Moje konto się uszczupliło, ale przynajmniej o mniejszą kwotę. 



Co mnie takiego zainteresowało z oferty marki? 
  • Eliksir do masażu relaksującego z olejkiem eterycznym z róży Tradition de Hammam - czyli nic innego jak olejek do ciała. Ostatnio wspominałam w poście Luksusowo i orientalnie o peelingu i maseczce z tej serii. Ponieważ niezmiernie podoba mi się jej kompozycja zapachowa  i mam ostatnio fazę na wszelakiego rodzaju olejki, wybór był oczywisty ;)
  • Woda do demakijażu oczu twarzy i oczu Pur Bleuet- bardzo intrygował mnie ten kosmetyk ze względu na konsystencję. Jest płynna, ale lekko żelowa i jestem ciekawa czy dzięki temu sprawdzi się lepiej przy demakijażu.
  • Koncentrat nawilżający Hydra Vegetal- to nic innego jak serum, które ma za zadanie ekstra nawilżyć skórę. Po pierwszych kilku aplikacjach jestem niesamowicie zachwycona. 
  • Dezodorant Moment de Bonheur- dostałam gratis do zakupów :) 
Wszystko przez niego :>
Jak widzicie dużo tego nie ma i jak zwykle jeżeli chodzi o Yves Rocher skupiłam się na samej pielęgnacji. W większości przypadków bardzo mi służy, dlatego ciągle poszukuję nowości z ich asortymentu. 
Miałyście któregoś z nich? 

28.06.2013

Klapa / ZIAJA MASŁO KAKAOWE Szampon i odżywka

Bardzo lubię zapach kakaowej serii Ziaji. Najczęściej sięgam po mydło pod prysznic, natomiast ostatnio miałam okazję zapoznać się bliżej z szamponem i odżywką. Oba produkty mają działanie wygładzające. Nie do końca moje włosy tego potrzebują, ponieważ wolę dodawać im objętości. Jednak mają też tendencję do wywijania się, więc od czasu do czasu szukam kosmetyków, które lekko je naprostują bez obciążenia.


Od razu muszę zaznaczyć, że nie wybierałam sama tego zestawu - został mi sprezentowany. U znajomej sprawdził się bardzo dobrze, więc chciała podzielić się ze mną jego dobroczynnym działaniem. Moje zdanie niestety już jest trochę inne...


Szampon to przeciętniak, zresztą jak większość podobnych z tej marki. Nie byłam jeszcze z żadnego zadowolona, więc zdziwiłabym się gdyby w tym przypadku było inaczej. Pieni się dobrze, ma typową żelową konsystencję i pachnie bardzo przyjemnie, tylko nie oczyszcza dobrze moich włosów. Przetłuszczają się po nim szybciej niż po jakimkolwiek innym szamponie, więc mimo przyjemnego zapachu, będę trzymać się od niego z daleka. 
Odżywka natomiast jest przyjemniejszym aspektem tej serii. Ma mniejszą pojemność, ale też niewielka ilość wystarcza mi do uzyskania gładkiego i sypkiego efektu. Nie obciąża włosów, więc jestem w stanie podnieść je u nasady podczas układania. Sprawdza się przyzwoicie i przyjemnie pachnie. Wydaje mi się, że nie sprawdzi się na bardziej wymagających włosach, bo daje naprawdę subtelny efekt. Oceniam ją średnio, bo w tej kwestii jest wiele lepszych produktów, jak chociażby opisywana wcześniej przeze mnie Gloria.


Jestem trochę sceptycznie nastawiona do tego typu produktów z Ziaji. Jeżeli już po coś sięgam to z reguły są to kosmetyki do ogólnej pielęgnacji ciała, jak żele czy balsamy. Tym razem też nie zostałam przekonana, że warto sięgać po inne produkty. Jak jest z Wami? Macie swoich faworytów z tej firmy? 

26.06.2013

Po miłym spotkaniu z marką Oceanic i Moniką Brodka

W miniony poniedziałek miałam możliwość dowiedzieć się czegoś więcej o firmie Oceanic. Jest to dystrybutor znanych marek, a także producent kosmetyków AA. Przyznam się szczerze, że o firmie miałam bardzo mgliste pojęcie, bo na przestrzeni lat miałam raptem ich kilka produktów. Dlatego to zaproszenie tak bardzo mnie zainteresowało.


Przede wszystkim jestem pod wielkim urokiem Pani Doroty Soszyńskiej -właścicielki firmy. Niezmiernie podobało mi się z jaką pasją opowiadała o wszystkim, skupiając się na najmniejszych detalach. Począwszy od składników produktów, skończywszy na opakowaniach. Mało tego mimo tak odpowiedzialnej i przypuszczam absorbującej pracy znajduje czas na prowadzenie bloga razem z córką! Zainteresowanych zapraszam na Nasz Blog, gdzie możecie bliżej poznać obie Panie, a także ich zainteresowania, bo piszą nie tylko o swoich kosmetykach.


Twarzami marki są Kayah, Małgorzata Braunek oraz Monika Brodka. Na spotkaniu pojawiła się najmłodsza przedstawicielka AA. Miło było posłuchać o jej stosunku do swojej pracy i dowiedzieć się co nieco o kosmetykach jakich używa. Cały czas pamiętam ją z Idola i zadziwia mnie jaką drogę i metamorfozę przeszła przez te kilka lat. 


Bardzo miło spędziłam czas i cieszę się, że wzięłam udział w takim spotkaniu.  Dziękuję nie tylko organizatorkom i blogerkom, ale też każdej/każdemu z Was, który wspiera mnie swoją obecnością na blogu. Z tego powodu zapraszam Was wkrótce na małe rozdanie! 

25.06.2013

Sephorowy grubasek / SEPHORA Glossy Lip Pencil Glossy Raspberry

Pamiętacie mój zawód związany z kredką Revlon do ust? Po tej przygodzie nabrałam dużego dystansu do jej odpowiedników z innych marek. Miałam ogromną ochotę na Chubby Stick z Cliniqua, ale ze względu na cenę bałam się rozczarowania. Później zachciało mi się jeszcze podobnej z Astor, ale te z kolei bardzo słodko pachną, jak dla mnie aż przesadnie. Sephorowa kredka Glossy Lip Pencil ma właśnie tą cenną zaletę, że nie ma żadnego zapachu.


Kupiłam ją w Sephorze podczas jakiejś promocji i zamiast 39 zł zapłaciłam 24, więc cena jak najbardziej jest do przeżycia. Konsystencją bardzo przypomina mi moje ukochane masełko do ust marki Revlon. Jest tak samo miękkie i gładko sunie po ustach. W torebce przy wyższych temperaturach potrafi się niestety dosłownie rozmaślić. Przez to nie jest też trwała, ale nie spodziewałabym się tego po zwykłym lip balmie. 


Ma po prostu ładnie koloryzować i nabłyszczać. Dla siebie wybrałam numerek 02 Glossy Raspberry spośród trzech dostępnych. Szkoda, że jest ich tak mało i są to limitki, bo z chęcią wybrałabym jeszcze jeden odcień. Ten w porównaniu do innych spodobał mi się, bo jest bardziej koralowy. Niestety przez to że mam ciemniejszy pigment ust, u mnie wychodzi jak zwykła różowa. Mimo wszystko nadal wygląda bardzo interesująco, na tyle że nawet mój mężczyzna wypowiedział się o niej pozytywnie. Zawiera bardzo subtelny shimmer, który nie jest widoczny na ustach, za to pięknie je rozświetla. Poza tym przypomina mi jeden z moich ulubionych lakierów Essie - Cute as a button.


Minus zawsze musi się jakiś znaleźć i tym razem jest to opakowanie. W zasadzie jest całkiem solidne i wytrzymuje trudy podróżowania w mojej torebce (oj nie ma łatwo ;) . Jednak mam ją niecały miesiąc a po napisach już praktycznie nie ma śladu. Starły się praktycznie do zera, również z informacją o terminie ważności. 
W takiej sytuacji doceniam blogowanie, bo dzięki temu, że zamieszczam post zakupowy przynajmniej mogę sprawdzić kiedy dany kosmetyk otworzyłam. Chociaż Sephorową kredkę prędzej zjem w całości niż minie jej termin przydatności ;) Drugi wniosek jaki mi się nasuwa to robić zdjęcia zaraza po zakupie, bo później nie wiadomo co się z kosmetykiem stanie. Dlatego wybaczcie taki nieestetyczny wygląd, naprawdę się tego nie spodziewałam ;) 



Wracając do tematu to uważam kredkę za naprawdę udany produkt do ust, który nie tylko koloryzuje, ale też fajnie pielęgnuje. Obecnie trwają dni VIP do 30 czerwca i z kartą można ją upolować z dwudziesto procentowym rabatem. Muszę Wam wyznać, że już zacieram rączki na podobną kredeczkę Bourjois. Pierwsze macanie w sklepie się odbyło, teraz czekam aż dojrzeję do decyzji o jej posiadaniu ;)
W sumie wspomniałam Wam, aż o czterech podobnych produktach. Jestem ciekawa czy któryś z nich trafił do Waszej kosmetyczki? Dajcie znać w komentarzach! 

24.06.2013

Nasycony mat / BELL Satin MAT 143, 144, 147, 148,150,164

Z kosmetykami Bell nigdy nie było mi po drodze. Niby rodzima marka, a mam do niej kiepski dostęp. O osiedlowych drogeriach mogę zapomnieć, bo mają otwarte w tym samym czasie kiedy jestem w pracy. W sieciówkach, które odwiedzam ich nie ma (chociaż ostatnio zmieniło się to dzięki Hebe), więc pozostało mi kupowanie na Allegro. 


I w ten sposób odkryłam matowe cienie Satin Mat. Miało to miejsce już kilka lat temu, więc na takiej przestrzeni czasu uzbierała mi się całkiem przyjemna gromadka. Kosztują niewiele, bo około 6 zł za sztukę. Część kupiłam, a drugą część zdobyłam dzięki kosmetycznym wymiankom.
Co mnie w nich tak zachwyciło?


Pigmentacja jest naprawdę na wysokim poziomie. Można nimi budować nasycenie, ale już przy jednej aplikacji powieka pokryta jest kolorem. Nawet te najjaśniejsze odcienie są widoczne i nie tracą na intensywności w ciągu dnia. Bardzo dobrze się rozcierają, a kolor jest cały czas widoczny ( nie tak jak w przypadku Sleeka czy Kobo, gdzie niektóre cienie przy blendowaniu wychodzą szare). 


Ich konsystencja jest miękka, aksamitna, ale nie sucha. Trochę się pylą przy aplikacji, dlatego polecam metodę pac-pac  płaskim pędzelkiem, niż nabieranie jakimś puchaczem. Przy pierwszym podejściu radzę też robić to ostrożnie, bo może nabrać się za dużo :) Dzięki temu można budować efekt, bez nadmiernego osypywania.


Kolorów jest sporo, chociaż już co raz trudniej je dostać w pełnej gamie. Skusiłam się na 6 i sądzę, że wystarczą mi na wieki, bo są bardzo wydajne. Przejdźmy do prezentacji :)


  • nr 143- to chłodny fiolet, taki na pograniczu jasnego niebieskiego. Nie każdemu może pasować.
  • nr 144 to jasny, pudrowy róż. Lubię nim zaznaczać całą ruchomą powiekę, dodaję jeszcze brąz i makijaż oka gotowy :)

  • nr 147-to chłodny brąz, świetny do zaznaczania załamania powieki. Czasami używam go też do robienia kreski przy pomocy fixera Inglota- Duraline. 

  • nr 148- to ciepły, jasny brąz. 

  • nr 150- to ciemny bordo. Dobrze się komponuje z różem 144.

  • nr 164- to ciemny fiolet. Dobrze się komponuje z jasnym fioletem 143. 

Macie któregoś w swojej kosmetyczce? Jaki kolor wybrałybyście dla siebie? 

22.06.2013

Bez o...GRUDEK / MAX FACTOR Clump Defy

Zupełnie nie wiem dlaczego, ale do tej pory omijałam kosmetyki Max Factor. Będąc w drogerii nie zwracałam na nie uwagi, może przez klasyczny i dosyć prosty wygląd szafy. Z ciekawości wybrałam tusz  pogrubiający do rzęs Clump Defy. Udało mi się kupić go taniej w Hebe, bo zamiast 50 zł zapłaciłam 30. 


Nie myślcie sobie, że był to przypadkowy wybór. Co to, to nie ;) Zdecydowałam się na niego, ponieważ bardzo lubię tego typu kształt silikonowej szczoteczki. Miałam już bardzo podobną w tuszu Eveline Fiberlast oraz Oriflame Wonder Lash, z tym że były mniejsze. Ta jest dla mnie trochę za duża i nie potrafię się umalować bez odbić, ale działa dobrze. Bez problemu mogę lekko podkręcić rzęsy, dobrze rozczesać  i nadać im intensywny czarny kolor, ale z naturalnym efektem. Nie zauważyłam, niestety efektu pogrubienia, moje rzęsy są takie same jak zawsze.
Co do aplikacji z górną firanką nie mam większego problemu, schodki pojawiają się przy dolnej. Nie jestem w stanie pokryć ich równomiernie, szczególnie że są cienkie i długie. Przy takiej szczoteczce nawet ta strona z krótszymi wypustkami, nie daje rady ich rozczesać i jednolicie nałożyć kosmetyk.


No dobrze, załóżmy że jest to już wina moich rzęs. Najważniejsze że maskara ma przyjemną konsystencję i można jej używać od razu po otwarciu. Nie trzeba wprowadzać "leżakowania", czyli czekać aż dojrzeje. Co najlepsze swoją płynność zachowuje bardzo długo i nie maże się. Widać to nawet po wyciągnięciu szczoteczki, że nie ma na czubku nadmiaru produktu. Dzięki temu dozuję ile potrzebuję, bez wycierania nadmiaru.


Można nim budować nasycenie koloru na rzęsach, bez teatralnego efektu. Tusz nie pozostawia grudek czy kępek, przypominających owadzie nóżki. Nie osypuje się i nie odbija w ciągu dnia, za to spływa. Tak dokładnie, nie przywidziało Wam się- to jest jego jedyna i jak dla mnie najgorsza wada. Nie odkryłabym tego, gdyby nie dopadła mnie alergia. Przy łzawiących oczach na górnych rzęsach trzyma się całkiem nieźle, ale z dolnych po prostu znika. Wiem, że nie jest to wersja wodoodporna, ale nie miałam tego problemu z Rimmel Sexy Curves czy Clinique  High Impact Curling Mascara, które też nie należą do odpornych na wodę. Z tego powodu obecnie stosuję go tylko na górną powiekę, a na dolnej używam Clinique Bottom Lash Mascara.


Opakowanie jest dużą zaletą, nie tylko idealnie leży w dłoni, ale też jest bardzo funkcjonalne. Dokręca się  równiutko, jakby maskara była otwarta po raz pierwszy. Nie zbiera się też nic przy gwincie, a ujście tuszu jest na tyle przemyślane, że nie przepuszcza powietrza. W końcu znalazłam tusz, który szybko nie wyschnie ;)


Clump Defy oceniam naprawdę dobrze, chociaż nie kupię go ponownie. Nie skuszę się nawet na wersję wodoodporną, bo czytałam że nie ma między nimi większej różnicy. Chyba, że macie inne zdanie na ten temat? Dajcie znać w komentarzach co o nim sądzicie :)

20.06.2013

Uroczy guzik / ESSIE CUTE AS A BUTTON

W tym poście będzie o guzikach, ale nie w dosłownym znaczeniu tego słowa ;) 
Najpierw kilka słów o lakierze marki Essie Cute as a button, który jest idealnym letnim kolorem.



Posiada wszystkie zalety, które są gwarancją marki. Jakość, trwałość, pigmentacja, kolor- wszystko jak zawsze na wysokim poziomie. Nie smuży , nie bąbelkuje, nie odpryskuje. Kryje po dwóch warstwach i utrzymuje się nagannie przez minimum 3 dni. Noszę go ostatnio bardzo często, nie tylko na paznokciach u rąk, ale też u stóp. Piękny koralowy odcień z wybijającymi się różowymi tonami, bardzo dobrze komponuje się z moją skórą. Czasami lekko neonowy w zależności od padającego światła.




Chciałam Wam jeszcze przedstawić uroczą osobę i obecnie moją ulubioną Guru na zagranicznym You Tubie, czyli Estee z kanału Essiebutton. Odnalazłam ją przez przypadek i od razu przepadłam. Bardzo podoba mi się jej własny styl, oryginalność i to jaki dystans ma do siebie. 
Sądzicie że któraś polska vlogerka zamieściłaby tego typu filmik:



nie sądzę... ;)

Co najśmieszniejsze Estee nie lubi lakierów Essie, ale ja zaczynam je coraz bardziej doceniać. Z każdą nową buteleczką lakieru rośnie moje uwielbienie, tak samo jest z filmikami Essiebutton ;) Oba guziki gorąco polecam! Znacie? Lubicie?

18.06.2013

Chiński zamiennik REAL TECHNIQUES / PĘDZLE JOURSNA

We wczorajszym poście Dobra iwnestycja przedstawiłam Wam swoje nowe pędzle Real Techniques. Dzisiaj przyszła pora na ich chiński zamiennik, czyli Joursna! Dowiedziałam się o nich dzięki Natalii z bloga Baby Jane Hudson i musiałam sprawdzić osobiście, czy faktycznie są takie fajne. 


Pędzelki kupiłam na eBayu u sprzedawcy z Hong Kongu. Nie będę go polecać, ponieważ nie zabezpieczył odpowiednio przesyłki. Nie wysłał ich nawet w kopercie, tylko wrzucił do torby foliowej, której używają kurierzy. Nie były niczym zabezpieczone, więc całe szczęście że po miesiącu podróżowania dotarły całe. Ucierpiało tylko plastikowe opakowanie. Trochę się połamało i musiałam taśmą klejącą nadać mu kształt, aby jako tako prezentowało się na zdjęciach. Tak to jest z darmowymi wysyłkami ;) 


Cena pojedynczej sztuki, w zależności od waluty w jakiej płacimy, oscyluje w granicach 10 zł. Są łudząco podobne do pędzli Real Techniques. Niemal z identycznego materiału mają wykonany trzonek, stopka jest gumowa, ale błyszcząca, włosie praktycznie takie samo, chociaż w chińskiej wersji trochę dłuższe. 


Drugi pędzel Joursna przypomina mi włosiem i kształtem ten z Sephory nr 45 Mineral Powder. 


Dostępne są w kolorze różowym lub miętowym. Istnieje tylko pięć modeli do wyboru i wszystkie są przeznaczone do makijażu twarzy. Każdemu z nich przyporządkowany jest numer, a nie nazwa jak w przypadku pędzli Samanthy Chapman. 


Oba pędzelki Joursna wyglądają zadziwiająco dobrze i solidnie. Jeszcze ich nie używałam, bo przyszły dopiero dzisiaj. Jednak po rekomendacji Baby Jane Hudson wiem, że nie będę zawiedziona. Moja recenzja na pewno też się pojawi, tylko najpierw muszę przeprowadzić dogłębne testy ;)

17.06.2013

Dobra inwestycja / REAL TECHNIQUES DUO FIBER COLLECTION

Wiecie, że uwielbiam pędzle sygnowane przez Samanthę Chapman, jedną z sióstr Pixiwoo. Cenię je za dobrą jakość i przystępną cenę. Mam już kilka modeli ze stałej kolekcji Real Techniques i jestem z nich ogromnie zadowolona. Nie wiem czy słyszeliście że pojawiła się limitowana edycja, czyli Duo Fiber Collection? Kiedy tylko o tym się dowiedziałam, wiedziałam że będzie moja ;) 



W skład zestawu wchodzi duży pędzel do pudru Duo-Fiber Face Brush, mniejszy do konturowania Duo-Fiber Contour Brush oraz mały do oczu Duo-Fiber Eye Brush. Całość przychodzi w tradycyjnym plastikowym opakowaniu, umieszczona w wytłoczce z logo firmy. Pędzle charakteryzują się dwu-kolorowym włosiem z syntetycznego taklonu oraz białymi trzonkami. O ile włosie jest takie jak w innych modelach, to trzonki niestety wykonane są z zupełnie innego materiału. Nie ukrywam, że mnie rozczarowały. Przypominają mi kawał metalowej, bielonej rury od szpitalnego łóżka (wiecie tych z PRLu). Miało być estetycznie, a jest trochę tandetnie, jednak nie wpływa to na ich użytkowanie. 


Dodatkowo zamówiłam jeszcze Stippling Brush oraz aloes Lily of the desert. Aloes to nic innego jak żel nawilżający do ciała. Stwierdziłam, że będzie fajną alternatywą na lato. Jest bezzapachowy, szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiej czy tłustej warstwy. Lekko chłodzi skórę, więc świetnie sprawdzi się podczas upalnych dni, kiedy wszelkiego rodzaju balsamy czy masła idą w odstawkę. 


Całych zakupów dokonałam na amerykańskiej stronie iHerb, ponieważ polskie sklepy mocno zawyżyły  ceny pędzli. Wyobraźcie sobie, że kupiłam je po zbójncikim kursie dolara, ale i tak się opłacało! Za komplet Duo Fiber w przeliczeniu na złotówki zapłaciłam 70zł, u nas ceny zaczynają się od 100 zł i windują do 180 na Allegro. 


Szczerze Wam polecam robienie zakupów na tej stronie. Mają sporo kosmetyków naturalnych, wysyłka do Polski kosztuje około 5 USD i mają fajny program lojalnościowy oraz zniżki dla nowych klientów. Przykładowo teraz składając zamówienie łączna kwota wyniosła około 40 USD, ale zapłaciłam niecałe 34 dzięki zniżce i kuponowi. Wy też możecie skorzystać z rabatu- po wpisaniu kodu DDW 219 dostaniecie przy pierwszym zamówieniu -5 USD (jeżeli wydacie mniej niż 40 USD) lub -10 USD (jeżeli wydacie więcej niż 40 USD). Dzięki tej zniżce wysyłka wychodzi za darmo ;) 
Dla zainteresowanych dodam, że przyjmują płatność kartą lub Paypalem, a na zamówienie czekałam 2 tygodnie. 


Do tej pory uważałam pędzle Real Techniques są dobrą inwestycją i mam nadzieję, że tak będzie tym razem. Marzy mi się jeszcze pomarańczowy zestaw Core Collection, ale skuszę się na niego w przyszłości. Trzeba dozować sobie przyjemność ;) Obecnie tak prezentuje się cała gromadka:


Co sądzę o niektórych pędzlach Real Techniques możecie przeczytać w notce: Real Techniques oraz Kolory tęczy- TAG. Poza tym na blogu pojawiła się recenzja pędzli Hakuro- wstęp i Hakuro-prawdziwe oblicze, a także  Pędzli marki Sephora.

Posiadacie w swoim zbiorku pędzle Samanthy? Co o nich sądzicie, warte swojej ceny? 

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).