31.10.2012

Czysta krew // NYX Blood 140, Deep Red 142

Tak mnie jakoś naszło halloween'owo na pokazanie Wam dwóch lakierów NYXa. Miało być o czym innym, ale ostatecznie okazało się że zapomniałam zrobić zdjęć ;) Średnio lubię nosić czerwienie na paznokciach. Zdecydowanie częściej goszczą u mnie inne kolory, a jeżeli już sięgam po czerwień to po tą ciemną, burgundową, winną czy... krwistą. 



Oba lakiery mają dosyć wodnistą konsystencję, przez co potrzebne są aż 3 warstwy aby uzyskać kolor widoczny w buteleczce. Pędzelek jest długi i sprężysty, więc dzięki niemu aplikacja przebiega bezproblemowo, a lakier pokrywa płytkę równomiernie. Ogromną ich zaletą jest szybkie schnięcie. Po nałożeniu jednej warstwy wystarczy odczekać 2 minuty, aby całkowicie wyschła. Także mimo wymaganych trzech aplikacji  proces malowania przebiega szybko.

To co mi się w nich jeszcze podoba to błyszczące wykończenie, które przypomina trochę żelowe. Paznokcie malowałam bez użycia Seche Vite  i jak widać okazał się zbędny. Lakier nie tylko szybko wysechł, ale też sam ładnie się prezentuje bez dodatkowego nabłyszczacza.

Problem oczywiście jest z dostępnością. Kosmetyki marki Nyx można kupić w Polsce w drogeriach Douglas. Tylko niestety o ile jest to dosyć tania marka w USA, u nas po przepłynięciu oceanu nagle nabiera niesamowitej wartości. Dlatego osobiście polecam zakupy na stronie Cherry Culture lub polowanie na Allegro. 

A teraz pora na prezentację. Zacznę od koloru, który został przez producenta nazwany Blood #140. Uważam, że mu jednak trochę daleko do tego, aby oddać całkowicie swoje imię. 




Jak dla mnie Blood jest mało krwisty. Raczej jest to typowa czerwień, do krwistości bliżej ma odcień Deep Red #142. I to jest odcień czerwieni, który do mnie przemawia. Przy pierwszej warstwie wygląda jak buraczek, przy kolejnych zyskuje na intensywności, wpadając nawet trochę w brąz.




Jeżeli, któryś wpadł Wam w oko to nie przejmujcie się - już są niedostępne ;) Za to możecie skorzystać z ciekawej oferty, bo z okazji Haloween na stronie Cherry Culture jest zniżka na wszystko -20 %. Właśnie   zajrzałam tam obejrzeć lakiery Nyxa i mają obłędne odcienie. Na przykład Vintage, Pastel Lavender, Beige Glitter (takiego szukałam!), Abyss czy Red Wine- w sumie mogłabym tak wszystkie wymienić XD 

http://www.cherryculture.com/index.php
A co do to tytułu posta, to też nie wziął się znikąd! Inspiracją był dla mnie serial True Blood, który powstał na podstawie prozy Charlaine Harris. Jest ciekawą odpowiedzią na szerzącą się wampirzą modę wśród nastolatków. Wyobraźcie sobie amerykańską wiochę, pełną wścibskich sąsiadów, zabobonów i uprzedzeń, w której najpierw pojawiają się wampiry, a później wróżki i inne wilkołaki. Brzmi jak bajka, ale jest całkowicie realne, szczególnie kiedy spojrzeć na to pod kątem rasowym. Zdecydowanie wolę Alexandra Skarsgarda w roli wampira niż Roberta Patinssona ;) 

http://www.pictures19.com
Znacie? Oglądacie? I dajcie znać co sądzicie o lakierach ;)

28.10.2012

Konkurs Goti - zamknięty

Tak jak obiecałam dzisiaj startuje konkurs, w którym do zgarnięcia jest bransoletka Goti. Wykonana jest z granatowej linki oraz miedzianego łańcuszka. Zasady są bardzo proste, więc jeżeli Wam się podoba zachęcam do wzięcia udziału :) 




Zasady :

  • Konkurs trwa od 28 października do 11 listopada. 
  • Osoby biorące udział muszą być publicznym obserwatorem mojego bloga :)
  • Należy odpowiedzieć na pytanie konkursowe "Co podoba Ci się w Goti?" 
  • Aby zwiększyć swoje szanse możecie polubić Goti na Facebooku KLIK albo opublikować informację o konkursie. 

Odpowiedzi udzielajcie w komentarzu pod tym postem. Forma jest bardzo prosta, więc odpowiedzi niekompletne nie będą brane pod uwagę ;) Komentarz powinien zawierać:
  • Nick pod którym obserwujecie bloga
  • Zgodę na wzięcie udziału w konkursie
  • Odpowiedź na pytanie "Co podoba Ci się w Goti?"
  • Jeżeli polubiliście fanpage Goti - podajcie nick lub inicjały z Facebooka
  • Jeżeli udostępniliście info o konkursie, podajcie do niego link. 
Schemat odpowiedzi:

NICK:
ZGODA:
ODPOWIEDŹ:
FB: 
LINK:



Udział w konkursie jest jednoznaczny z zaakceptowaniem regulaminu.

REGULAMIN KONKURSU
1.                  Konkurs trwa od 28 października do 11 listopada 2012.
2.                  Warunkiem koniecznym do wzięcia udziału w konkursie jest udzielenie odpowiedzi na pytanie konkursowe. Wśród osób, które wezmą udział w wyłonię osobę, która otrzyma nagrodę.
3.                  Pseudonim zwycięzcy, pod którym wziął on udział w konkursie zostanie opublikowany na blogu w ciągu 5 dni od zakończenia konkursu.
4.                  Laureat proszony jest o wysłanie adresu do wysyłki nagrody na adres iwetto@gmail.com w terminie do siedmiu dni od ogłoszenia wyników na blogu. W razie niedopełnienia tego warunku, zostanie wyłoniona inna osoba.
5.                  Nagroda zostanie wysłana do zwycięzcy w ciągu tygodnia od otrzymania adresu.
6.                  Wzięcie udziału w konkursie jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych w celach związanych z organizacją konkursu.
7.                  Zgłoszenie udziału w konkursie jest jednoznaczne z przyjęciem warunków niniejszego regulaminu.
8.                 Jako organizator zastrzegam sobie prawo do dokonywania zmian w regulaminie.
9.                  Konkurs nie podlega Ustawie o Grach i Zakładach /Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn/zm z dn. 29/07/1992

Powodzenia ;D

26.10.2012

Winter is coming // ZAKUPY

Zima coraz bliżej i w tym tygodniu rozpoczęłam poszukiwania zimowej kurtki. Niestety na sklepowych wieszakach nie znalazłam nic godnego uwagi. Praktycznie cały tydzień po pracy jeździłam na poszukiwania, stąd brak czasu na bloga i jakieś sensowne zdjęcia. Nawet te ciuchowe wyszły ciemne, bo codziennie rano mgła i ćmok (ciemno) ;) Ostatecznie kurtkę zamówiłam online i zobaczymy co z tego będzie. Ale przy takich poszukiwaniach wpadło kilka innych rzeczy do mojej szafy  :)


Kocham F&F, czyli markę Tesco. Znalazłam tam piękny szary sweter przeplatany srebrną nitką. Miałam bardzo podobny jakieś 15 lat temu ;] Z C&A kupiłam zwykły sweter rozpinany oraz czarny wciągany przez głowę, ale wykonany z bardzo przyjemnej dzianiny (ciepluchnej).


Przy okazji kupiłam też dwie koszule. Ta z cętkowanym motywem jest z Camieu, a druga z C&A. 


No i jeszcze nie mogło zabraknąć nowych butków. Wypatrzyłam je w sklepie online Deichmann, ale kupiłam stacjonarnie. Wydały mi się bardzo ciepłe i wygodne. Nie wiem jak to jest, ale ja zimą zawsze chodzę na obcasie, natomiast latem tylko w płaskich butach... chyba powinno być odwrotnie? 



Ostatnio też wstrzymuję się przed zakupami kosmetycznymi. Staram się zaoszczędzić na ważniejsze cele, a także znowu zaczęłam uskuteczniać projekt denko. Jednak nie byłabym sobą gdybym czegoś do domu nie przyniosła ;) 


Pędzelek do eyelinera w żelu marki Essence jest już na pewno wszystkim znany i ceniony. Po pierwszym użyciu muszę przyznać, że sprawuje się całkiem dobrze, chociaż włosie wydaje mi się zbyt miękkie. Może muszę się do niego przyzwyczaić, więc zobaczymy czy będę z niego zadowolona po dłuższej współpracy. Natomiast kosmetyk z Sensique to dwufazowy olejek peelingujący do rąk o zapachu czekolady. Jeszcze go nie próbowałam, ale kupiłam dzięki pozytywnej recenzji z bloga Kosmetyczny przekładaniec.  I to tyle z moich nowości kosmetycznych :) Mam nadzieję, że po poście nie nadejdzie kosmetyczny efekt jojo ;) 

Na koniec jeszcze chciałam Was się zapytać czy kładłyście kiedyś krem Nivea na długość? Odwiedziłam dzisiaj moją fryzjerkę, aby podciąć końcówki. Poradziła mi abym zamiast maseczek nawilżających zaczęła stosować krem Nivea, bo podobno lepiej się sprawdza. Jestem ciekawa czy się z takim zastosowaniem zetknęłyście i co o tym sądzicie? :) I dajcie znać czy już jesteście gotowe na zimę, bo podobno gdzieniegdzie były już opady śniegu. 

*Tytuł posta zapożyczony z mojej ulubionej sagi fantasy Georga R.R. Martina "Pieśń Lodu i Ognia"

22.10.2012

Bransoletki Goti

Dzisiaj będzie niekosmetycznie, bo biżuteryjnie :) Od dłuższego czasu panuje moda na wszelkiego rodzaju bransoletki. Były już sznureczkowe, modułowe a la Pandora, łańcuszkowe lub z ćwiekami. Ja obecnie jestem oczarowana bransoletkami Goti :) 



Te które wybrałam dla siebie są po całości plecione z zapięciem. Dostępne są także w połowie wykonane z z plecionki i łańcuszka. Tego typu bransoletkę nakłada się przeciągając przez dłoń. Wybór wzorów, kolorów czy zapięć jest ogromny, bo cały czas wprowadzane są nowe.



Splot może być wykonany z dwóch materiałów. Moje są zrobione z tworzywa sztucznego, ale dostępne są   także plecionki z rzemienia. Ich szerokość może być różna, moje akurat są wąskie, bo chciałam nosić obie na raz. 



Indywidualną kwestią jest zapięcie oraz rozmiar. Moje mają zapięcie z kółkiem, jeżeli wolicie mogą być także typowe karabińczyki. Dostępne są w kolorze srebrnym lub złotym. Rozmiar natomiast odnosi się do obwodu nadgarstka. Każda bransoletka  może być stworzona na życzenie kupującego.


Zaletą Goti jest także wygoda, bo są bardzo lekkie i nie ciążą przy noszeniu :) Pomijając, że mają śliczne pastelowe odcienie, to jeszcze fajnie komponują się z moim zegarkiem i bransoletką Kelly Melu :) Ostatnio jest to mój ulubiony kwartet ;) Chociaż marzy mi się jeszcze morelowa i czarna.


W sumie tak pokrótce Wam opisałam ofertę Goti, ale polecam zajrzeć na bloga, to będziecie wszystko wiedzieć.


Mam też dobrą wiadomość, bo już niedługo na moim blogu będzie można jedną wygrać ;) 
Co o nich sądzicie? 

18.10.2012

Wrzosik od ESSIE // ISLAND HOPPING

Do mojego kuferka trafił całkiem niedawno lakier Essie (chyba raptem trzeci w mojej kolekcji). Nigdy jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie do tej marki, ale jak była promocja w Super Pharm, to postanowiłam spróbować jeszcze raz i zaryzykować te 25zł. 


I muszę przyznać, że tym razem się nie zawiodłam. Przede wszystkim bardzo mi się podoba nowy szeroki pędzelek. Wcześniejsze były za cienkie i przy kremowym wykończeniu lakieru, ciężko mi było przy szerokiej płytce uniknąć smug. Nowy model jest zdecydowanie taki jak lubię, nie za długi, odpowiednio włochaty. Podobne są w lakierach marki Rimmel. Komfortowo i szybko maluje się nim paznokcie. Ogromną zaletą jest także konsystencja, która jest idealna, a do pokrycia wystarczą dwie cienkie warstwy. 


Kolor Island Hopping to przygaszony róż, przywodzący mi na myśl wrzosowisko :) Podobny odcień pokazywałam Wam z Marizy TUTAJ. Jestem zdecydowaną fanką takich przygaszonych kolorów. 


Jeżeli chodzi o wysychanie, to robi to zadziwiająco szybko. Oczywiście nie na tyle, żeby obejść się bez Seche Vite (szczególnie przed pójściem spać), ale na moje oko po 45 minutach całkowicie wysycha. Trwałość jest bardzo długa, ale na odpowiedniej bazie. Mam w zwyczaju pod kolorowy lakier kłaść odżywkę Nail Tek i tutaj wynikły małe zgrzyty, bo oba produkty nie chciały ze sobą współpracować. Dosłownie całość schodziła jednym długim płatem. Jednak na typowym lakierze bazowym z Sally Hansen Essie Island Hopping trzymał się już zadziwiająco długo. Żadnych odprysków, tylko delikatne ścieranie się na końcach.


Muszę przyznać, że moje początki z Essie były niezbyt zachęcające, ale Island Hopping przekonuje mnie do sięgnięcia po inne lakiery tej marki. Gama kolorystyczna bardzo kusi. Do tego stopnia, że mam ochotę poszukać wśród nich odpowiedników moich ulubionych odcieni :) A jak u Was sprawują się te lakiery? 

15.10.2012

Niezwykła chusteczka // ALOUETTE, FACELLE, LABELL

Pamiętacie jeszcze bawełniane chusteczki? Prane, prasowane i składane, wielorazowego użytku?  Ja dostawałam takie do kieszeni będąc brzdącem :) Nawet miałam jedną z wyszytymi inicjałami. Ta zwykła chusteczka poszła już w niepamięć, ewoluowała do bardziej higienicznej formy, niekoniecznie ekologicznej :) 


Mam tu na myśli chusteczki nawilżane, uniwersalne dla bobasów lub dedykowane do poszczególnych części ciała. Sama czasami po nie sięgam, bo stały się ciekawym rozwiązaniem, nie tylko w podróży, ale także na co dzień. Obecnie w mojej kosmetyczce gości kilka rodzajów, czyli:


Chusteczki Labell do demakijażu (dostępne w Intermarche za około 5zł) - sporadycznie sięgam po tego typu produkty, bo z reguły wolę oczyszczać twarz żelem, a oczy dwufazą. Jednak czasami zdarza mi się z nich korzystać, bo  zajmują zdecydowanie mniej miejsca w torbie podróżnej. Te z Labell służą do demakijażu twarzy i oczu. Mają całkiem przyjemny kwiatowy zapach, który nie utrzymuje się długo na skórze. Na początku wydały mi się słabo nasączone, ale bez problemu poradziły sobie z usunięciem makijażu. Zawsze przy tego typu produktach obawiam się zatarcia oczu, na szczęście te nie są szorstkie i spokojnie zmyły tusz i liner. Mimo wszystko po ich zastosowaniu wolę użyć żelu do mycia twarzy, aby mieć całkowitą pewność, że wszystko zostało z niej usunięte. Aż takiego zaufania do nich nie mam i chyba nigdy mieć nie będę ;) 


Chusteczki Facelle do higieny intymnej (Rossmann 4-5zł) to mój zdecydowany niezbędnik. Przychodzą mi z pomocą głównie podczas miesiączki, kiedy jestem w pracy. Świetnie pielęgnują, odświeżają i pozostawiają komfortowe uczucie. Są całkiem spore, więc sztuka całkowicie wystarcza do jednorazowego użytku. Nie wysychają szybko, nie ma problemu z zamknięciem. Jedynym minusem jest to, że nie należy jej spuszczać w toalecie. Niby na opakowaniu jest na to przyzwolenie, ale nie polecam się przekonywać ;) Lepiej zawinąć w papier i wyrzucić. 


Chusteczki Alouette (Rossmann 2-3zł) są w  porównaniu do poprzednich najbardziej uniwersalne. Kupiłam je z myślą o noszeniu w torebce, lubię też mieć ich zapas w samochodzie czy pracy. Te akurat są małego formatu i przez to nadają się głównie do rąk. Przyjemnie i nienachalnie pachną.Troszkę się pienią przy wycieraniu, ale nie pozostawiają lepkiej warstwy na dłoniach. Nie zawierają też alkoholu, więc nie wysuszają. Wiadomo, że nie zastąpią mycia rąk pod bieżącą wodą, ale sprawdzą się wszędzie tam gdzie nie ma dostępu do umywalki. Stosuję też do przetarcia kurzy czy butów ;) 

Często sięgam także po chusteczki dla bobasów, jednak z nich korzystam tylko w domu ze względu na duży format opakowania. W tym wypadku nie mam jakiegoś konkretnego faworyta. Lubię nimi przetrzeć ręce po aplikacji fluidu, często też zmywam swatche kosmetyków. Dobrze sprawują się do przecierania toaletki czy czegokolwiek, są dosłownie super uniwersalne.  Jestem ciekawa czy Wy też jakichś używacie? 

13.10.2012

Revlonowe masełko // REVLON 050 Berry Smoothie

To było pewne, że osławiony lip butter marki Revlon prędzej czy później trafi do mojej kosmetyczki. Nie oczekiwałam tylko, że znajdę go w małej drogerii, którą zawsze odwiedzam przed wizytą u dentysty ;) Zupełnie się go tam nie spodziewałam, a cena 35zł nie wydała mi się na tyle wygórowana, aby przejść obojętnie. Skusiłam się na odcień Berry Smoothie nr 050.


Pomadka zapakowana była jeszcze w ochronną folię, której szybko się pozbyłam, zapominając o uwiecznieniu na zdjęciu ;) Duży plus za to dla marki Revlon, bo nie ma nic gorszego niż macana czy wcześniej otwierana pomadka (nawet tylko dla sprawdzenia koloru, traci już na świeżości).  


Dostępnych było jeszcze tylko kilka odcieni, niestety ułamek tego co mają w USA. Kusił mnie odcień fuksji, ale ostatecznie zdecydowałam się na różową jagodę :) Dosłowne tłumaczenie jest trochę mylące, ale z reguły ten odcień pomadki przez każdą markę jest określany jako "berry". Szminka zawiera w sobie drobny shimmer, którego nie widać na ustach, za to ładnie odbija światło. Plus za to, że to drobinki nie przemieszczają się po twarzy ;) 


Konsystencja masełka jest miękka, bardzo łatwo rozprowadza się na ustach, dodatkowo przyjemnie  i nienachalnie pachnie. Przy pomocy lip buttera nie da uzyskać się intensywnego koloru, daje tylko delikatny koloryt. Efekt jaki pozostawia jest bardzo subtelny, pogłębia mój naturalny kolor, dodatkowo intensywnie nabłyszczając usta. Świetnie nawilża i pozostawia zdrowo oraz pięknie wyglądające usta. 


Pomadka niestety nie jest bardzo trwała, bo pozostaje na ustach około godziny. Chociaż muszę Wam zaznaczyć, że na moich ustach nigdy żadne mazidło długo nie gościło, więc musicie wziąć na to poprawkę. Jednak na pewno każdej szminkomaniaczce zastąpi błyszczyk, bo niesamowicie nabłyszcza usta. Mało tego przyznam się Wam, że kiedyś miałam bardzo podobną ( o ile nie identyczną) pomadkę z Miss Sporty. Miała ten sam odcień, tak samo nabłyszczała i pięknie nawilżała, pachniała arbuzem, a dodatkową zaletą była cena -maksymalnie 10zł. Szkoda, że je wycofali, bo mogłabym Wam śmiało je polecić jako zamiennik. Jak widzicie Revlon nie jest niezastąpiony, ale Berry Smoothie gości u mnie na ustach bardzo często i gdyby lip buttery były trochę tańsze pewnie skusiłabym się na jeszcze jeden odcień. 

12.10.2012

Sposób na mat // PERFECTA Bibułki matujące

Nie zawsze przy pomocy kosmetyków  udaje mi się utrzymać idealny mat na twarzy. Jest to zależne od wielu czynników, na które nie  mam wpływu, więc wtedy z pomocą przychodzą mi bibułki matujące.


Tym razem do mojej kosmetyczki trafiły te z Dax Cosmetics, o których nasłuchałam się wiele dobrego. Do ich zakupu zachęciło mnie też to, że nie zawierają talku. Przy mojej cerze mieszanej z tendencją do czarnej masy  w postaci zaskórników, jest to bardzo istotne. Wolę unikać wszystkiego co może zapychać, niż później męczyć się z doprowadzaniem cery do właściwej kondycji. Tego typu produkty bez zapychaczy,  wbrew pozorom ciężko znaleźć. Większość które miałam do tej pory niestety zawierały talk, dlatego na samą wieść o istnieniu tych bibułek poczułam niewysłowioną ulgę. Szczególnie, że nie są jakieś specjalnie drogie, bo zapłaciłam za nie około 10 zł, a opakowanie zawiera aż 5 metrów.


Ogromną zaletą tego produktu jest opakowanie. Wykonane jest z mocnego plastiku, bez problemu przetrwają w każdej kobiecej torebce ( a szczególnie mojej, bo ładuję tam wszystko, włącznie z ciężkim kubkiem termicznym). Dodatkowo dzięki łańcuszkowi można je przymocować do kosmetyczki albo torebki, aby zawsze mieć je w jednym miejscu ( a nie wyrzucać wszystko w ich poszukiwaniu, jak miałam dotychczas w zwyczaju). 


Bardzo mi się też spodobał sposób w jaki się je wyciąga z opakowania, czyli nielimitowany :) Ponieważ bibułka to zwinięta 5m rolka, można urwać tyle ile się potrzebuje, w zależności jaki fragment twarzy potrzeba zmatowić. Dodatkowo cechuje je wytrzymałość, więc nie ma mowy o żadnym przerywaniu się w trakcie dociskania ich na przykład do nosa. Bibułki działają obustronie, więc są także wydajne. Zważywszy na to, że używam ich sporadycznie, wystarczą mi na bardzo długo.


Nie wiem jak Wy się zapatrujecie na kwestię bibułek, ale dla mnie to mały kosmetyczny niebzędnik i zawsze noszę je w torebce, tak na wszelki wypadek. Dzięki nim nie muszę nakładać kolejnej warstwy pudru ;)
A Wy używacie?

11.10.2012

W trosce o dłonie // ISANA Krem do rąk

Na zewnątrz robi się coraz chłodniej, więc częściej muszę sięgać po krem do rąk. Do tej pory stosowałam go tylko na noc, ale teraz zaczęłam odczuwać potrzebę stosowania go również w pracy. O moich dwóch ulubionych kremach z Isany pisałam Wam już TUTAJ. Jednak nie nadają się one do użytkowania w przeciągu dnia, a po coś sięgnąć trzeba.


Kremiki z edycji limitowanej okazały się być tym, czego mi potrzeba! Przede wszystkim obłędnie pachną, jeden ożywczym kwiatem pomarańczy, drugi słodkimi migdałami. Zaczynam się zastanawiać, co zrobię jak zostaną wycofane, bo są tak przyjemne, że będę na pewno za nimi tęsknić. To samo tyczy się też konsystencji, według mnie w obu produktach jest taka sama. Nie jest za gęsta, ani za rzadka, tylko w sam raz. Oba kosmetyki świetnie rozprowadzają się na skórze i szybko wchłaniają. 


Skóra dłoni staje się miękka i dostaje porządny nawilżający zastrzyk. Kremiki nie pozostawiają po sobie żadnego filmu, ale dają dziwne uczucie tłustości. Przy czym jest to tylko wrażenie, bo tak naprawdę palce nie pozostawiają po sobie śladów na używanych przedmiotach. Czyżby skóra została aż tak zmiękczona?

Kolejny raz kremy Isany przypadły mi do gustu, teraz jeszcze bardziej jestem ciekawa pozostałych :)

10.10.2012

Kolejna porcja miceli // EUCERIN, YVES ROCHER, BOURJOIS

Mam wrażenie, że litrami zużywam płyny micelarne. Już dawno nie kupiłam sobie typowego toniku, ciągle tylko micele i micele. A to dlatego, że spodobała mi się ich trzy- zadaniowa formuła, czyli mają zmywać makijaż twarzy i oczu oraz tonizować twarz. Wszystko pięknie, tylko wiecie na czym się z reguły kończy? Na tym ostatnim, czyli samym tonizowaniu... 


Tak było na przykład w przypadku produktu Yves Rocher z serii 3 herbaty. Miał przyjemną herbacianą woń, nie pienił się, nie podrażniał. Z tym że humanitarnego demakijażu oczu nim się nie da zrobić. Strasznie tępo i opornie mu to szło, na tyle że potrafił zatrzeć mi oko, szczególnie jak próbował się zmierzyć z żelowym linerem. Za to jako kosmetyk do twarzy spisał się naprawdę dobrze. Skóra po nim była miękka i odświeżona, nie powodował też żadnych nowych niespodzianek czy podrażnień. Tylko czy opłaca się inwestować w niego 37zł? Wątpię, szczególnie że Yves Rocher ma swojej ofercie tańszy tonik rumiankowy,  który także bardzo dobrze się sprawuje, o czym możecie przeczytać TUTAJ.



Tak samo było też w przypadku płynu Eucerin DermatoClean, który kupiłam w Super Pharm za połowę ceny . Chociaż lepiej radził sobie z demakijażem oczu niż YR, to jednak było to na tyle dyskomfortowe, że zaniechałam jego użytkowania w tym celu. Ponownie micel skończył jako tonik i wręcz świetnie sobie w tym radził. Pielęgnował bez podrażnień i nie pozostawiał lepkiej warstwy czy piany na twarzy. Bardzo dobrze nawilżał, wręcz się po nim tego nie spodziewałam.  Minusem jest jego opakowanie, ponieważ za każdym razem trzeba odkręcać całą nakrętkę. 


Inaczej już było w przypadku micela Bourjois. Dosyć popularny produkt, który zrzesza sobie wielu fanów mi niestety nie przypadł do gustu. Jako jeden z nielicznych świetnie sprawdzał się do demakijażu oczu, bardzo dobrze rozpuszczał tusz czy liner, nie powodując podrażnień. Jednak miałam pewne obawy przed stosowaniem go do twarzy i się nie pomyliłam. Po kilkukrotnym zastosowaniu spowodował zaczerwienienie skóry. Dodatkowo nie oczyszczał dokładnie cery, co zaowocowało wysypem.  Szkoda że tak się sprawy potoczyły, bo sądziłam że będzie także dla mnie tańszym odpowiednikiem Biodermy. 

Na moim micelowym piedestale cały czas stoi faworyzowana przez wszystkich Bioderma oraz Vichy, o którym pisałam TUTAJ. Chyba najwyższa pora do nich wrócić i przestać szukać czegoś lepszego czy tańszego, bo wydaje się to być bezskuteczne ;) 

8.10.2012

Burning black // L'OREAL Infaillible #13

Długo zastanawiałam się czy kupić 13-tkę Loreala, bo cień z serii Infaillible to głęboka nasycona śliwka. Niejednolita, lecz odbijająca światło, bo wydaje się być czernią, burgundem lub brązem, ale dodatkowo zawiera fioletowy i różowy shimmer, co nadaje mu niesamowitej oryginalności. Wystarczy, że wpiszecie w google jego nazwę, aby przekonać się jak ciężko uchwycić jego prawdziwą naturę. Na każdym zdjęciu wychodzi inaczej, w zależności od padającego światła i oczywiście użytego aparatu .





I dlaczego się wahałam nad zakupem? Bo jest to odcień, którego na co dzień raczej się nie nosi. Chociaż i z tym sobie poradziłam :) Jak Wam już wcześniej wspominałam cienie te są niesamowicie intensywne, ale tylko kiedy nakłada się je palcem. Dla subtelniejszego efektu użyłam pędzla, chociaż przez to cień stracił na swoim uroku i nie był już takim kameleonem. 



Ale co tam, i tak bardzo go polubiłam i używam jak tylko mam trochę więcej czasu na poranny makijaż :) Może kiedyś wrzucę na bloga wersję hard, czyli typowe mocne smokey eye ;) A Wy lubicie takie kolory?

.

JAKO AUTORKA BLOGA NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE, POWIELANIE LUB JAKIEKOLWIEK INNE WYKORZYSTYWANIE W CAŁOŚCI LUB WE FRAGMENTACH TEKSTÓW I ZDJĘĆ Z SERWISU INTERNETOWEGO www.iwetto.com BEZ MOJEJ WIEDZY I ZGODY (PODSTAWA PRAWNA: DZ. U. 94 NR 24 POZ. 83, SPROST.: DZ. U. 94 NR 43 POZ. 170).