29.09.2013

Micelek L'Oreal / Ideal Soft

Jestem zdeklarowaną fanką płynów micelarnych i używam ich od ładnych kilku lat. Mam ochotę przetestować każdą nowość. Tak też było z Ideal Soft marki L'Oreal o którym wiele dobrego słyszałam na zagranicznym You Tubie. Kiedy tylko dostrzegłam go na Rossmannowej półce, od razu powędrował do koszyka. 


Za 200 ml produktu zapłaciłam około 15 zł. Według mnie ta kwota jest całkowicie akceptowalna, chociaż w przyszłości będę polować na promocje ( np widziałam go w Hebe za 10,50).
Od razu muszę Wam wyznać, że moja ocena jest bardzo pozytywna. Sama się zdziwiłam, ponieważ do tej pory nie miałam micelarnego faworyta z drogeryjnej półki. Moja cera mieszana wymaga nie tylko dobrego oczyszczania. Istotna jest też odpowiednia pielęgnacja cery, w tym jej nawilżenie.


Co wyróżnia płyn micelarny L'Oreal na tle innych? Przede wszystkim dobrze zmywa makijaż oczu, bez podrażnień i szczypania. Rozpuszcza trwały eyeliner, tusz i całą resztę za jednym zamachem. Wystarczy przyłożyć do oka, odczekać chwilę, aż płyn zacznie działać i przetrzeć (bez szorowania ;). Używałam go też do demakijażu całej buzi, jednak zawsze dodatkowo sięgałam po żel do mycia twarzy. Najbardziej polubiłam go za świetne tonizowanie. Nie pozostawiał lepkiego filmu, nie pienił się i nie ściągał skóry. Świetnie odświeżał, nawilżał i koił. Stosowałam go rano i wieczorem i zauważyłam samo dobroczynne działanie na moją cerę, bez żadnych podrażnień. Nie zauważyłam też, aby był komadogenny, co jest dla mnie najważniejszym kryterium.
Dodatkowymi atutami jest bezpośrednia dostępność, niska cena oraz przyjemny dla oka design. Trzeba tylko uważać przy wylewaniu płynu na wacik, ponieważ ma za duży otwór. Na początku kilka razy zdarzyło mi się hojniej oblać, jednak przy większej ostrożności, nie nastręcza to większych problemów.


Pielęgnacja twarzy to jego mocny punkt w porównaniu do innych drogeryjnych miceli, szczególnie Bourjois, który sprawdzał się u mnie tylko przy demakijażu oczu. W moim rankingu L'oreal plasuje się na trzecim miejscu, ale niewiele mu brakuje do ideału. Na pierwszym oczywiście jest Bioderma, na drugim Vichy, a na czwartym Be Beauty z Biedronki. Z L'oreal jestem bardzo zadowolona i już kolejna butelka czeka na zużycie :)
Co o nim sądzicie?

27.09.2013

Moja pielęgnacja włosów

Od razu zaznaczę, że nie mam z nimi większych problemów. Zdążyłam się już przyzwyczaić że nigdy nie będą gęste i falujące, tylko proste i cienkie ;) Największą moją zmorą jest przetłuszczająca się skóra głowy, która wymaga codziennego mycia i długo zajęło mi znalezienie szamponu idealnego. 


Potrzebowałam czegoś co będzie dobrze oczyszczało, ale nie przesuszało włosów. Próbowałam wielu, jednak w moim przypadku najlepiej sprawdziły się szampony Joanna Naturia. Miałam już chyba wszystkie wersje zapachowe, ale najczęściej sięgam po  kokos z migdałem oraz pokrzywę z zieloną herbatą.


Oczywiście najistotniejszą kwestią wyboru jest zapach, bo każdy szampon sprawdza się tak samo dobrze. Kosztują około 5 zł i dzięki nim mam spokojną głowę. Moim innym ulubieńcem jest Babydream z Rossmanna. Nie używam go do codziennego mycia włosów, bo za bardzo się po nim plączą, ale świetnie zmywa oleje! I do tego jest tani. Często robię mały zapas, kiedy jest dostępny za 2,50. 


Miałam też okazję przetestować sporą ilość olejków. Najczęściej sięgałam po te dedykowane do ciała i tutaj moim faworytem jest Babydream dla kobiet w ciąży. Kosztuje około 11 zł, cudownie pachnie, a na dodatek świetnie pielęgnuje. Gdybym miała polecić jeden dedykowany do pielęgnacji włosów, byłaby to Sesa. Miałam wersję tradycyjną, teraz używam egzotycznej. Różnią się składem i zapachem. Obie świetnie się u mnie sprawdziły, jednak lepsze efekty widzę po tradycyjnym olejku. Pachnie bardziej intensywnie i bywa uciążliwy przy regularnym stosowaniu, ale warto się przemóc. Włosy są po nim sypkie, błyszczące oraz mięsiste. Daje mi ułudę gęstości ;) 


W krytycznych momentach sięgam po suchy szampon Batiste. Czasami jest tak, że nie chce mi się po prostu myć włosów, a muszę na chwilę wyskoczyć. Tylko on jest w stanie zastąpić zwykłe mycie. Ostatnio sprawdził się kiedy musiałam wstać o 4 rano, żeby jechać na grzyby ;) Z dodatkowych kosmetyków czasami sięgam po serum termoochronne na końcówki Marion oraz odżywkę w sprayu Shauma (tylko wtedy kiedy włosy wybitnie się plączą, czyli rzadko). Sporadycznie używam też pianki do włosów, stąd miniaturka Isany. 


Wśród tradycyjnych odżywek mam swoich dwóch faworytów i używam na przemian, codziennie rano. Odżywka z glinką The Body Shop bardzo fajnie wpływa na skórę głowy. Dzięki niej dłużej utrzymuje się świeżość, a włosy są uniesione u nasady. Maska Kallos Latte natomiast idealnie działa na długość. Zauważyłam, że po niej włosy są bardziej puszyste, nie zbijają się w strąki i dobrze je nawilża. Do tej pory uważałam, ze w tej kwestii moim faworytem jest mleczna Mila, jednak Kallos zdecydowanie spisuje się lepiej (tylko zapach ma trochę gorszy, bardziej ostry).


Wybaczcie tę minę na zdjęciu, ale robiłam przed wyjściem do pracy - nie zawsze wtedy tryskam energią i szczęściem :P
Na koniec jeszcze dodam, że nie farbuję i nie prostuję włosów, codziennie tylko myję i suszę. Uważam, że są w dobrej kondycji. Największą moją zmorą jest szybki przyrost, a jak na złość nie lubię odwiedzać salonu fryzjerskiego ;)
Co Wy polecacie? 

25.09.2013

Lila / RIMMEL 620 How do you lilac it?

Moje zamiłowanie do lakierów 60 seconds marki Rimmel, rośnie z każdym nowym egzemplarzem. Tym razem do zacnej gromadki dołączył nr 620 How do you lilac it?. Nazwa definiuje całkowicie kolor. Jak się domyślacie jest to lila, czyli fiolet z odrobiną różu. 


Teoretycznie nie ma się nad czym zachwycać, odcień jakich wiele. Jednak kupiłam go z premedytacją, ponieważ ta seria odpowiada mi pod każdym względem, więc chciałam mieć  takiego pewniaka- przeciętniaka. Pewniaka oczywiście pod względem konsystencji, pędzelka, trwałości i ogólnej jakości, która mnie zachwyca. A wszystko za niecałe 10 zł! 

zimne
ciepłe

Pokazywałam już z tej serii Rose Libertine, Instyle Coral, Caramel Cupcake oraz Sky High. Obiecuję, że to jeszcze nie jest koniec ;) Szkoda tylko, że u nas tak ciężko o nowe odcienie.
Czy macie serię lakierów lub markę, którą lubicie tak bardzo jak ja 60-tki Rimmela?

23.09.2013

Myjące peelingi / Alterra, Lirene

Przykładam dużą wagę do peelingowania ciała. Lubię mocne szorowanie, szczególnie przed depilacją. Jednak czasami mam ochotę na coś subtelniejszego, bardziej masującego niż drapiącego. Wtedy sięgam po żele peelingujące, które są o wiele bardziej subtelne niż moje ulubione cukrowe scruby.


Ostatnio miałam okazję zużyć dwie sztuki, które zamknięte były w bardzo podobnej do siebie tubie. Tego typu opakowania są według mnie najwygodniejsze. Bardzo poręczne przy codziennej pielęgnacji, nie wyślizgują się z dłoni, mają proste otwarcie, a dzięki temu, że stoją do góry nogami zawartość spływa do końca.


Peeling drobnoziarnisty Lirene (z olejem bawełnianym) ma tę dodatkową zaletę, że jest w bezbarwnej tubie, co pozwala kontrolować poziom zużycia kosmetyku. Niby jest drobnoziarnisty, ale nieźle ściera martwy naskórek. Zawsze wybieram wersję ostrą, czyli nacieram się bez dodatku wody. Ten kosmetyk bardzo dobrze spełnia się w tej roli, ponieważ tworzy gęstą pianę, co pozwala na łatwiejsze rozprowadzanie na ciele. Dodatkowym atutem jest przyjemny zapach, który określiłabym jako morski, taki unisex, więc sprawdzi się także u mężczyzn (oni się w ogóle peelingują? ;) 
Po takiej sesji otrzymuję lekko nawilżoną i miękką skórę, bez tłustej warstewki. Nie używam już później dodatkowych olejków czy balsamów. Jestem z niego zadowolona i zapewne nie raz będę wracać, szczególnie że cena nie jest zbyt wygórowana, ponieważ kosztuje około 13 zł. Tuba 200 ml wystarczyła mi na około miesiąc użytkowania ( mniej więcej 3 razy w tygodniu), więc dla mnie jest  też wydajny. 


Niestety  pomarańczowy peeling Alterry z cukrem trzcinowym takich zachwytów we mnie nie wywołał. Zawartość drobinek jest doprawdy skromna, żeby nie powiedzieć znikoma. Bardzo się rozczarowałam, bo w zasadzie jest to sam żel. Nie ma mowy o żadnym peelingowaniu, można się nim tylko umyć. Dobrze że chociaż nie zawiera parafiny i ma całkiem prosty skład. Nadrabia też przyjemnym pomarańczowym zapachem, który przy porannym prysznicu fajnie orzeźwia. Mimo tego nie kupię go ponownie, bo wolę dorzucić jeszcze kilka złotówek i sięgnąć po Lirene. Nawet pojemność mają tą samą, a różnica w działaniu horrendalna.


Nie neguję oczywiście przydatności Alterry, bo wiadomo że i ona jest w stanie zyskać uznanie ;) Jednak jako fanka zdzieraków nie znajduję dla niej zastosowania w mojej pielęgnacji.  A jak jest z Wami? Wolicie szorowanie czy mizianie?


21.09.2013

Lily...putki / LILY LOLO

Nareszcie zdecydowałam się na minerały! Bardzo długo rozważałam jakie wybrać, czy w ogóle próbować i ewentualnie jaki kolor (przez internet wcale nie jest łatwo). Firm jest tyle co odcieni, ale zdecydowałam się na Lily Lolo i złożyłam zamówienie na Costasy.pl. Oczywiście na pierwszy rzut poszły miniaturki po 10 zł. Nie chciałam jeszcze zamawiać pełnowymiarowego opakowania, bo to za dużo ryzyko (zawłaszcza że kosztują około 70zł ;) Muszę przyznać, że kiedy wyjęłam je z opakowania okazały się maciupkie :] Ale nie panikuję, wystarczą mi na kilka aplikacji.


W podjęciu decyzji pomogła mi Obsession . Miałam okazję widzieć ją w realu i też zapragnęłam mieć twarz jak z Photoshopa ;) Moja mieszana cera ostatnio wariuje i po tym jak odstawiłam żel Vichy Normaderm zaczęła się mała apokalipsa. Z tego powodu, postanowiłam zacząć używać podkładu mineralnego zamiast drogeryjnego. Wybrałam Candy Cane Mineral Foundation z SPF15 oraz Translucent Silk Mineral Finishing Powder


Samo zamówienie dotarło do mnie super szybko! Złożyłam je na stronie sklepu w czwartek, a dzisiaj odebrałam z paczkomatu. Tak! Dobrze czytacie! Zdecydowałam się skorzystać z InPost ponownie. Po mojej ostatniej przygodzie  sądziłam, że więcej im nie zaufam, ale wiele z Was przekonało mnie do spróbowania tej formy odbierania przesyłek. I dziękuję Wam za to, bo jest naprawdę wygodna. Gdybym wybrała Pocztę Polską, przesyłkę prawdopodobnie otrzymałabym dopiero w poniedziałek, a tak cieszę się z zakupów już dzisiaj :)


Na sklep Costasy też nie mogę narzekać. Paczka była dobrze zapakowana, zamówienie szybko zrealizowano i na pewno zajrzę tam jeszcze nieraz. Natomiast teraz wyczekuję z niecierpliwością dnia jutrzejszego, żeby spróbować moich "lilyputków" ;)
Czekam na Wasze komentarze! Musicie mi napisać koniecznie czy używaliście minerałów, co się u Was sprawdziło i czy robiliście zakupy na Costasy. Chce wiedzieć wszystko ze szczegółami!

20.09.2013

Ulubione puchacze! / ZOEVA, MAC, SEPHORA, URBAN DECAY

Poszukiwania idealnego pędzla do rozcierania uważam za zakończone! Mój zbiorek jest naprawdę pokaźny, ale tylko kilka z nich użytkuję najczęściej. Oczywiście każdym można rozetrzeć cienie, jednak chodzi o sam komfort użytkowania oraz efekty. 


Moja topowa gromadka  to raptem pięć pędzli. Sięgam po nie codziennie przy porannym makijażu, więc to chyba już powinno wystarczyć za dobrą rekomendację. 

  • Urban Decay Good Karma Shadow/Crease Brush- jest dwustronny. Wersja rozcierająca świetnie nadaje się do bardziej mokrych konsystencji, żelowych czy kremowych. Jest zbity i trzyma swój kształt, dzięki czemu można precyzyjnie nałożyć kosmetyk. Najbardziej lubię nim aplikować cienie w kremie. Na plus muszę dodać jego wytrzymałość, bo jest bardzo solidnie wykonany. Dołączony był do paletki Naked 2, ale wydaje mi się, że można dostać go też oddzielnie. 
  • Sephora 13 Rounded Crease - służy mi już wiernie kilka lat i jestem bardzo zadowolona. Jego włosie jest miękkie i podatne, więc dobrze rozciera cień, idealnie zmiękczając linię. Wolę go jednak używać do pudrowania korektora lub bazy pod cienie, czyli nakładać nim neutralne kolory. Świetnie się trzyma do dzisiaj, w ogóle nie gubi włosia, a trzonek trzyma się dzielnie. 
  • Zoeva 227 Soft Definer- to mój świeży nabytek, ale podoba mi się jego dobre wykonanie. Trzonek jest cięższy, widać jakość. Mimo tego że jest bardzo puchaty, wręcz okrągły, to dobrze rozciera i jest miękki, więc nie narzekam i użytkuję z wielką przyjemnością.
  • No 7 Blending Brush- tani pędzelek z Bootsa (drogeria UK). Mały i niepozorny, lekki bo wykonany z jakiegoś tworzywa. Mimo wszystko bardzo trwały, a włosie ma idealny kształt oraz sprężystość. Nie wiem czy jest jeszcze dostępny, dostałam go wieki temu od jednej You Tuberki, która potrafiła wynajdywać takie tanie i dobre cuda (Justynko :*). Nie ma długiego włosia i ma kształt języczkowy, precyzyjny. Najlepszy według mnie do rozcierania zewnętrznego "V" oraz załamania. Tani i dobry! 
  • MAC 217- chciałabym Wam napisać, że jest wiele tańszych i tak samo dobrych pędzli, jednak według mnie jest najlepszy spośród całej gromadki. Włosie jest smukłe, miękkie, ale przy tym bardzo sprężyste. Idealnie i precyzyjnie rozciera cienie. Naprawdę jest warty swojej ceny i cały czas noszę się zamiarem dokupienia drugiego egzemplarza, bo ten wiecznie ubrudzony ;) 

Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu mój subiektywny przegląd puchaczy.
 Macie któregoś z nich, co o nim sądzicie? A może macie innego faworyta? Napiszcie mi o nim koniecznie!

18.09.2013

Balmy od L'Oreal :)

Czasami jest tak, że gonimy za czymś na ślepo. Oczarowani opakowaniem, omamieni opowieściami i kuszeni super właściwościami. Tak było ze mną, kiedy tylko pierwszy raz usłyszałam na zagranicznym You Tubie o pomadkach L'oreal Colour Rich Balm. Paczka, która zapodziała się gdzieś po drodze z USA do PL, jeszcze bardziej spotęgowała moje pragnienie poznania czegoś u nas niedostępnego i wychwalanego. Radocha była ogromna, kiedy całkiem niedawno znalazłam je w polskiej drogerii internetowej po 11 zł za sztukę (teraz już chyba poszły w górę). Cóż za radość mnie opanowała, kiedy rozpakowywałam pierwszą pomadkę :) 


Wybrałam dla siebie dwa odcienie: 518 Tender Mauve, czyli brudny róż ze srebrnymi drobinkami oraz 318 Heavenly Berry, który jest transparentnym odcieniem zimnego różu.


Obie sztuki mają ten sam zapach, który bardzo przypomina mi Rouge Caresse tej samej marki. Natomiast różnią się już zupełnie strukturą, ponieważ są lżejsze, nie tak kremowe i dają subtelniejszy efekt. Mówiąc krótko są to faktycznie lekko koloryzujące balsamy do ust ;) Dlaczego spodziewałam się czegoś więcej? Bo Wszyscy chwalili je bardziej niż masełka z Revlonu, które uwielbiam! 


Doceniam to, że mają wysoki filtr ochronny, czyli 15 SPF. Są też ładnie wykonane i pomimo plastikowego opakowania całkiem wytrzymałe (znoszą codzienne noszenie w mojej torebce, a to już coś!). Faktycznie coś tam pielęgnują, ale nigdy na tym się nie skupiam, bo od tego mam Carmexa. Chociaż nie podoba mi się ta odczuwalna warstwa, jaką pozostawiają, jakby w ogóle się nie wchłaniały. Brakuje mi w nich po prostu koloru! Przy moim ciemnym pigmencie ust te pomadki zmieniają go bardzo subtelnie. Revlon zdecydowanie lepiej je podkreśla, a działa praktycznie tak samo ;) 

Tender Mauve Loreal,
Heavenly Berry Loreal,  Berry Smoothie Revlon

Chciałam, spróbowałam i więcej nie kupię ;) Szczególnie w regularnej cenie, która przeliczając na złotówki wynosi około 35 zł. Naprawdę lepiej zainwestować w kolorowego Carmexa Moisture Plus. Obecnie używam ich w pracy, bo tam sprawdzają się najlepiej. Ponieważ nie trzymają się długo, robię częste poprawki, dzięki czemu usta są cały czas pielęgnowane. Zjem i zapomnę ;) 
Mieliście? Lubicie takie delikatne mazidła?

16.09.2013

Pielęgnacja stóp / BALEA, ZIAJA, FUSS WOHL

Stał się cud! Ostatnio miałam aż trzy produkty do pielęgnacji stóp! Jak na mnie to bardzo dużo, ponieważ nie skupiam się tak bardzo na dolnych kończynach. Z reguły peelinguję je tym samym kosmetykiem co pozostałą część ciała, a smaruję kremem do rąk. Stąd niedowierzanie i ogromne zaskoczenie ;)


To co zasługuje na ogromne brawa, to dezodorant odświeżający do stóp z Fusswohl (marka dostępna w Rossmannnie). O ile nie byłam zadowolona z ich miętowo-limonkowego masła, to ten kosmetyk zmienił mój chłodny stosunek do firmy. Niby nic nadzwyczajnego, zwykły antyperspirant zapobiegający powstawaniu nieprzyjemnego zapachu, ale za to jaki komfort. Kupiłam go w promocji za 4 zł (normalnie około 6zł) i nie mogę wyjść z podziwu jak dobrze ulokowałam te kilka groszy.


Otóż spełnia całkowicie swoją funkcję, przy tym jest bardzo wydajny, a butla całkiem spora, bo aż 200ml (gdzie inne mają po 100ml). Rozpyla się bardzo dobrze, bez zacinania i mocnym strumieniem. Dodatkowo nie zostawia żadnej warstwy, więc nie brudzi obuwia czy skarpetek. Nie hamuje pocenia stóp, ale niweluje zapach. Stosowałam go rano i po powrocie do domu czułam różnicę. Pozwolił mnie przez całe lato cieszyć się świeżymi stopami, czy to nosiłam sandałki, trampki, balerinki czy jakieś inne obuwie. Jeżeli będziecie mieć okazję i traficie go w niższej cenie, polecam spróbować. Chociaż niektórym może przeszkadzać duszący zapach. Nie wynika to z mdłej woni, tylko silnego rozpylacza, dlatego należy naciskać umiarkowanie ;) U mnie zagości już na stałe.


Średnio natomiast wypadł krem do stóp zmiękczający z kompleksem AHA Ziaja. Małe to, bo raptem 60ml. Skończyło się zanim zaczęło działać ;) Miał przyjemną konsystencję, która dosyć szybko się wchłaniała i neutralny zapach. Na tym kończą się jego zalety. Nie zaobserwowałam żadnego działania. Skarpetki zakładane na noc też niewiele pomogły. Osoby z bardzo suchymi stopami byłyby bardzo rozczarowane! Na dodatek opakowanie jest irytujące w użyciu. Po tygodniu kosmetyk nie chciał już spływać i zaczął na mnie prychać. Co do ceny to jest całkiem wysoka, bo za taką małą pojemność zapłaciłam około 6zł, zużyłam w dwa tygodnie, a oszałamiających efektów brak. Można się wściec, więc nie polecam nawet próbować :) 


Lepiej wypadł krem do stóp z mocznikiem Balea. Mimo, że nie jest u nas bezpośrednio dostępny, warto się za nim rozejrzeć. Ma treściwą konsystencję o przyjemnym zapachu (chociaż na początku czuć alkohol), która bardzo szybko się wchłania. Nie zostawia żadnego filmu i za to lubię go najbardziej (szczególnie kiedy po posmarowaniu stóp, idę jeszcze zgasić światło). Widzę też sporą różnicę, kiedy stosuję go regularnie. Stopy faktycznie są dobrze nawilżone, a pięty zmiękczone. Przypomina mi trochę krem do rąk z mocznikiem Isana, którym też smarowałam dolne kończyny. Działanie podobne, ale tamten długo zostawał na skórze. Gdyby marka Balea była u nas dostępna, ten kosmetyk mógłby być stałym punktem mojej pielęgnacji :)

Z czego Wy ostatnio byliście zadowoleni? 

14.09.2013

Na jesienne chłody / CONTIGO kubek termiczny

Odbiegnę dzisiaj od kosmetycznego tematu, bo chciałam Wam zaprezentować produkt niezastąpiony przy niskich temperaturach. Okazał się moim wybawicielem i sprawdza się w każdej sytuacji, nie tylko zimowej. Chcę polecić Wam jeden z lepszych kubków termicznych jakie miałam do tej pory, marki Contigo :)


Kupiłam go ponad rok temu na Allegro i jest to model West loop o pojemności 470 ml. Dla siebie wybrałam kolor malinowy, chociaż wahałam się jeszcze między brązowym, który wydał mi się bardziej klasyczny.  Nie należy niestety do najtańszych, ale jest warty każdej złotówki. Dlaczego? Otóż najlepiej utrzymuje temperaturę napoju oraz nic się z niego nie wylewa. Jak dla mnie są to najistotniejsze cechy kubka, a poręczny kształt, ładny kolor, to już tylko estetyczny dodatek.


Posiada specyficzne zamknięcie, które zapobiega samoczynnemu wylaniu zawartości. Aby się z niego napić wystarczy tylko wcisnąć przycisk. Mechanizm chodzi na tyle ciężko, że wrzucony do torebki na pewno nie wciśnie się samoczynnie. Należy też pamiętać, żeby przed napiciem się najpierw kliknąć przycisk i spuścić ciśnienie z kubka. Trzymać też z daleka od twarzy, bo jeżeli torebka przeżyła sporo wstrząsów w drodze do pracy, to może być niezłe puff!
 Coś co jest zaletą może też być wadą, ponieważ przez to całą nakrętkę ciężko się czyści. Potrzebna jest mała szczoteczka, żeby to wszystko domyć. Najlepiej robić to od razu po powrocie do domu i nie zostawiać do wyschnięcia. Kilka razy mi się to przytrafiło i ratowałam się sokiem z cytryny rozcieńczonym w wodzie. Po prostu namaczałam wszystko żeby odmiękło i później szorowałam.
źródło
Można w nim transportować tylko napoje płynne, niegazowane. Wszelkiego rodzaju smoothie w tym przypadku odpadają, najlepiej ograniczyć się do kawy, herbaty czy innego napoju. Długo utrzymuje temperaturę, ale nie należy nalewać do niego wrzątku. Lepiej zalać sobie herbatę czy kawę, odczekać 10 min i dopiero wtedy nałożyć zakrętkę. Uchroni to też przed poparzeniem, ponieważ temperaturę gorącego płynu utrzymuje do 7 godzin, a zimnego do 12. Niestety kilka razy mi się zdarzyło zalać go wrzątkiem, więc wiecie jaki był później skutek ;]


Contigo w mojej torebce przyjmował już wszystkie możliwe pozycje, nawet poziome i nie uronił ani kropelki. Owszem raz czy dwa zdarzyło się, że przeciekł, ale wynikało to z mojego niedbalstwa, a raczej porannego pośpiechu. Przekroczyłam linię do której powinien sięgać płyn, co wywołało ciśnienie i lekkie przeciekanie. Jeżeli włożycie go do torebki foliowej możecie być spokojne, że nie zrobi Wam powodzi, a ta odrobina która z niego wypłynie będzie zabezpieczona.


Wadą może być "lakier" którym jest pokryty kubek, ponieważ na spodzie sam zaczął się już zdzierać. Nie należy go myć ostrą gąbką i chronić przed zarysowaniami. Dzięki temu dłużej będzie wyglądał elegancko.

Jeżeli zastosujecie się do moich rad (które niestety odkryłam metodą prób i błędów na własnym egzemplarzu), będzie Wam służył bardzo długo. Jest niezastąpiony w pracy, domu, podczas podróży itd. Nigdy nie lubiłam pić letniej herbaty ani kawy, a dzięki temu kubkowi mogę spożywać taką jaką lubię. Szczególnie w pracy, gdzie często od natłoku zajęć zapominam o kawie i kiedy chce się jej napić okazuje się że już wystygła. Znacie to rozczarowanie?

12.09.2013

Plusik dla Ziajki / ZIAJA Krem nawilżający matujący 25 +

Wspominałam już w ulubieńcach miesiąca o kremie nawilżająco-matującym Ziaja 25+. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne, ale nie wiedziałam jak sytuacja potoczy się dalej. Pomimo dużej niechęci do Ziajowych kosmetyków (tylko tych do twarzy), przełamałam się w sobie i spróbowałam. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona. 


Krem jest trudno dostępny, ale widziałam go w Hebe i niektórych aptekach. Na pewno można go  kupić w salonach firmowych [w stolicy nareszcie otworzyli w CH Reduta, czyli niedaleko mnie, bo wcześniej musiałam jeździć do Pasażu Wileńskiego].
Wszystko jest tradycyjne: opakowanie, konsystencja, zapach. Szybko się wchłania i nie maże, dzięki lekkiej strukturze. Nie pozostawia na skórze połysku ani żadnego filmu,  dlatego nadaje się pod makijaż. Używałam go z różnymi podkładami i ze wszystkimi dogadywał się bez większych niespodzianek. Ma niski filtr, bo raptem 6SPF. 
Przyjemnie i subtelnie pachnie, więc nie męczy przy dłuższym stosowaniu. Jest to istotne, ponieważ cechuje go duża wydajność. Wystarczył mi na cały kwartał smarowania, chociaż były sytuacje kiedy na trochę go odstawiłam (głównie żeby używać wyższego zabezpieczenia przeciwsłonecznego). 


W kwestii nawilżenia jest naprawdę dobry. Specjalnie wzięłam go na tygodniowy urlop, aby aplikować rano i wieczorem. Skóra była po nim mięciutka i w bardzo dobrej kondycji. Nie obciążył strefy T, nie wyskoczyły mi po nim żadne niespodzianki i co najważniejsze nie zapchał, a tego obawiałam się najbardziej. Dlaczego? Ponieważ producent dosyć lakonicznie wypowiedział się na ten temat. Na opakowaniu jest napisane, że ma redukować widoczność porów i zaskórników, a nie niwelować. Z tego powodu obchodziłam się z nim ostrożnie, ale kiedy po miesiącu zobaczyłam że nic się nie dzieje, dałam mu zielone światło.


W kwestii matowienia bywało u mnie różnie. Wiadomo: używałam różnych produktów na noc (lżejsze, cięższe kosmetyki), w międzyczasie sięgałam też po kilka podkładów i tak nie do końca mogę się wypowiedzieć. Na pewno nie wzmagał wydzielania sebum, jednak nie zawsze mat trzymał się do końca dnia. Nie obwiniam go o to, bo jak wspomniałam, przez kwartał moja pielęgnacja się zmieniała. Bibułki matujące bez zawartości talku załatwiały całą sprawę (generalnie zawsze mam je pod ręką). Jeżeli macie tłustą cerę, to raczej nie oczekujcie, że Wam pomoże.


Przechodząc do rzeczy, uważam go za naprawdę dobry kosmetyk dla cery mieszanej. Świetnie sprawdził się przy codziennej pielęgnacji, poradził sobie z nawilżeniem i trzymaniem w ryzach sebum. Nie jest to na pewno ideał pod kątem samego składu, ale za 10 zł nie należy się spodziewać drogocennych substancji. Mam o nim pozytywne zdanie i na pewno sięgnę jeszcze nie raz. Ziaja spisała się na piątkę z plusem :)

10.09.2013

Klejnot / p2 090 Opulent

Piaskowy lakier 090 Opulent p2 od razu wpadł mi w oko. Lubuję się w ciemnych, szmaragdowych zieleniach, więc ten spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Najbardziej byłam ciekawa jak wypadnie na paznokciach. Byłabym całkowicie szczęśliwa, gdyby był tak samo wykonany jak 060 Strict czy 080 Lovely, czyli kolorowa baza i brokat w tym samym odcieniu. Wtedy byłby prawdziwym klejnotem.


A jak jest w rzeczywistości? Otóż Opulent ma ciemną bazę, lekko brązową i zielony brokat. Czyli całe to przedstawienie na zewnątrz opakowania mija się zupełnie z tym co otrzymuje się na paznokciach. Nie otrzymujemy pełnej zieleni, tylko ciemną bazę opalizującą szmaragdowym odcieniem. Nadal jest to przyjemny dla oka efekt, jednak trochę rozczarowujący.




I jak to bywa z piaskami ciężko uchwycić jego prawdziwą naturę. Aparat łapie każdy detal i nierówność, które w rzeczywistości rozmywają się dzięki drobinkom odbijającym światło. Złudzenie jakie powstaje ukazuje kolor, a nie strukturę samego piasku. Chyba najlepiej definiuje to poniższe zdjęcie: 


Aby uzyskać taki kolor potrzebne są dwie warstwy. Przy jednej niestety widać jeszcze prześwity i jest za mało migoczących drobinek. Dopiero druga nadaje sensu całemu przedstawieniu :)
I jak? Przyspieszył bicie serca?

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).