Nareszcie miałam okazję wypróbować jedną z kultowych masek firmy Lush, czyli Dark Angels. Udało mi się ją kupić dzięki uprzejmości Karoliny z bloga My Vainty Case, która dzielnie przydźwigała mi ją ze swojej wycieczki do Hiszpanii. Pamiętam jak dziś te chwile niecierpliwego wyczekiwania na przesyłkę oraz pierwsze nieśmiałe próby aplikacji. Było to coś nowego, coś z czym wcześniej się nie spotkałam (przynajmniej nie kojarzę) i coś co zaskoczyło mnie swoim działaniem. Pierwsza ekscytacja oraz zauroczenie niestety dosyć szybko minęły i pojawiło się małe rozczarowanie, a raczej zniechęcenie. Ale zacznijmy od początku...
Określenie maska jednak nie oddaje całego charakteru tego kosmetyku, ponieważ Dark Angels może być stosowana w różnoraki sposób. To od nas zależy czy chcemy wykonać przy jej pomocy szybkie mycie, dokładny peeling czy może zostawić ją na dłużej, żeby wykazała się swoim dobroczynnym działaniem. Jedno jest pewne - co byście nie wybrali będziecie zadowoleni z jej właściwości. Bo musicie wiedzieć, że hicior z Lusha bardzo dobrze oczyszcza skórę przy okazji absorbując sebum. Z tego powodu dedykowany jest do cery tłustej lub mieszanej. Ma postać gęstej czarnej pasty, która przypomina na pierwszy rzut oka ziemię, a jej zapach przywodzi mi na myśl kredę. Pod tym względem nie wypada zachęcająco i jak się pewnie już domyślacie robi dużo bałaganu podczas mycia. Dosłownie! Nie dość że potrafi zachlapać wszystko dookoła, to jeszcze przez zawartość olejków osadza się na umywalce. Tak samo ciężko zmywa się z twarzy i pomimo najszczerszych chęci sama woda w tym przypadku nie jest wystarczająca. Trzeba użyć żelu lub mydła, aby dokładnie ją usunąć. Najprostszym sposobem jest stosowanie maski pod prysznicem, gdzie łatwiej zachować czystość oraz wygodniej zmyć ją ze skóry.
Ze względu na jej konsystencję najlepszym sposobem aplikacji jest oderwania kawałka i roztarcie go w wilgotnych dłoniach, a dopiero później rozprowadzenie na twarzy. Do jednorazowego mycia wystarcza niewielka ilość, taka rozmiarów orzeszka laskowego. Jest silna w działaniu, więc od razu czuje się jej moc. Szczerze mówiąc byłam początkowo zaskoczona, bo do tej pory chyba nie używałam tak mocnego peelingu do twarzy. Bez problemu usuwa martwy naskórek oraz wszelkie zanieczyszczenia. Skóra po jej użyciu jest bardzo dobrze oczyszczona, a jeśli się zapomnę w tym masowaniu, to nawet czerwona. Z tego powodu nie należy z nią przesadzać i używać oszczędnie, co wpływa również na jej znakomitą wydajność. Maska jest ważna przez trzy miesiące od otwarcia i mimo, że kupiłam ją w małym 100 g opakowaniu, to nie udało mi się zużyć całości w terminie. Tutaj muszę nadmienić, że sięgałam po nią dosyć często, zdarzało się że codziennie, a do tego nakładałam ją na twarz oraz dekolt, a mimo to zostało mi jej całkiem sporo. Szkoda mi było ją wyrzucić, dlatego używałam jej w dalszym ciągu, dopóki nie ujrzałam dna. Moja czujność była wzmożona, ale nie wyrządziła mi żadnej krzywdy ;)
Na uwagę zasługuje również prosty oraz naturalny skład. Głównym składnikiem jest głęboko oczyszczające błoto marokańskie Rhasshoul oraz węgiel drzewny, który posiada również właściwości antybakteryjne oraz absorbujące sebum. Czynnikiem ściernym jest czarny cukier, natomiast za dodatkowe nawilżenie, wygładzenie oraz odżywienie skóry odpowiadają olejki: z awokado, z drzewa różanego i sandałowego oraz roślinna gliceryna.
Rhassoul Mud • Cold Pressed Organic Avocado Oil • Glycerine • Powdered Charcoal • Black Sugar • Sodium Lauroyl Sarcosinate • Perfume • Linalool • Sandalwood Oil • Rosewood Oil
Podsumowując maska ma fantastyczny oraz prosty skład, jest skuteczna w działaniu, bo usuwa martwy naskórek, nagromadzone sebum, a także doskonale oczyszcza pory. Jednak jej nie polubiłam! Do szału doprowadza mnie jej konsystencja, zapach oraz fakt, że tak ciężko zmywa się z twarzy, a do tego sporo kosztuje i ma krótki termin przydatności. Następnym razem prędzej wybiorę Angels on Bare Skin, która ma jeszcze jedną cenną zaletę - nie zawiera SLS w składzie.
Ⓥ - Produkt wegański, nietestowany na zwierzętach.
Ze względu na jej konsystencję najlepszym sposobem aplikacji jest oderwania kawałka i roztarcie go w wilgotnych dłoniach, a dopiero później rozprowadzenie na twarzy. Do jednorazowego mycia wystarcza niewielka ilość, taka rozmiarów orzeszka laskowego. Jest silna w działaniu, więc od razu czuje się jej moc. Szczerze mówiąc byłam początkowo zaskoczona, bo do tej pory chyba nie używałam tak mocnego peelingu do twarzy. Bez problemu usuwa martwy naskórek oraz wszelkie zanieczyszczenia. Skóra po jej użyciu jest bardzo dobrze oczyszczona, a jeśli się zapomnę w tym masowaniu, to nawet czerwona. Z tego powodu nie należy z nią przesadzać i używać oszczędnie, co wpływa również na jej znakomitą wydajność. Maska jest ważna przez trzy miesiące od otwarcia i mimo, że kupiłam ją w małym 100 g opakowaniu, to nie udało mi się zużyć całości w terminie. Tutaj muszę nadmienić, że sięgałam po nią dosyć często, zdarzało się że codziennie, a do tego nakładałam ją na twarz oraz dekolt, a mimo to zostało mi jej całkiem sporo. Szkoda mi było ją wyrzucić, dlatego używałam jej w dalszym ciągu, dopóki nie ujrzałam dna. Moja czujność była wzmożona, ale nie wyrządziła mi żadnej krzywdy ;)
Na uwagę zasługuje również prosty oraz naturalny skład. Głównym składnikiem jest głęboko oczyszczające błoto marokańskie Rhasshoul oraz węgiel drzewny, który posiada również właściwości antybakteryjne oraz absorbujące sebum. Czynnikiem ściernym jest czarny cukier, natomiast za dodatkowe nawilżenie, wygładzenie oraz odżywienie skóry odpowiadają olejki: z awokado, z drzewa różanego i sandałowego oraz roślinna gliceryna.
Rhassoul Mud • Cold Pressed Organic Avocado Oil • Glycerine • Powdered Charcoal • Black Sugar • Sodium Lauroyl Sarcosinate • Perfume • Linalool • Sandalwood Oil • Rosewood Oil
Podsumowując maska ma fantastyczny oraz prosty skład, jest skuteczna w działaniu, bo usuwa martwy naskórek, nagromadzone sebum, a także doskonale oczyszcza pory. Jednak jej nie polubiłam! Do szału doprowadza mnie jej konsystencja, zapach oraz fakt, że tak ciężko zmywa się z twarzy, a do tego sporo kosztuje i ma krótki termin przydatności. Następnym razem prędzej wybiorę Angels on Bare Skin, która ma jeszcze jedną cenną zaletę - nie zawiera SLS w składzie.
Ⓥ - Produkt wegański, nietestowany na zwierzętach.
Chyba większość czyścików czy maseczek Lush ma takie nietypowe konsystencje. Bywało tak, ze kompletnie nie umiałam sobie
OdpowiedzUsuńZ nimi poradzić, gubiłam je w wannie czy umywalce. Dark Angels to produktkultowy, nie miałam go, ciagle obawiam się ze jednak będzie dla mnie za mocny. Może sięgnę po niego z ciekawości, bo Lush teraz tak blisko :)
Jak masz pod nosem, to leć po odlewkę. Jest naprawdę mocny, dlatego używałam niewiele w obawie przed zbyt mocnym oczyszczaniem. U mnie właśnie najlepiej sprawdziło się rozcieranie czyścika w wilgotnych dłoniach, dzięki czemu nic nie spadało i nie kruszyło się podczas aplikacji.
UsuńSkuteczny produkt, który wymaga kilku wyrzeczeń :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie mam dostępu do produktów Lush póki co, ale gdyby tylko była taka sposobność z pewnością sięgnę po ten kultowy już produkt.
Z dostępnością ciężko, ale mam nadzieję że będziesz mieć okazję, żeby coś od nich wypróbować.
UsuńChodzi za mną ten produkt i chyba w końcu się skuszę, żeby sprawdzić nomen omen na własnej skórze :)
OdpowiedzUsuńTeż to zawsze powtarzam - najlepiej sprawdzić na sobie, bo nigdy nie wiadomo czy nie trafi się coś wymarzonego ;)
Usuńpo Twoim opisie zupełnie nie dla mnie. od takich mocnych czyścików trzymamy się z moimi naczynkami z daleka, ale i samo problematyczne stosowanie szybko by mnie zniechęciło...
OdpowiedzUsuńNa pewno nie jest to produkt dla osób z cerą wrażliwą, suchą i naczynkową.
UsuńNajbardziej wkurzający produkt w użytkowaniu jaki miałam!
OdpowiedzUsuńAle za to w działaniu jest niezastąpiony :)
Na Angel on Bare Skin też się skusiłam i szczerze do pięt Dark Angel nie dorasta. Oczywiście konsystencja jest równie zbita co w przypadku DA. Ale swym działaniem nie zachwyca :(
Ja żeby swoje czyściki zużyć kazałam Młodemu też używać, haha (był bardzo zdziwiony, bo zwykle mówię, że moich rzeczy ma nie dotykać) :)
Konsystencja to dla mnie najmniejszy problem. Najbardziej irytowały mnie te czarne zacieki na twarzy, które DA zostawiała. Na początku zmywałam ją wodą, więc kiedy wychodziłam spod prysznica... no cóż, mój facet miał niezłą polewkę.
UsuńHahaha to też jest rozwiązanie! Chociaż spotkałam się jeszcze z informacją, żeby ją najzwyczajniej zamrozić. Szczerze mówiąc wolałabym kupić mniejsze, a przy okazji również tańsze opakowanie, niż trzymać ją w lodówce ;) Powinni o tym pomyśleć.
Wygląda świetnie :P, ale chyba była by za mocna na moją skórę. Zauważyłam ze nie bardzo się lubi z produktami z węglem. Mój Oatfix też miał 3 miesiące i miał lecieć do kosza ale przetrzymałam go kolejny miesiąc i jakoś dawał rade :D.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc DA po tych trzech miesiącach jedynie stała się bardziej sucha, ale w dalszym ciągu po rozprowadzeniu w wilgotnych dłoniach dawała radę. Nie odczułam żadnej różnicy ;)
UsuńUwielbiam Lush :( Miałam kiedyś i u mnie świetnie się sprawdził... Tylko czemu w Polsce nie ma Lush..
OdpowiedzUsuńTeż nad tym ubolewam! Wolałabym wszystko powąchać oraz obejrzeć osobiście przed zakupem.
UsuńMiałam kilka razy, mój chłopak uwielbia tą pastę :) Nie ma co się przejmować terminem, też nie mogłam jej zużyć, ale nawet kilka miesięcy po nie było żadnych problemów ;)
OdpowiedzUsuńDowiedziałam się, że można ją mrozić, więc jest to również jakieś rozwiązanie.
UsuńMiałam kiedyś próbkę ze sklepu i tak samo denerwowało mnie to brudzenie wszystkiego dookoła! Za to uwielbiałam maskę Mask of Magnaminty!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zawiera miód, bo chętnie wypróbowałabym ją z Twojego polecenia.
UsuńChyba należę do mniejszości, która potrafi przejść obojętnie obok sklepu Lusha ;) Nie znam tej maseczki i dla mnie byłaby ona pewnie zbyt mocna. Ewentualnie Angels on Bare Skin to mogłaby byc ciekawa propozycja dla mnie. Może kiedyś złapię bakcyla i pokocham Lusha. Na dzień dzisiejszy nie kusi mnie ;)
OdpowiedzUsuńMnie też nie kusił i w zasadzie w dalszym ciągu nie czuję jakiegoś wielkiego zainteresowania. Jest to jest, nie ma to nie ma, nie robi mi różnicy. Mimo wszystko bardzo podoba mi się ich filozofia, dlatego miałam ochotę coś od nich wypróbować.
UsuńMam nadzieję,że i mi będzie kiedyś dane jej spróbować:)
OdpowiedzUsuńTego Ci życzę :)
Usuńoj tak! Dark Angels to chyba jedyny produkt Lusha, który bym nie poleciła :) straaaszny balagan robi się podczas jego uzywania....
OdpowiedzUsuńMasakra! Domyślałam się, że łatwo nie będzie, ale nie sądziłam że do tego stopnia ;)
UsuńNigdy nie miałam, wiele dobrego o firmie słyszałam, ale SLSów się tu nie spodziewałam :/
OdpowiedzUsuńAkurat nie wszystkie kosmetyki mają naturalne ;) Jak widać doby PR to podstawa, bo większość osób uważa, że mają w ofercie same dobre składy. Mi akurat to nie przeszkadza, chociaż staram się wybierać kosmetyki naturalne.
Usuń