31.05.2013

REVLON Just Bitten Kissable Balm Stain 005 Crush Beguin

Dawno temu w Hebe kupiłam sobie pomadkę Just Bitten Kissable Balm Stain marki Revlon. Był na nie straszny szał i kiedy dotarłam do drogerii po pracy został już tylko jeden odcień - 005 Crush Beguin. Miałam dylemat czy brać, ale że cały dzień o niej myślałam, to nie mogłam odejść z pustymi rękami. I tak stałam się posiadaczką grubej, wysuwanej kredki do ust :) 


Kolor w sumie przypadł mi do gustu. Pasuje mi idealnie mimo, że mam jasną karnację. Można ją stopniować i za każdym razem daje trochę inny kolor. Wiem, dziwnie to brzmi, ale kiedy nakładam ją w dużej ilości otrzymuję kolor wina, trochę wpadający już w brąz.  Wklepując ją delikatnie w wargi wychodzi mi jasna wiśnia lub ciemniejsza malina. Dzięki temu usta wyglądają kusząco, ale nienachalnie. Podoba mi się też efekt, który pozostawia- miękki i lekko mokry. Ma w sobie jakieś drobinki, jednak nie są widoczne, dają tylko przyjemne dla oka rozświetlenie. Według mnie wymaga konturówki, tylko nie mam żadnej pasującej, więc zdjęcia są bez. 


Przy malowaniu delikatnie sunie, ale nierównomiernie koloryzuje. Nawet na swatchu widać jakieś nierówności, więc na ustach to się potęguje. Oczywiście wszystko można poprawić pędzelkiem lub nałożyć kilka warstw i odcisnąć w chusteczkę, ale nie tego się spodziewałam. Za to utrzymuje się całkiem długo, co jest wynikiem koloryzowania ust. Kolor trochę się wżera i nawet po zniknięciu malowanej warstwy, mój naturalny odcień jest ciemniejszy. 


Nie podoba mi się jej miętowy zapach. Nie sądziłam że będę odczuwała aż taki dyskomfort. Dla mnie nie jest to ta przyjemna mięta z gum do żucia czy herbaty. Odczuwam to jako lekko ziemistą woń i cieszę się, że tak nie smakuje. Jeżeli chodzi o pielęgnację, to nie zauważyłam jakiegoś pozytywnego wpływu, ale też nie wysusza zbytnio ust.


Muszę Wam wyznać, że jestem średnio zadowolona. Z jednej strony fajnie mieć coś takiego w torebce, bo ma solidne opakowanie, fajny kolor i nie wymaga temperówki. Pozostałe cechy kredki już nie są takie wspaniałe, żebym miała wydać kolejne 30-40zł na inny kolor. Jeszcze nie wiem czy ta u mnie zostanie, bo cały czas zastanawiam się nad nowymi z Astor, Inglota lub Clinique. Wybór spory...
Tymczasem napiszcie co o sądzicie o tych pomadkach i czy warto kupić te nad którymi się zastanawiam? 

30.05.2013

Luksusowo i orientalnie / YVES ROCHER Peeling Tradition de Hammam

Jak przystało na wolny dzień, postanowiłam zrobić sobie domowe spa. W trakcie uświadomiłam sobie, że nie pisałam Wam jeszcze nic na temat obecnego kosmetyku, który praktycznie mi się kończy. Tak więc w tej notce będzie o drogocennym, orientalnym peelingu do ciała z glinką marokańską marki Yves Rocher. 


Najpierw był zapach, a poznałam go dzięki maseczce do twarzy i włosów z tej samej serii Tradition de Hammam. Pozwolę sobie wtrącić kilka słów na jej temat, bo skoro od niej się zaczęło, to wręcz wypada. Był to całkiem przyjemny kosmetyk, nawet trafił do moich ulubieńców. Jednak po zużyciu tubki nigdy więcej jej nie kupiłam. Dlaczego? Cała ta seria jest dosyć droga, maseczka kosztuje około 50 zł i gdybym zauważyła jakieś cudowne działanie, pewnie zagościłaby w mojej pielęgnacji na stałe. A tak, kiedy zachwyty minęły okazało się, że nie tylko nie ma dobroczynnych właściwości, a wręcz odwrotnie- podrażnia moją skórę. Na włosy jej nie nakładam, więc nawet nie wiem jak sprawdziłaby się w tej kwestii. Cena i średnie działanie nie skusiły mnie do ponownego zakupu. Jednak ten zapach- ciepły, orientalny, otulający, a przy tym pobudzający zmysły nie pozwolił o sobie zapomnieć. 


W ten sposób trafił do mnie peeling, który nota bene też do najtańszych nie należy, bo za 150 ml Yves Rocher zażyczyło sobie prawie 70 zł. Bądźcie spokojni, na pewno tyle za niego nie zapłaciłam ;) Marka jest znana z wielu ciekawych promocji, a ja często poluję na te 50%, więc więcej jak połowę wymienionej ceny za niego nie zapłaciłam. Dla niektórych wciąż będzie to dużo, całkowicie rozumiem, ale pewnie wiecie też jak to jest kiedy ma się obsesję na punkcie zapachu.


Co otrzymujemy? Plastikowe opakowanie z metalizowaną nakrętką, w ładnym kartoniku. Oczywiście liczy się wnętrze :) A tam oprócz gliceryny na drugim miejscu w składzie, znajdzie się też troszkę oleju arganowego, glinka marokańska, puder z pestek moreli i łupin orzechów z drzewa arganowego, które służą za zdzieraki oraz kapka wody różanej. Całość przypomina budyń z dodatkiem drobinek peelingujących.


Mimo lejącej konsystencji dobrze rozprowadza się na skórze. Jeszcze lepiej oczyszcza, świetnie drapie i zmiękcza skórę. Po masażu czuć niesamowity komfort i uczucie miękkości, ale bez tej lepkiej warstwy, która pozostaje po drogeryjnych peelingach. Po prostu skóra jest aksamitna i nawilżona na tyle, że nie odczuwam już potrzeby dodatkowego smarowania się olejkiem czy balsamem. Zamiast tego muszę spłukać piasek z wanny, bo po kąpieli jest go mnóstwo. 


Moja opinia na temat działania jest bardzo pozytywna. Kuleje niestety wydajność, bo opakowanie wystarcza na pięć hojnych zabiegów. Oczywiście można go dozować w mniejszej ilości, ale efekt będzie słabszy. Z kosmetykiem za 70 zł i z takim działaniem czuję się naprawdę luksusowo po kąpieli.  Poprawia nastrój po kiepskim dniu, kiedy naprawdę potrzebuję relaksu lub wyciszenia tak jak dzisiaj. Na pewno będę do niego wracać, bo ten zapach uzależnia ( na tyle, że obecnie obwąchuję swoją rękę :) 
Miałyście coś z tej serii? Czy podzielacie mój zachwyt?

29.05.2013

Kolory tęczy - TAG / ISANA, REAL TECHNIQUES, HIMALAYA, RIMMEL, LIERAC, MAX FACTOR,

Na zagranicznym You Tubie krąży TAG Colours of the Rainbow. Spodobał mi się na tyle, że chcę go zainicjować też w blogosferze. 
Na czym polega? Do każdego koloru tęczy, należy znaleźć kosmetyczny odpowiednik, który polecamy. Może to być kolor samego produktu albo opakowania, to zależy od Was. Stworzyłam też baner, więc miło mi będzie jeżeli z niego skorzystacie :) Wybrałam następujące kosmetyki:

  • CZERWONY- Pianka do włosów Isana- nie spodziewałam się po tym kosmetyku tak dobrej jakości. Nie skleja włosów, ma bardzo lekką formę, ale przy tym świetnie utrwala fryzurę. Nie używam pianek często, więc dobrze że można ją kupić w mniejszej formie. Cena też jest bardzo przystępna, więc polecam spróbować. 

  • POMARAŃCZOWY- Pędzel Expert Face Brush Real Techniques- jak sama nazwa wskazuje jest to ekspert jeżeli chodzi o makijaż twarzy. Można go używać w zasadzie do każdego produktu typu róż, brązer, fluid, puder itd. Ja preferuję nakładać nim podkład, bo dobrze go rozprowadza. Jest delikatny, ale jednocześnie bardzo zbity, więc nie wchłania kosmetyku, za to równomiernie rozciera. Nie ma też problemu z domyciem oleistych pozostałości, więc jest idealny do codziennego użytku, jak i mycia. 




  • ŻÓŁTY- Peeling morelowy delikatnie złuszczający do cery wrażliwej Himalaya - nie dajcie się zwieść opisowi producenta. Zdecydowanie nie jest łagodnym zdzierakiem. Dzięki zawartość proszku z nasion moreli, jest bardzo drobnoziarnisty i ostry. Do tego stopnia, że raz przez nieuwagę podrapałam się nim na twarzy. Jednak świetnie oczyszcza cerę i nie zawiera składników, które mi szkodzą, czyli gliceryny oraz oleju mineralnego. Plasuje się na pierwszym miejscu w moim rankingu, przebił dotychczasowych ulubieńców, czyli morelowy peeling z Yves Rocher i St. Ives ;)

  • ZIELONY - Lakier do paznokci L.A. Colors w odcieniu Atomic- po prostu uwielbiam! Jakością nie powala, ale ten kolor jest po prostu przepiękny. Niestety ciężko go uchwycić, bo jest to bardzo żywa zieleń, złamana odrobiną błękitu. Na letni okres idealny! 

  • NIEBIESKI- Nawilżające kapsułki Rival de Loop- nie przypuszczałam, że tak tani, ogólnodostępny i niepozorny produkt potrafi tak dobrze nawilżyć. Niebieskie rybki kryją w sobie oleistą ciecz, która na mojej skórze czyni cuda i do tego w bardzo szybkim tempie. Już nie raz uratowały mnie po wpadce z jakimś żernym kosmetykiem, przesuszem czy podrażnieniem. Zawsze mam minimum jedno opakowanie w szufladzie toaletki :) 

  • INDYGO - Kredka do oczu Max Factor 090 Natural Glaze- nie trzyma się na mojej linii wodnej zbyt długo, ale doceniam ją za miękką, kredową konsystencję oraz kolor. To on gra tu główną rolę, bo jest po prostu idealny. Nie jest tak intensywny jak biały, ale naturalny i całkiem widoczny. Robi swoje, czyli ładnie "otwiera oko". 

  • FIOLET- Tusz do rzęs Rimmel Sexy Curves 01 Black- kolejny raz przekonałam się, że to jest  mój czempion wśród tuszy. Spełnia wszystkie moje wymogi: podkręca, ładnie rozczesuje, nie skleja, nie pozostawia grudek czy efektu "owadzich nóżek", nie kruszy się, nie rozmazuje, nie odbija, nie spływa, nadaje rzęsom intensywny kolor. Nie widzę wad i zużywam już kolejne opakowanie. 

  • RÓŻOWY- Lierac Hydra- Chrono krem- żel nawilżający do każdego typu skóry- Może nie jest to wybitny kosmetyk, ale bardzo dobrze sprawdził się jako poranny nawilżacz. Ma konsystencję lekkiego żelu (istnieje też kremowy odpowiednik), który momentalnie się wchłania do matu. Używałam na nim kilku różnych podkładów i z każdym ładnie współpracował. Drogi, ale po zużyciu miniaturki, na pewno sięgnę po pełnowymiarowe opakowanie.

  • MULTI-KOLOR - Chusteczki Alouette z Rossmanna- Tanie, miękkie i wytrzymałe, do tego w pięknym opakowaniu. Jak widzicie mój kubek z Tesco idealnie do nich pasuje, a ja lubię taką konsekwencję kolorystyczną ;) 

Jakie są Wasze kolorystyczne typy?

28.05.2013

Wstępne oczyszczanie / DERMALOGICA Precleanse

Jeszcze nie tak dawno do demakijażu wystarczały mi dwa produkty, czyli coś do oczu oraz żel do twarzy. Wszystko zmieniło się za sprawą kosmetyku Precleanse marki Dermalogica, który zrewolucjonizował mój proces oczyszczania.


Służy do wstępnego zmycia makijażu, czyli dopiero przygotowuje cerę do dogłębnego oczyszczenia. Ma postać olejku o lekkim, cytrusowym zapachu. Dzięki takiej formule bez problemu rozpuszcza cały makijaż z twarzy. 
Jak ja go stosuję? Wylewam trochę na suche dłonie (tak około pół łyżeczki w zupełności wystarcza)  i rozcieram na całej twarzy. Cały proces jest naprawdę przyjemny, kosmetyk dobrze się rozprowadza i nie ma przy tym tępego czy ciężkiego uczucia. W żaden sposób też nie podrażnia skóry czy oczu, więc zawsze przecieram je bezpośrednio. Bez problemu zmywa makijaż wodoodporny, jednak ja wolę zmyć go wcześniej płynem dwufazowym. Ale to tylko dlatego, że Dermalogica jest dla mnie zbyt drogocenna, żeby ją tak hojnie zużywać ;)


Po lekkim masażu twarzy (instrukcja dołączona do opakowania) zwilżam dłonie wodą i jeszcze raz wykonuję proces zmywania, po czym już całą twarz spłukuję wodą. I to w zupełności wystarcza, żeby pozbyć się kolorówki. Pozostawia  skórę czystą, miękką i bez uczucia ściągnięcia. Wbrew pozorom nie pozostawia tłustej warstwy. Później jeszcze używam żelu do mycia twarzy, aby dogłębnie oczyścić cerę.


Już po pierwszym użyciu czułam różnicę, a po tygodniu wiedziałam że to będzie związek bezterminowy. Daje niesamowity komfort i pewność, że wszelkie nieczystości z całego dnia zostały usunięte. Cera staje się bardziej promienna, zadbana i czysta. Ilość zaskórników nieznacznie się zmniejszyła, nie pojawił się też  żaden nowy wyprysk. Co tu dużo gadać, jestem tym produktem pozytywnie zaskoczona.


Rozczarowuje tylko cena, bo za każdy ml produktu trzeba zapłacić złotówkę, czyli 150 ml = 150 zł ;) Teraz już wiecie dlaczego, oczy wolę wcześniej przemyć płynem dwufazowym lub micelem. Mimo wszystko jeżeli nie znajdę tańszego odpowiednika, na pewno będę do niego wracać. 
Znacie tego typu kosmetyki? 

26.05.2013

W dobrej cenie! / ROSSMANN. Rival de Loop, Max Factor, Soraya, Yves Rocher

Odwiedziłam drogerię Rossmann aż trzy razy i skorzystałam z  40-to procentowej zniżki na kolorówkę oraz kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Nie mogłam przejść obojętnie, po prostu zrobiłabym to wbrew swojej naturze ;) Pierwszego dnia poszłam z zamiarem zakupienia podkładu Max Factor 3 in1 Facefinity All Day Flawless. Miałam go na oku już od bardzo dawna, a dzięki zniżce zamiast 60 zł zapłaciłam 35zł. 


Tak samo było z olejkiem regenerującym do twarzy marki Soraya. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, trafił do koszyka. Zamiast 18 zł zapłaciłam 11 i mam nadzieję, że spełni moje oczekiwania. Nie mogło też zabraknąć moich ulubionych płynów do demakijażu oczu z Rival de Loop, które zamiast 5zł kosztowały 3 zł za sztukę. Żal było nie wziąć, szczególnie że są świetnej jakości, o czym wspominałam już w recenzji [KLIK]


Drugiego dnia robiłam zakupy dla innych osób, ale skusiłam się też na dwa drobiazgi dla siebie. Wybrałam  olejek do pielęgnacji ciała dla dzieci Babydream za 5,49. Do tej pory kupowałam z tej firmy oeljek przeznaczony dla kobiet w ciąży, ale jest dwa razy droższy. Mam nadzieję, że ten będzie ciekawym zamiennikiem do pielęgnacji ciała. W końcu zdecydowałam się też  na pomadkę Wibo Eliksir o numerze 3. Ma piękny fuksjowy odcień, który już dawno chciałam wypróbować na swoich ustach. Stwierdziłam, że w tym celu mogę zaryzykować 5,19. Okazało się że trafiłam nie tylko idealnie z kolorem, ale także sama jakość szminko-błyszczyka jest bardzo dobra. Z tego powodu odwiedziłam Rossa po raz trzeci ;)


Dokupiłam jeszcze dwa Eliskiry oraz nareszcie udało mi się trafić kredkę do oczu Max  Factor. Ten kosmetyk to produkt widmo, cały czas wyprzedana ;) Słyszałam o niej wiele dobrego i nie mogłam ominąć takiej okazji, bo zamiast 26 zł kupiłam ją za 16. 
Do mojej kosmetyczki wpadły też miniaturki produktów mojego ulubionego zapachu Yves Rocher, czyli Moment de Bonheur. Będą w sam raz na wyjazdy. 


Moje chciejstwa zakupowe zostały całkowicie zaspokojone i już na pewno na nic się nie skuszę. Nic nie potrzebuję, nic nie potrzebuję... ;) 
Skorzystaliście? 

23.05.2013

Odżywki do włosów ISANA vol. 2 / Rossmann

Wiem, wiem! W poprzednim poście obiecałam sobie, że więcej nie kupię odżywki z tej marki [KLIK]. Jednak jedną mi poleciłyście, a druga to nowość, więc grzechem byłoby nie spróbować ;) Szczególnie, że obie udało mi się trafić w bardzo atrakcyjnych cenach. W ten oto sposób trafiła do mnie półlitrowa Gloss Spulung oraz nawilżająca Feuchtigkeits Spulung w 300ml butelce. 


Nawilżająca (niebieska) jest przeznaczona do włosów suchych i zniszczonych. Moje na szczęście do takich nie należą, więc pewnie z tego powodu byłam z niej zadowolona. Przypuszczam, że przy bardziej wymagających nie dałaby sobie rady. U mnie spisała się całkiem dobrze, włosy nabrały grubości, były  bardziej "mięsiste" i odpowiednio zmiękczone.  Przetestowałam wszystkie odżywki z tej serii obecnie dostępne i ta według mnie jest najlepsza. Nie jakaś wybitna, ale jak na ten przedział cenowy dobra. Miała też przyjemny, nienachalny zapach. Jeżeli chodzi o opakowanie to szczerze go nie cierpię! Doprawdy wydostanie z niego produktu pod sam koniec użytkowania graniczy z cudem. Szczególnie że kosmetyk ma gęstą konsystencję i nie spływa swobodnie, tylko trzeba go nieźle wyciskać. Wolałabym, żeby ta odżywka była zamknięta w miękkiej tubce jak np maski.


Na szczęście tego problemu nie było z Gloss Spulung, czyli tej przeznaczonej do włosów łamliwych i bez połysku. Miała bardzie lejące stężenie, więc nawet z tej półlitrowej butli spływała bez większych problemów. Na tym jej zalety się kończą, ponieważ nie zauważyłam żadnego pozytywnego działania. Niby włosy były po niej trochę bardziej miękkie, ale dalej potrafiły plątać się przy układaniu. Żeby uzyskać odpowiedni efekt musiałam nakładać jej więcej, przez co całość zużyła się w błyskawicznym tempie.  Nie obciążyła włosów i nie przyspieszyła przetłuszczania, więc nie było tak najgorzej. Jednak nie kupię ponownie, bo na to nie zasłużyła ;)


Podsumowując, muszę naprawdę wziąć sobie do serca, aby więcej nie kupować tych odżywek ;) Niby nawilżająca się sprawdziła, jednak pozostałe na jej tle wypadają naprawdę słabo. A Wy co o nich sądzicie? 

21.05.2013

Moja BaByliss! / Recenzja BaByliss 1000 BeLiss Brushing vel 2735e

Do tej pory codziennie męczyłam się z układaniem włosów. Brakowało mi dosłownie trzeciej ręki, bo obie miałam już zajęte przez suszarkę i szczotkę. Było nieporęcznie, niewygodnie, suszarkę trzeba było odłożyć, żeby nawinąć włosy na szczotkę, w ferworze walki coś tam zawsze upadło albo pociągnęło. Jednym słowem: koszmar. Aż końcu oświeciło mnie i kupiłam suszarko-lokówkę ;)


Wybrałam BaByliss 1000 BeLiss Brushing vel 2735e . Od początku wiedziałam, że będzie to model tej marki. Początkowo chciałam wybrać tańszy, jednak w sklepie nie przedstawiał się zbyt dobrze i był uboższy. Ten przede wszystkim posiada cztery końcówki w zestawie, dwie do prostowania oraz dwie  okrągłe do podkręcania. Wszystkie wykonane są z tworzywa i ceramiki, a szczotki z naturalnego włosia (na czym najbardziej mi zależało). Suszarka ma trzy nawiewy: jeden chłodny oraz dwa ciepłe o różnej temperaturze.
To co jeszcze mi się spodobało, ale miało już mniejszy wpływ na decyzję, to futerał, otwierana z tyłu klapka suszarki do wyciągania włosów z wiatraczka oraz obrotowy przewód (nie skręca się).


Dodatkowo największa szczotka kręci się w każdą stronę w zależności od potrzeby. Czyli można stopniować prędkość, a ruchy mogą być lewo lub prawostronne. Nawet nie wiecie jak bardzo jest to poręczne! Jak widzicie na moim zdjęciu z prawej strony, moje włosy się trochę podkręcają, ale nie chcą w tą samą stronę. Dlatego najczęściej używam tych szczotek z włosiem, aby je ujarzmić i nadać im równomierny kształt. Jest to na tyle wygodne, bo szczotka sama kręci i świetnie układa ;)


Dzięki różnym wielkościom szczotek można włosy zakręcać w fale lub podkręcać w miękkie pukle. Przez to że mają naturalne włosie nie ciągną, nie drapią, nie uszkadzają włosów i nie plączą. Jednak po suszeniu gorący powietrzem trzeba je koniecznie zdjąć i postawić w pionie, bo w innym przypadku włosie się odkształci. Można przywrócić mu pierwotny kształt, jednak lepiej zapobiegać i nie odkładać suszarki z założoną końcówką.  Przy pielęgnacji stosuję tę samą metodę co przy szczotkach do rozczesywania [KLIK] i świetnie się to sprawdza.


Przy dłuższych włosach używałam nakładki prostującej, która zdetronizowała moją prostownicę. Przede wszystkim końcówki nie były takie wysmażone i suche, tylko proste i miękkie. Na tej nakładce można ustawić aż 4 stopnie prostowania w zależności od skrętu włosów. Moje są praktycznie proste, więc zawsze używałam pierwszego i spisywał się bardzo dobrze, prostując włosy na całej długości.


Suszarka jest całkiem wysokiej mocy - 1000W, więc można zdjąć nakładki i najpierw podsuszyć mokre włosy. Z nakładkami trwałoby to dłużej (przynajmniej u mnie), więc albo je podsuszam albo czekam aż same podeschną i dopiero wtedy je modeluję.
Początkowo całość wydaje się dosyć ciężka, ale to kwestia przyzwyczajenia. Na pewno jej ciężar odczują osoby używające małych, podróżnych suszarek. Jeżeli używacie dużych, takich jak np z dyfuzorem, to nie odczujecie różnicy.


W sumie zgadzam się z producentem:
Idealne wygładzanie włosów, nadanie im objętości gdy pozbawione są energii, czesanie do wewnątrz lub na zewnątrz, modelowanie grzywki jednym pociągnięciem, uzyskanie efektu spiralnych loków na końcówkach lub podkreślenie naturalnych loków, wszystkie te zabiegi będą teraz łatwiejsze dzięki BeLiss 2735E firmy BaByliss suszy, wygładza i nadaje połysk już po pierwszym przeciągnięciu, jednocześnie chroni naturalną jakość i połysk włosa.


źródło
Jestem całkowicie zadowolona z zakupu i nareszcie poranne układanie włosów jest przyjemnością, a nie mordęgą. Poza tym jest szybciej i poręczniej. A Wy czym układacie włosy i co najważniejsze- jesteście zadowoleni z efektów?


20.05.2013

Bella Vita 754 / ISADORA

Lakier Bella Vita marki Isadora zachwycił mnie swoim kolorem od pierwszego wejrzenia. Bardzo przyjemny pastelowy fiolet, wydał mi się ideałem na lato. Do tego bez żadnych zbędnych drobinek tylko kremowe wykończenie. 


Lakier pochodzi z serii Wonder Nail, czyli ma szybko schnąć i długo się trzymać. Przy takich zapewnieniach top coat wydał mi się zbyteczny, więc pominęłam jego aplikację. Wysechł w pół godziny, na tyle że po dotknięciu palcem nie robił się odcisk. Paznokcie malowałam dwie godziny przed snem i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy rano odkryłam na płytce ślady po pościeli. To ma być "quick dry"? Chyba w  moich snach ;) 


Co do super trwałości to też nie jest kolorowo. Po dwóch dniach lakier ściera się na końcówkach. Jest bardzo podatny na wszelkiego typu zarysowania, więc ubytki po dwóch dniach są całkiem spore.Według mnie nie nadaje się do noszenia solo, bo użycie dobrego top coatu jest po prostu koniecznością. 


Mimo wszystko ma też swoje plusy. Zaraz po kolorze i wykończeniu jest to konsystencja. Dosyć kremowa, nie za gęsta i niezbyt wodnista, po prostu w sam raz. Przy malowaniu nie tworzą się bąbelki czy smugi, wszystko rozkłada się na płytce bardzo równomiernie. Krycie też bardzo dobre, chociaż dla pewności nałożyłam dwie cienkie warstwy, zamiast jednej grubszej. Pędzelek też jest bardzo poręczny i dosyć włochaty. Przypomina mi te z lakierów Essie, bo także jest krótki i szeroki.  Malowanie nim jest bardzo przyjemne i nie nastręcza większych problemów. 


Ponieważ już zaczęłam go porównywać do Essie, to przy nich wypada blado. Cenę i pędzelek mają podobną, jednak jakość jest już nieporównywalna ;) Więcej kolorów z tej serii raczej u mnie nie zagości. 
A jakie są wasza doświadczenia z tą marką? I najważniejsze: co sądzicie o kolorze?

17.05.2013

Bijou / Moja biżuteria

Która z nas nie lubi błyskotek? Co jakiś czas czuję się kuszona przez nowe świecidełka i wierzcie mi, że mogłabym je gromadzić niczym sroka. Część możecie zobaczyć na blogu, w mojej wielkiej lustrzanej szkatułce [KLIK]. Natomiast ostatnio przybyło mi trochę nowości, a to dzięki hurtowni internetowej Katherine. 


Nie jest to moje pierwsze zamówienie z tej strony. Firmę mogę Wam śmiało polecić, bo jest naprawdę rzetelna i jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby czegoś nie dopilnowali. Towar jest dobrze zapakowany, wysyłka całkiem szybka, a o każdym etapie zamówienia jesteśmy informowani drogą mailową. Minusem jest limit kwotowy, ponieważ zakupy muszą opiewać na minimum 100 zł netto. Z tego powodu warto robić zamówienia grupowe. Ceny na stronie są widoczne dopiero po zarejestrowaniu. 


Sprawcą całego zamieszania jest wstążkowy naszyjnik w fioletowych barwach. Chciałam go kupić na Allegro, jednak tam był droższy (około 55zł) i ktoś mi zgarnął sprzed nosa ostatnią sztukę. Cena jest dwa razy wyższa niż na Katherine ;) Identyczne można też kupić na Ebayu, ale już machnęłam ręką. Naszyjnik niezmiernie mi się spodobał i stwierdziłam że będzie dobrze komponował się z casualową stylizacją. Oglądając go na stronie imaginowałam sobie, że będę nosić go z białym topem i granatową marynarką. Czyli na luzie, ale z klasą ;) 


Spodobało mi się połączenie metalu z kolorową wstążką, 
więc zamówiłam różowy naszyjnik oraz neonową bransoletkę. 
Ta druga wygląda po prostu obłędnie na nadgarstku! 


Klasyczny krótki naszyjnik w kolorze zieleni i bieli. 
Pomyślałam, że mogą być ciekawym dodatkiem do codziennego stroju.


Tak samo było z tym naszyjnikiem, chciałam czegoś bardziej neonowego i wyrazistego :) 


I na koniec kolczyki. Sowy zauroczyły mnie totalnie i niezmiernie mi się podobają. Natomiast kółka myślałam, że będą mniejsze ;) Na dodatek te kolce wyglądają bardzo tandetnie i są wykonane z plastiku, więc postanowiłam je po prostu zdjąć. Albo zostawię same srebrne koraliki albo dorzucę jeszcze jakieś kolorowe, to się zobaczy.


Biżuteria z Katherine jest tania i tak samo jest wykonana. Na zdjęciach prezentuje się ładnie, jednak z bliska widać mankamenty i kiepską jakość. Tam gdzie wydawało mi się, że będzie metal jest po prostu lakierowany plastik. Na niektórych naszyjnikach widać ciągnące pozostałości kleju, bransoletka ma wystające sznureczki, kolczyki są nierówno pomalowane, a użyte materiały gorszego gatunku. Swoim zakupom nie wróżę długowieczności, bo widzę że pierwsze co będę musiała zrobić to zmienić zapięcia. Wydaje mi się, że w przyszłości może też ścierać się złoty kolor ;) Oby tak się nie stało, a moje obawy z czasem się rozwiały.


Nie jestem jakoś specjalnie zawiedziona, bo wiedziałam czego się spodziewać. Byłabym mocno rozczarowana, gdybym zakupy zrobiła w cenach Allegrowych. Wolę Was po prostu przestrzec, że nie wszystko złoto co się świeci ;) Macie jakieś doświadczenia z tą hurtownią? Co Wam wpadło w oko?

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).