28.04.2013

Kwietniowe nowości / YVES ROCHER, HIMALAYA, VATIKA, SESA

W tym miesiącu nie przybyło mi wiele kosmetyków. W sumie złożyłam tylko dwa zamówienia przez internet, przede wszystkim korzystając z dużej zniżki w Yves Rocher. Od dawna nosiłam się z zamiarem zakupu nowego zapachu i postanowiłam sięgnąć po coś różanego. Rose Absolue wodziło mnie za nos już od dawna i dzięki kuponowi -40% w końcu trafiło do mnie.


To jest już kolejny flakon tej marki, który u mnie zagościł. Miałam już Moment de Bonheur, Flowerparty, Ming Shu, Evidence i kilka wód toaletowych, między innymi malinową i różaną. Lubię ich zapachy i jak widzicie często po nie sięgam. Dobrze się na mnie trzymają, a kompozycje nie przyprawiają mnie o zawroty głowy. Rose Absolue jest przyjemnym aromatem, ale jednak wolę różaną nutę w Moment de Bonheur. Nie ukrywam, że znaczenie mają też komplementy, które dostaję kiedy je noszę ;) Na pewno zagoszczą u mnie na stałe, a z Rose Absolue pożegnam się po wykończeniu buteleczki. Mimo wszystko cieszę się, że udało mi się je kupić za połowę ceny. 


Skusiłam się też na dwie odżywki do włosów, odbudowującą oraz wygładzającą. Do koszyka wpadł też szampon zwiększający objętość z kwiatem malwy. Wydaje mi się, że już go miałam, natomiast pozostałe kosmetyki to dla mnie zupełna nowość. Gratis do zakupów dostałam jeszcze serum do biustu, peeling do ciała i jakąś próbkę ;) 


W kwietniu poszukiwałam też nowych olejków do włosów i zależało mi na egzotycznej wersji Sesy. Miałam zamiar zamówić ją na Helfy, ale mnie zirytowali. Mają sporo pozycji, które wiszą na stronie, ale fizycznie są niedostępne. Z tego powodu zaczęłam guglać i szukać innego dostawcy. Dzięki temu poznałam świetny sklep internetowy Magiczne Indie, gdzie nie tylko znalazłam upragnioną Sesę, ale także kosmetyki marki Himalaya.  


Zdecydowałam się na odżywkę ułatwiającą rozczesywanie, rewitalizujący olejek oraz szampon przeciwko wypadaniu włosów. Znalazłam też ciekawy peeling morelowy, który może być ciekawym zamiennikiem sławnego już St. Ives lub podobnego z Yves Rocher. Gratis do zakupów otrzymałam krem do rąk. Fajnie, bo nie było o tym wzmianki, więc była to bardzo przyjemna niespodzianka.


I oczywiście główny punkt programu, czyli Sesa egzotyczna oraz migdałowy olejek Vatika. Jak widzicie sporo jest tu produktów do pielęgnacji włosów, bo ostatnio wzięło mnie na ich intensywną regenerację . Szczególnie postawiłam na nowe oleje, ponieważ do tej pory na włosy nakładałam tylko te dedykowane do pielęgnacji ciała. 


Jak zawsze ciekawi mnie czy miałyście już styczność z przedstawionymi przeze mnie kosmetykami? Dajcie znać w komentarzu jak się sprawdziły. Moją szerszą relację na ich temat na pewno poznacie w przyszłości, a tymczasem mam dla Was jeszcze niedzielną nutę, od której nie mogę się już uwolnić i pozostanie ze mną na zawsze :


Polecam także inne utwory Hurts ;) 

24.04.2013

Weselny makijaż / ILLAMASQUA, REVLON, CLINIQUE, MAC, TOO FACED

Ślub i wesele to nie lada wyzwanie dla nas - kobiet. Trzeba dołożyć wszelkich starań co do ubioru, żeby było elegancko, ale też wygodnie. To samo tyczy się makijażu. Najistotniejszą kwestią jest trwałość, ale też musimy wyglądać świeżo i promiennie aż do rana. Makijaż musi przetrwać nie tylko szaloną weselną noc, ale także nie zetrzeć się podczas witania z bliskimi. Muszę się Wam przyznać, że dobór kosmetyków nastręczył mi trochę problemów. Mimo tego, że mam duże rozeznanie w tej kwestii, to jednak czułam się jakbym błądziła we mgle. Szczególnie, że na kilka dni przed dopadła mnie wiosenna alergia i zaczęły się gorączkowe poszukiwania wodoodpornego tuszu. Jak sobie z tym wszystkim poradziłam i jakie kosmetyki ostatecznie wybrałam, postanowiłam opisać Wam w tym poście.


Kiedyś ktoś dał mi cenną radę, aby nigdy nie korzystać z nowych kosmetyków przed ważną okazją. Trzeba sięgać zawsze po te najbardziej sprawdzone i właśnie to kryterium było dla mnie najważniejsze przy doborze  weselnej kolorówki :)

  • Promiennie wyglądająca cera z dobrze ukrytymi niedoskonałościami i przebarwieniami to podstawa każdego makijażu. Moim ostatnim odkryciem jest fluid Smooth Effect marki Max Factor. Mam najjaśniejszy odcień, który dzięki różowym tonom stapia się z moją cerą idealnie! Nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdę go na drogeryjnej półce i cieszę się, że skusiłam się na niego podczas 40% przecen w Rossmannie. Przetrwał nie tylko na mojej twarzy do rana, ale także dzięki niemu czułam się komfortowo i pewnie. Dokładniej opiszę go w przyszłości w pełnej recenzji, bo całkowicie na to zasłużył. 
  • Policzki podkreśliłam różem mineralnym MAC w odcieniu Dainty. Niezmiernie podoba mi się efekt jaki pozostawia, skóra jest lekko rozświetlona z naturalnym rumieńcem. Jestem pewna, że to dzięki niemu moja cera wyglądała tak świeżo i nie było widać dużego zmęczenia. 
  • Zawsze używam też bazy pod cienie. Moją faworytką już od dawna jest ta z Too Faced i o ile zdarzało mi się zawieść na innych, to na tej zawsze cienie trzymają się mur- beton. Ma lekką konsystencję w beżowym odcieniu, która błyskawicznie się wchłania. Obecnie już mi się kończy i rozglądam się za nową. Nie wiem czy kupię kolejną tubkę, czy poszukam czegoś nowego, ale Wam gorąco polecam.
  • Skoro jesteśmy już przy makijażu oczu to wybrałam jedną z moich ulubionych paletek Clinique w odcieniu Plum Seduction. Jest to tester, który otrzymałam dzięki wymiance. Bardzo lubię tę paletkę za kolory, bo dobrze współgrają z moją karnacją. Mogę wykonać lekki makijaż albo wieczorowy smokey, przy czym zawsze wychodzi rewelacyjnie, stąd taki stopień zużycia ;)
  • Kreskę wykonanałam płynnym eyelinerem Zoeva w odcieniu Moonless Night . Teraz żałuję, że podczas promocji nie zdecydowałam się na jeszcze jeden odcień. Ten który kupiłam, jest czernią złamaną granatem, z bardzo drobnym srebrnym shimerem. Dzięki temu kreska nie jest bardzo intensywna, ale widoczna i  lekko mieniąca. Ogromną zaletą tego produktu jest też aplikator w formie elastycznego pędzelka, dzięki któremu bardzo łatwo i precyzyjnie wykonuje się kreskę. Ale najważniejsza jest trwałość, ponieważ trzymała się nienagannie przez całą dobę, gdzie była narażona na łzy (wzruszenia), pot oraz wieczne marszczenie od radosnych uśmiechów. To jest mój hicior i na pewno dokupię jeszcze jakiś odcień, bo moje ostatnie przygody z eyelinerami kończyły się na podrażnionych oczach i ścieraniu w przeciągu dnia. 
  • Największy problem miałam z tuszem. Obecnie używam Clump Defy z Max Factor. Ma wiele zalet, ale  niestety ma jedną poważną wadę: spływa momentalnie podczas łzawienia oczu. Po prostu znika! W tej kwestii naprawdę mnie bardzo zawiódł. Wiem, że niedługo ma się ukazać  (albo już się pojawiła) jego wodoodporna wersja, jednak nie chciałam wydawać pieniędzy, bo jak się domyślacie  przy takiej rodzinnej imprezie są one bardzo potrzebne. Pogrzebałam w toaletce i znalazłam miniaturkę tuszu Clinique High Impact Curling, którą dostałam w Douglasie. Szczoteczka nie do końca mi odpowiada, ale uwielbiam formułę samej maskary, bo jest bardzo dobrej jakości. Całkowicie spełniła swoją rolę i trzymała się do samego rana. 
  • Brwi podkreśliłam kredką Illamasqua w kolorze Peace. Był to zakup w ciemno i początkowo byłam nią rozczarowana. Okazała się za twarda do rysowania kreski wokół oczu. Miałam ją wyrzucić, ale coś mnie tknęło żeby użyć jej do brwi i to było odkrycie. Nie dość, że trzyma się bardzo dobrze bez żadnego dodatkowego żelu, to jeszcze kolor wygląda jak mój naturalny (możecie się o tym przekonać oglądając zdjęcia z poprzedniego posta). Mam zamiar porównać ją do Catrice, więc oczekujcie szerszej relacji ;) 
  • Wybór odpowiedniej pomadki to był ciężki orzech do zgryzienia. Postawiłam na Lip Butter Revlon w odcieniu Berry Smoothie. Chciałam, żeby moje usta nie były przesuszone, ale jednocześnie rozświetlone i z kolorem. Poprawki nie wymagają lusterka, więc mogłam jej używać za każdym razem, kiedy tylko poczułam taką potrzebę. Masełko stanęło na wysokości zadania i nawet długie rozmowy, drinki czy śmiech nie miały negatywnego wpływu na moje usta.  Uwielbiam je i już nie mogę doczekać się nowych odcieni, bo Berry Smoothie już praktycznie zjadłam. 

Przekonałam się, że warto stawiać na sprawdzone kosmetyki, bo tylko one zagwarantują nam spokojną zabawę do samego rana. Poprawki okazały się zbędne, a ja miałam spokojną głowę, że nic mi nie spłynie i na zdjęciach nie będę wyglądać jak zombie ;) Jestem ciekawa czy któryś z prezentowanych przeze mnie kosmetyków jest Waszym ulubieńcem, dajcie znać w komentarzach! 

22.04.2013

Proste cięcie

Witajcie po krótkiej przerwie :) Dwa tygodnie temu odwiedziłam moją fryzjerkę, w celu skrócenia włosów. Do tej pory podcinałam tylko końcówki i znowu przeholowałam z długością. Można by rzec, że po prostu zarosłam ;) 


Zaczęła mi doskwierać już ta długość. Włosy przestały się układać, nie chciały unosić się u nasady i wisiały smętnie. Zaczęłam częściej nosić je spięte, co mi się bardzo rzadko zdarza przy krótszej fryzurze. Z tego powodu doszłam do wniosku, że nie ma sensu już dłużej się męczyć. 


Raz na jakiś czas coś mi strzela do głowy i zapuszczam dłuższe włosy, żeby kolejny raz przekonać się że dla moich włosów jest to zgubne. Stają się cieńsze na końcach i wyglądają jakbym miała ich mniej. Dlatego tym razem z fryzjerką doszłyśmy do wniosku, że nie będziemy bardzo cieniować, tylko postawimy na dosyć proste cięcie. Dzięki temu moja fryzura wydaje się bujniejsza, a włosy sprawiają wrażenie grubszych. Na zdjęciach są świeżo po cięciu, więc nie byłam ich w stanie dokładnie wyprostować, żeby było to dobrze widać. Mimo wszystko z takimi czuję się lepiej i już nie zgrzytam zębami podczas ich układania. 


Dlaczego o tym piszę? Żeby na zawsze sobie wyryć w pamięci, że źle się czuję z długimi włosami i źle z takimi wyglądam. W chwilach zwątpienia będę zaglądać do tego posta i przekonywać siebie samą, że decyzja o radykalnym cięciu jest bardzo dobrym pomysłem. A jak jest z Wami? Kusi Was zapuszczanie albo skracanie, czy zawsze trzymacie się bezpiecznej długości? 

15.04.2013

Wypiekańce / MAKE UP ACADEMY Pink Sorbet

Z brytyjską marką Makeup Academy polubiłam się dzięki pojedynczym cieniom. Są dobrze napigmentowane, odpowiednio perłowe, nie osypują się i są tanie jak barszcz, bo z tego co pamiętam sztuka kosztuje funta. Z tego powodu postanowiłam skusić się na inne cienie z MUA i padło na wypiekane trio w odcieniu Pink Sorbet. 


Są to pierwsze tego typu cienie w mojej toaletce, mimo tego że mam słabość do tych wystających kopułek. Zawsze niezmiernie mi się podobały, ale jakoś nie mogłam się zdecydować na zakup. Bardzo podobne ma w swojej ofercie marka Bourjois. Z resztą kto wie, czy właśnie MUA na niej się nie wzorowało, bo słynie z robienia tańszych odpowiedników (jak np było z paletką Urban Decay Naked 2). 

guziczek :)
Paletka kosztuje 2,5 funta i jak na tę cenę przystało wykonana jest z lekkiego plastiku. Ma guziczek do otwierania wieczka, jest też pacynka w zestawie, natomiast brakuje lusterka. Całość mieści się w dłoni, a pojedynczy cień jest wielkości kciuka (szukałam info o gramaturze, ale producent nie raczył zamieścić takiej informacji).


Cienie są bardzo perłowe, co przyćmiewa ich kolor. Pigmentacja jest średnia, więc widać tylko błysk. Z tego powodu na całej powiece lubię używać brązu, który rozcieram różem nad załamaniem. Najjaśniejszy cień to typowy rozświetlacz, który wspaniale podkreśla łuk brwiowy, wewnętrzny kącik oka, a także bardzo dobrze sprawdza się na kościach policzkowych. Ogólnie lubią się pylić, ale nie przeszkadza to w makijażu, za to paletka wygląda już nieestetycznie. 


 Bardzo lubię ich używać kiedy jestem zmęczona, bo wykonany nimi makijaż pięknie rozświetla całą twarz. Od razu cera staje się bardziej promienna i nie wygląda na taką zszarzałą. Wystarczy jeszcze brązowa kreska linerem i makijaż oka gotowy. Na temat trwałości się nie wypowiem, ponieważ zawsze używam bazy pod cienie. 


Przyznaję, że jestem z nich bardzo zadowolona. Lubię tego typu perłowe wykończenie i już zacieram rączki na trio w fioletach, czyli paletkę Passion. Wiem, że marka nie jest u nas dostępna, ale mają sklep internetowy, więc możecie zajrzeć. 
 Lubicie wypiekane cienie? Dajcie znać jeśli znacie dobry, polski odpowiednik ;)

14.04.2013

Kolejna klapa / YVES ROCHER Teint Creme Confort 100 beige

Miał być hit, a wyszła kolejna klapa. Mowa oczywiście o kremowym podkładzie z krokoszem marki Yves Rocher (Teint Creme Confort), w którym pokładałam wielkie nadzieje. A wszystko zaczęło się od próbki, dzięki której zdecydowałam się na zakup pełnowymiarowego opakowania. To co kryła w sobie mała saszetka, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Podkład stapiał się idealnie z cerą, dobrze krył i szybko wysychał. Był jak druga skóra, więc nie widziałam przeszkód w złożeniu zamówienia. 


Regularna cena to 62 zł za 40 ml produktu, ale skorzystałam z kuponu zniżkowego i zapłaciłam o wiele mniej. Pierwsze co mi się nie spodobało po otrzymaniu kosmetyku to to, że trzeba go zużyć w przeciągu sześciu miesięcy. Według mnie jest to zbyt krótki czas, aby wykorzystać go całkowicie, szczególnie że ma większą pojemność niż przeciętny fluid (30ml). Drugim minusem jest fikuśny słoiczek. Z jednej strony cieszy oko, jest oryginalny i jest miłą odmianą od tradycyjnych buteleczek. Z drugiej strony nastręcza problemów przy wydobywaniu, kiedy podkład się kończy.  Natomiast podoba mi się, że zakrętka zawsze dokręca się na równo ze słoiczkiem, dzięki czemu opakowanie wygląda za każdym razem dobrze.


Konsystencja jest lekka, kremowa, ale nie przelewa się między palcami. Dobrze rozprowadza się na skórze przy użyciu palców, pędzla czy jajka BB. Najczęściej sięgam jednak po pędzel Real Techniques Face Expert, ponieważ najłatwiej sięga się nim w głąb słoiczka. Mój odcień to 100 Teint Tres Clair, czyli najjaśniejszy beżowy. Tutaj zrobiłam błąd, ponieważ powinnam była kupić 100 Rose. [Dla tych co nie są obeznani z kolorówką Yves Rocher, pragnę nadmienić że marka ma zawsze podkłady w odcieniu beżowym i różowym, co pozwala dobrać kosmetyk do chłodnej lub ciepłej tonacji.] 

Przed roztarciem
Po roztarciu
Przez to, że dla siebie wybrałam zły odcień nie mogłam nim stopniować krycia na twarzy. Z tego powodu zaliczę go do średniaków. Ujednolica cerę i zakrywa lekkie przebarwienia, ale dla większych zaczerwienień wymagany jest korektor. Stapia się ze skórą bardzo dobrze, chociaż na mojej w większej ilości były widoczne żółte tony. Podkreśla suchości i wszelakiego rodzaju niedoskonałości, także przy gorszym stanie skóry trzeba sięgnąć po bazę. 




Wykończenie jakie pozostawia na skórze nie jest matowe, ani rozświetlające. Widać, że trochę się świeci, bo jest dodatkowo nawilżona przez podkład (świetnie sprawdzi się u sucharków). Wymaga przez to przypudrowania, a w przeciągu dnia trzeba nanosić poprawki. Nie dość że wzmaga wydzielanie sebum w strefie T, to dodatkowo ściera się ( zostaje na każdej słuchawce telefonicznej zamiast na twarzy). Kolejnym minusem jest zapach. Bardzo wyczuwalny i intensywny na tyle, że przechodzi na pędzel podczas regularnego stosowania. Nie jestem zwolenniczką aromatyzowania tego typu kosmetyków, więc dla mnie jest to uciążliwe. Chociaż sam zapach jest przyjemny i całkiem luksusowy, gdybym tylko nie musiała go czuć na twarzy. 

Mimo tego, że wybrałam dla siebie zły odcień, nie sięgnę po niego ponownie. Gdyby był taki sam jak z próbki, to na pewno stałby się moim hiciorem, a tak pozostało rozczarowanie. Przypuszczam  że w międzyczasie zmienili formułę, bo innego wytłumaczenia nie widzę. Pozostaje mi szukać dalej idealnego podkładu. Może Wy mi polecicie swojego faworyta?

13.04.2013

Nowa torebka :) / ORSAY

Przyszedł nowy sezon, więc pora na nową torebkę! Przyznaję się, że zaraz po kosmetykach jest to mój drugi nałóg. Po prostu muszę mieć nową, która zaspokaja moje potrzeby estetyczne oraz funkcjonalne. Pierwsze podejście już było i zamówiłam torebkę z Parfois o czym pisałam na Facebooku. O ile na stronie internetowej prezentowała się idealnie, to w rzeczywistości mocno mnie rozczarowała. Przede wszystkim jakością wykonania, materiałem oraz sztywnym dnem, które dyskwalifikowało ją w noszeniu na ramieniu. Oddałam ją do sklepu i szukałam dalej. Ostatnio często buszowałam po sklepach w poszukiwaniu kreacji na wesele i dzięki temu wypatrzyłam idealną! 


Ten model od razu przykuł moje oko i już z alejki dojrzałam go w głębi butiku Orsay. Klasyczny, elegancki, porządnie wykonany, z wieloma przegródkami, do noszenia na przedramieniu lub z długim paskiem na ramieniu. Taki większy kuferek, który swobodnie pomieści A4.  Niestety kolory mi nie pasowały, ponieważ stacjonarnie dostępne były tylko koralowe, żółte neonowe, czarne lub szare. Z pomocą przyszedł mi sklep internetowy, gdzie nie tylko znalazłam torebkę w pięknym zielonym kolorze, ale dodatkowo za pół ceny. Musiała być moja!


Na temat samej obsługi i organizacji sklepu wysyłkowego muszę przyznać szóstkę z plusem. Jeszcze tego samego dnia paczka została nadana kurierem. Dotarła do mnie dzień później aż z Niemiec, więc uznaję to za ekspres. Była dobrze zapakowana w duży karton, a w środku znalazłam wszystkie potrzebne formularze (także te do dokonania zwrotu), kartę klubową oraz żelki na osłodę :) 
Przy okazji przepakowywania postanowiłam pokazać Wam co noszę ze sobą na co dzień: 


Zawsze muszę mieć przy sobie czytnik ebooków Kindle, telefon HTC HD2 oraz odpowiednie kabelki i pendrive. Dodatkowo noszę mnóstwo kuponów na zakupy (o których Was informuję na Facebooku, więc warto polubić ;), klucze, portfel (rozglądam się już za nowym) oraz kilka kobiecych niezbędników. Zawsze mam ze sobą wkrętak, bo nigdy nie wiadomo kiedy będzie potrzebny. Poza tym pomadki, bibułki matujące, masełko do skórek i szczotka. Wszystko co mi niezbędne i jeszcze więcej ;) 


Sklep szczerze Wam polecam, tak samo torebki z Orsay. Mam od nich jeszcze jedną i wiernie służy mi do dzisiaj, a przeszła niezły wycisk podczas studiów (też jest zielona). 
Dajcie znać czy miałyście do czynienia z marką i co o niej sądzicie :) Lubicie kolorowe torebki czy stawiacie na klasyczne kolory?

12.04.2013

Piaseczek / p2 Sand style polish 060 STRICT

Wykończenie piaskowego lakieru spodobało mi się od pierwszego wejrzenia i od razu zapałałam chęcią posiadania. Wiele topowych marek ma je już w swojej ofercie, jednak czekałam na coś tańszego. Kiedy zobaczyłam co proponuje niemiecka marka p2, od razu zamówiłam na Allegro trzy interesujące mnie lakiery. 


Najbardziej moją uwagę przykuł Strict o numerze 060. Oczarował mnie mnogością drobinek, mniejszych i większych, a wiecie że przyciągają mnie jak magnes. Kolor także jest interesujący, czyli połączenie srebra, fioletu i szarości. Mam nawet bardzo podobny perłowy cień z Inglota o numerze 420 . Jeżeli go macie, to już wiecie jak wygląda Strict.


Jakość jest naprawdę w porządku. Dobrze się rozprowadza i kryje już po jednej warstwie, co widać na zdjęciach. Można dodać drugą, ale uznałam że jedna w zupełności mnie zadowala. Trzyma się bardzo dobrze, ale z reguły tak bywa z lakierami zawierającymi brokat. Po dwóch dniach zaczął mi się ścierać na końcówkach, ale obwiniam o to mój intensywnie spędzony czas w pracy. W każdym razie miał prawo, ponieważ tym razem nie użyłam żadnego topa, sam wysechł całkiem szybko. To co może w nim przeszkadzać to chropowata powierzchnia. Nie zaczepia się o nic, ale wiem że części z Was to przeszkadza, więc wspominam tak na wszelki wypadek. Wiadomo, że warstwa lakieru bezbarwnego na pewno ten niemiły efekt zniweluje, pozostawiając gładką płytkę.
Co do samego wykończenia, to jest niesamowite. Takie jakby matowe, ale jednak błyszczące, bo z brokatem. Bardzo mi się podoba i ubolewam, że zdjęcia nie oddają całej magii. Aparat chwyta detale, wyostrzając nierówności i każde drobniejsze migoczące ziarnko. Dlatego trzeba to zobaczyć na żywo! Jeżeli macie do niego mieszane uczucia, to niepotrzebnie, bo w rzeczywistości prezentuje się naprawdę efektownie.


Strict łączy w sobie wszystko to co mi się podoba, czyli kolor, jakość oraz migoty. Dodatkowo w niskiej cenie! Zapraszam też na mojego wcześniejszego posta z linkiem jak wykonać coś podobnego przy użyciu  sypkiego brokatu [KLIK].  I jak Wam się podoba piaseczek? 

10.04.2013

Usta w odcieniu mauve / NYX Lipliner Pencil #831, Girls Round Lip Gloss #06

Kolor mauve można określić jako fiołkoworóżowy. Jest jednym z moich ulubionych odcieni i noszę go bardzo często. Zawsze sięgam po kosmetyki nazwane tym kolorem, chociaż często go nie odwzorowują. Tak było też w przypadku kredki do ust 831 Mauve marki NYX.  


Szerszą recenzję napisałam już wcześniej TUTAJ, natomiast sam odcień nie ma w sobie ani krzty fioletu. Jest to typowy róż złamany brązem. Już inaczej jest z błyszczykiem NYX z serii Girls Round Lip Gloss w odcieniu 06 Mauve. W tym przypadku całkowicie oddaje barwę i jak najbardziej ma fioletowe tony. Czegoś takiego szukałam długo!


Niestety ciężko  uchwycić tę fioletowość, więc musice mi wierzyć na słowo :) Ogólnie bardzo lubię tę serię błyszczyków, bo stosunkowo długo się trzymają, mają dobrą konsystencję (niezbyt kleistą, niezbyt wodnistą) oraz dają naturalne i kryjące wykończenie. Sam na ustach prezentuje się tak:


Sama kredka:


I w połączeniu, czyli najpierw kredka później błyszczyk:


Dzięki bazie w postaci kredki, makijaż ust trzyma się dłużej i jest bardziej nasycony. Ostatnio polubiłam ten duet i świetnie sprawdza się przy codziennym makijażu. 
Miałyście już jakieś mazidło z NYXa? Jestem ciekawa Waszej opinii :)

8.04.2013

Dzieje się! / KUPONY TWÓJ STYL

Pewnie zauważyliście, że w tym miesiącu trochę rzadziej udzielam się w blogosferze. Otóż "real" zaprząta mi głowę całkowicie. Dzieję się nie tylko w pracy, ale także w gronie rodzinnym, oczywiście w pozytywnym znaczeniu :) Miniony weekend spędziłam na ganianiu za kiecką na ślub mojego brata. Pomogły mi w tym kupony z "Twojego Stylu". 


Interesowało mnie mnóstwo marek i wycięłam ich naprawdę sporo. Bardzo fajne były też promocje na kosmetyki, ale uwierzcie że nie miałam nawet czasu z nich skorzystać! Na pierwszym planie były poszukiwania sukienki i to one nie pozwoliły mi pobuszować w drogeriach. Mam nadzieję, że "Twój Styl" jeszcze powtórzy tego typu akcję, bo marki biorące udział podobały mi się bardziej niż te z JOYa. Stroju na wesele ostatecznie nie znalazłam, ale przywędrowałam do domu oczywiście z czymś innym ;) W sumie udało mi się wykorzystać jeden kupon w F&F, dzięki czemu kupując skórzaną kurtkę (fake) oraz koszulę zaoszczędziłam 40 zł. W C&A zapłaciłam pełną cenę, bo sklep nie brał udziału w akcji, ale nie mogłam przejść obojętnie obok tej granatowo-fioletowej koszuli. 


Ponieważ poszukiwania trwają dalej będę miała trudności z regularnością wpisów, ale mam nadzieję że wszystko szybko wróci do normy. Na dodatek potrzebuję jeszcze nowej torebki i marynarki. Na pewno rozumiecie doskonale mój problem ;) Na sklepowych wieszakach tyle tego wisi, że trzeba się nieźle naszukać żeby znaleźć ideał. Życzcie mi powodzenia! 
A tak w ogóle skorzystał ktoś jeszcze z tych kuponów? Jestem ciekawa co udało Wam się upolować :)

5.04.2013

Wszystko o Seche Vite / DRY FAST TOP COAT, SECHE RESTORE

Wiele razy już wspominałam o moim ulubionym topie Seche Vite, ale nie doczekał się jeszcze ode mnie szczegółowej recenzji. W sumie mogłabym napisać jednym słowem: świetny, ale nie tego ode mnie oczekujecie ;) Nie da się ukryć, że bardzo go polubiłam i jest to najlepszy tego typu produkt, jaki miałam w swoim lakierowym kuferku. 


Przede wszystkim cenię go za przyspieszanie wysychania. Wystarczy jedna warstwa, aby każda lakierowa zmora wyschła zupełnie. Dzięki niemu poszły w odstawkę dotychczasowe wysuszacze, a wzorki z pościeli poszły w zapomnienie. Drugą ogromną zaletą jest nabłyszczanie, po Seche Vite każdy lakier piękne lśni i odbija światło. Jednak najistotniejszą kwestią jest przedłużanie trwałości. Wiecie , że nie stronię od tanich lakierów, a z nimi bywa różnie. Ten top pozwolił mi nie martwić się jakością kupowanego lakieru, tylko cieszyć się kolorem. Z nim wszystko trzyma się minimum 3 dni, jednak jak zawsze zdarzają się wyjątki. Czasami szybciej ścierają się końcówki, czasami też robią się odpryski, mimo wszystko  z większością współpracuje bez większych konfliktów. 


Zarzuca mu się, że wysusza skórki. Przy swoich tego nie zauważyłam, ale może to wynikać z faktu, że regularnie je nawilżam. Niektórzy też narzekają, że obkurcza lakier. Może i tak jest, mi się jeszcze na szczęście to nie przytrafiło. Natomiast poważnym minusem jest jego gęstnienie. W połowie buteleczki Seche Vite ciągnie się jak guma. Teraz żałuję, że dopuściłam do takiego stanu, bo nawet cała pipeta Restore nie przywróciła mu dawnej świetności. Najwidoczniej muszę go jeszcze trochę rozcieńczyć, ale nie chciałam przesadzić, aby nie stracił swoich cudownych właściwości. Dlatego polecam Wam kupowanie od razu duetu, czyli topa i rozcieńczalnika, który świetnie sprawdzi się też do zleżałych lakierów. Oba produkty kupiłam na stronie Alphanailstylist.pl podczas obniżki z okazji Dnia Kobiet (takie akcje to ja lubię ;)). 

Z lewej strony stara wersja.
Zapomniałam wspomnieć o jego zapachu. Moje koty chowają się po kątach, kiedy widzą że po niego sięgam. Ma bardzo chemiczny i intensywny zapach, ale warto pocierpieć dla efektu. Wracam do niego cały czas i już kupiłam kolejną buteleczkę. Przy okazji możecie zobaczyć starą i nową, aby nie kupić tej "zleżałej" . Polecam Seche Vite, bo dzięki niemu żaden lakier już niestraszny :) 

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).